Rozmowa z prezesem kanału France 24

Młody Polak powinien oglądać przez 3 minuty CNN, 3 minuty Al-Dżazirę, 3 minuty France 24 i wyrobić sobie własne zdanie - mówi prezes France 24, kanału informacyjnego finansowanego przez francuskie państwo, który ruszył 6 grudnia 2006 r.

Dominika Pszczółkowska: Przyjechał Pan do Polski, aby promować swój kanał telewizyjny France 24. Dlaczego Polacy powinni oglądać akurat francuski kanał informacyjny, a nie amerykański CNN czy brytyjski BBC?

Alain de Pouzilhac, prezes France 24: Ludzie chcą mieć jak najbardziej obiektywną wizję świata, są bardzo sceptyczni. Tymczasem do niedawna, jeśli nie znało się 35 języków, było się skazanym na wizję anglosaską z CNN i BBC. To samo we wszystkich hotelach na świecie. Dziś po angielsku jest także arabska Al Dżazira. Teraz pojawiła się France 24, która sytuuje się gdzieś między CNN i BBC z jednej strony i Al-Dżazirą z drugiej, proponuje świat widziany francuskimi oczami.

Czym ta wizja świata różni się od innych?

- Po pierwsze, dostrzegamy różnorodność świata, jeśli chodzi o kulturę, politykę, religię, środowisko. Amerykanie zwracają uwagę raczej na jedność świata. Po drugie, Francuzi bardzo lubią dyskutować, nawet w kwestii, czy pogoda jest ładna, czy brzydka. Dlatego postanowiliśmy podawać fakty, lecz koncentrować się na pytaniu dlaczego. Dlatego mamy dużo debat, zderzeń opinii, konfrontacji, talk-show. Po trzecie, we Francji uważa się, że kultura na równi z gospodarką przyczyniła się do rozwoju cywilizacji. Anglosasi uważają, że to gospodarka napędza świat. Dlatego u nas dużo jest programów dotyczących kultury, stylu życia i sztuki życia. Pokazujemy wszystkie kraje, kulturę afrykańską, azjatycką. Zanim uruchomiliśmy France 24, zrobiliśmy na świecie sondaż, w którym pytaliśmy, czy taki kanał byłby przydatny. Wszędzie 75 do 85 proc. pytanych mówiło, że byłby bardzo przydatny.

Wiem już dobrze, czym francuska wizja świata różni się od amerykańsko-brytyjskiej. A czym różnicie się od Al-Dżaziry?

- Al Dżazira twierdzi, że Amerykanie pokazują tylko, jak bomby startują i trochę dymu na niebie, a Al Dżazira pokazuje, jak te bomby spadają i jakie są tego skutki. My chcemy pokazywać po trochu i jedno, i drugie, koncentrując się przede wszystkim na przyczynach tego, co się dzieje.

Moim zdaniem francuski sposób patrzenia na świat polega też na tym, że wiele się mówi o dalekich krajach, m.in. byłych koloniach francuskich, a niewiele o Europie Środkowej. A jak jest u was?

- Choćby dziś był materiał dotyczący Polski i Czech w związku z tarczą antyrakietową. Mówiliśmy o lustracji, o polityce braci Kaczyńskich, o arcybiskupie Wielgusie, o rosyjskim embargu na polskie mięso, o tym, że Polska chciałaby znaleźć odniesienie do chrześcijaństwa w deklaracji berlińskiej.

To typowe tematy, które można znaleźć także w BBC i innych zagranicznych mediach. A co z kulturą, o której Pan wspominał?

- Było dużo o Ryszardzie Kapuścińskim, gdy zmarł, ostatnio materiał o polskim choreografie, zapomniałem nazwiska, jeszcze inne tematy.

Nadajecie po francusku i po angielsku. Podobno te dwie wersje nieco się różnią.

- Informacje i reportaże są dokładnie takie same. Czasem powstają po francusku i tłumaczymy to na angielski, czasem odwrotnie. Drobne różnice pojawiają się jedynie w talk-show. Temat jest taki sam w obu wersjach, lecz goście są różni i oczywiście mówią to, co chcą. Zawsze staramy się jednak, by w każdej wersji uwzględnione zostały wszystkie punkty widzenia. 2 kwietnia zaczynamy nadawać także po arabsku.

Nadajecie już od ponad trzech miesięcy. Ile osób was ogląda?

- Ok. 8 do 10 mln ludzi. Największy sukces odnieśliśmy w Afryce. Ok. 70 proc. naszej widowni słucha programów po angielsku. Ważna jest dla nas nie liczba oglądających, bo niewiele osób ma telewizję satelitarną, lecz liczba oglądających wśród przywódców opinii publicznej. Ogląda nas ponad 40 proc. z nich. Na naszą stronę internetową, gdzie także można oglądać programy telewizyjne, wchodzi ok. 5 mln ludzi, w tym milion w USA. W Ameryce odnieśliśmy największy sukces w internecie. We Francji odwiedza nas 780 tys. internautów, w Niemczech - 600 tys., w Wielkiej Brytanii - 346 tys., a w Japonii - 167 tys. W Polsce nie robiliśmy jeszcze badań.

Czego można się z Waszej telewizji dowiedzieć o Francji?

- Informacji o Francji jest u nas dość mało, w dzienniku 90 proc. wiadomości jest ze świata. Wybierając tematy, bierzemy pod uwagę zainteresowania widzów z całego świata. Wyjątkiem są wybory we Francji, którym teraz poświęcamy dużo miejsca.

Jak mówicie o kampanii wyborczej?

- Mówimy o rzeczy kluczowej, a na francuskiej scenie całkowicie ignorowanej: o polityce zagranicznej i roli Francji w świecie. We Francji mówi się o bezrobociu, bezpieczeństwie, imigracji, a nie o sprawach zagranicznych. My dzielimy nasz czas antenowy po połowie na sprawy wewnętrzne i zagraniczne. Tłumaczymy też, jakie są zasady francuskiej kampanii.

Czy główni kandydaci pojawią się na Waszej antenie w wywiadach czy debatach? Większość waszych widzów nie głosuje przecież we francuskich wyborach.

- Z głównymi kandydatami jesteśmy już umówieni. Przyjdą, bo w tym roku aż 900 tys. Francuzów z zagranicy zarejestrowało się do głosowania. Pięć razy więcej niż pięć lat temu! W sumie stanowią ósme najliczniejszy departament Francji.

Aż tyle osób wyemigrowało z Francji?

- Emigracja bardzo nasiliła się w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat. Wyjeżdżają głównie młodzi ludzie, którzy jadą do Londynu, Nowego Jorku, Monachium, Düsseldorfu, Brukseli, Genewy. Głównie ze względów finansowych - z powodu wysokich podatków, marzeń by zarobić dużo w bardziej liberalnym kraju. Nie trudno zgadnąć, że 75 proc. z nich zagłosuje na prawicę.

Co dla Państwa będzie oznaczać sukces?

- Jeśli utrzymamy taką widownie jak teraz. Gdyby ktoś mi powiedział, że po stu dniach w czterech krajach, gdzie przeprowadzaliśmy badania (USA, Niemcy, Francja, Japonia), będziemy mieć 25 do 30 proc. tego co CNN, pewnie bym nie uwierzył. Gorzej jest jedynie w Wielkiej Brytanii, gdzie mamy ok. 10 proc. To wielki sukces.

Copyright © Agora SA