Rząd nie zdąży z reformą emerytalną

Rząd, pracując nad ustawą o wcześniejszych emeryturach, zapomniał, że do jej obsługi w ZUS trzeba stworzyć specjalny system komputerowy. Reformę trzeba będzie przełożyć. Dla budżetu to koszt ponad 20 mld zł!

Obecnie wcześniejsze emerytury pobiera co czwarty z grona czterech milionów emerytów. Takie świadczenia co roku kosztują budżet 15 mld zł rocznie.

Zgodnie z reformą emerytalną z 1999 r. do końca przyszłego roku ma zostać uchwalona tzw. ustawa pomostowa, która zmniejszy wysokość nowo przyznawanych świadczeń.

Ale ustawy wciąż nie ma i nie wiadomo, kiedy będzie. Rząd pracuje nad nią od roku. Nie spieszy się. - Do końca 2007 jest jeszcze czas - mówi "Gazecie" Romuald Poliński, wiceminister pracy i polityki społecznej.

- Takie zachowanie jest nieodpowiedzialne. Przeciwnie - czasu jest bardzo mało. Jeśli minister mówi inaczej, to chyba nie wie, o czym mówi - oburza się prof. Marek Góra, współtwórca reformy emerytalnej z 1999.

Dlaczego trzeba się śpieszyć? Do wejścia w życie ustawy pomostowej musi się przygotować ZUS, który zmienione emerytury będzie wypłacał.

- Konieczne będą zmiany w systemie informatycznym - mówi rzecznik ZUS Przemysław Przybylski.

W ZUS trzeba zbudować specjalne bazy danych, sporządzić wykaz osób pracujących w trudnych warunkach oraz tzw. moduły do liczenia świadczeń. Jak się nieoficjalnie dowiedziała "Gazeta", zajmie to... około roku. Zatem, by reforma mogła wejść w życie, resort najpóźniej w styczniu powinien przekazać do ZUS szczegóły ustawy. A to nierealne - mówią eksperci oraz urzędnicy z Ministerstwa Pracy, z którymi rozmawialiśmy.

- Ustawa musi trafić na konsultacje resortowe (trwają średnio miesiąc), później do Komisji Trójstronnej (kolejny miesiąc), do Sejmu, Senatu i na koniec do prezydenta. Zważywszy że szczegółów ustawy wciąż nie ma, a na każdym etapie konsultacji mogą być wprowadzone zmiany, realny termin przyjęcia ustawy to połowa przyszłego roku - tłumaczy Jeremi Mordasewicz z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych "Lewiatan".

To dla ZUS zdecydowanie za późno. Rząd o tym nie wie, bo się z Zakładem nie konsultował.

Tymczasem każdy rok obowiązywania starych zasad oznacza średnio 100 tys. nowych uprzywilejowanych osób - wyliczyli eksperci PKPP Lewiatan. Potwierdzają to pracownicy Ministerstwa Pracy.

Zakładając, że każdy wczesny emeryt będzie na emeryturze średnio 20 lat, z powodu rocznego opóźnienia w pracach nad ustawą budżet będzie musiał wypłacić dodatkowe 20 mld zł.

- To są gigantyczne pieniądze wyciągane z naszych kieszeni. Mogłyby pójść na szkoły lub szpitale - twierdzi Góra.

Michał Boni, były minister pracy w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, ostrzega, że jeśli nie zreformujemy systemu emerytalnego, czeka nas prawdziwa katastrofa. Polacy przechodzą na emeryturę bardzo wcześnie - średnio już w wieku 57 lat. Jednocześnie cały czas rośnie długość życia. A to oznacza, że coraz mniej osób będzie pracować na coraz więcej emerytów.

Przed katastrofą miała nas uchronić wprowadzona w 1999 r. reforma emerytalna. Uzależniała ona wysokość emerytury od zgromadzonych składek. Im więc dłużej ktoś pracuje, tym ma więcej składek i wyższą emeryturę. Im krócej - tym mniej.

Wyjątek stanowią wcześniejsze emerytury.

Twórcy reformy założyli, że z uwagi na prawa nabyte do końca 2007 r. wcześniejszych emerytów będą obowiązywać zasady sprzed reformy. Do tego czasu miała być uchwalona ustawa pomostowa. Jednak od 1999 r. kolejne rządy w obawie o protesty społeczne bały się ją uchwalić. PIS podjął rękawicę. Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku ówczesny premier Kazimierz Marcinkiewicz obiecał, że ustawa będzie gotowa lada miesiąc.

Obecnie emerytura w niewielkich stopniu zależy od stażu pracy, dlatego wszystkim opłaca się przechodzić na wcześniejsze emerytury. W 2005 r. ZUS przyznał ich 84 tys. Osób, które pracowały do ustawowego wieku emerytalnego (60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn), było zaledwie 20 tys.!

Copyright © Agora SA