Polski emigrant wraca jako anioł biznesu

Wyjechał znad Buga za ocean, tworzył firmy high-tech i sprzedawał je za dziesiątki milionów dolarów. Teraz Tad Witkowicz, jeden z najbogatszych polskich emigrantów, chce inwestować w młode firmy w Polsce

Mimo 40 lat spędzonych w Kanadzie i USA 56-letni dziś Tad Witkowicz mówi po polsku bez naleciałości. - Jestem kiepskim aktorem - uśmiecha się, gdy fotoreporter "Gazety" robi mu zdjęcia. - Lepiej niż pozowanie wychodzi mi tworzenie firm.

Na tym właśnie polski emigrant z Kodenia nad Bugiem, skąd z rodzicami przeniósł się za ocean, zrobił fortunę. Choć początkowo pracował na uniwersytecie w Toronto (gdzie ukończył fizykę), to pod koniec lat 70. zrezygnował z kariery naukowej na rzecz biznesu. Cztery lata temu na liście 25 najbogatszych polskich emigrantów tygodnika "Wprost" Witkowicz zajął siódme miejsce z majątkiem szacowanym na 250 mln dolarów. A od tego czasu zanotował kolejne sukcesy.

Model działania Witkowicza, typowego self-made-mana, wyglądał prosto - stworzyć firmę IT, rozwinąć ją i sprzedać z ogromnym zyskiem wielkiemu koncernowi z ekstraklasy światowego high-tech. Udało mu się to już trzykrotnie. Pierwszą spółkę Artel (założoną z kapitałem zaledwie 10 tys. dol.) po trzech latach wprowadził na giełdę Nasdaq, gdzie osiągnęła wartość 100 mln dolarów. W końcu przejął ją potężny koncern technologiczny 3com.

Kolejna firma - CrossCom - także po kilku latach trafiła na Nasdaq, by potem znaleźć się w rękach giganta high-tech Intela. Ostatnią spółkę Witkowicza - Adlex - kupił w ubiegłym roku koncern informatyczny Compuware za prawie 40 mln dolarów.

Niemal wszystkie spółki polskiego emigranta miały dwie cechy wspólne. Zajmowały się technologią (m.in. produkcją oprogramowania), ale ich produkty nigdy nie były przeznaczane dla klientów indywidualnych, tylko dla innych firm. - To łatwiejszy sposób na biznes. Prościej zdobyć kilku wielkich klientów niż całą rzeszę drobnych - mówi Witkowicz. Druga wspólna cecha - napędzał je kapitał intelektualny polskich inżynierów.

Technologie zarejestrowanego w USA CrossComu powstawały w istocie w ośrodku badawczo-rozwojowym firmy... w Gdańsku. Ośrodek ten działa do dziś, tyle że już pod marką Intela, i jest jednym z najbardziej znanych przykładów centrów badawczo-rozwojowych światowych korporacji w Polsce. Niemal identycznie wyglądała historia Adleksu, dla którego pracowało 80 polskich inżynierów, również w ośrodku w Gdańsku. Od ubiegłego roku pracują dla Compuware.

- Mam już dość zakładania własnych firm. Teraz chcę inwestować w cudze pomysły - mówi Witkowicz. I tym razem chce wykorzystać swoje związki Polską. Wczoraj oficjalnie ogłosił start swojego funduszu Otago Capital. - W USA inwestorzy ostro konkurują o dobre projekty biznesowe. W Polsce nie - tłumaczy. Fundusz będzie dawał pieniądze przedsiębiorcom z najlepszymi pomysłami w zamian za udziały w firmie. Witkowicz liczy na dwie-trzy polskie inwestycje rocznie, łącznie jest gotów zainwestować nad Wisłą 25 mln dolarów w ciągu kilku lat. Interesuje go to samo co zawsze - szeroko pojęta teleinformatyka, raczej usługi dla firm niż dla klientów masowych. Otago Capital nie będzie wymagać przy inwestycjach większościowego udziału w spółce, ale chce mieć na firmę duży wpływ.

Dla polskich przedsiębiorców high-tech, inżynierów chcących spróbować sił w biznesie, autorów innowacyjnych projektów jest dobra wiadomość - choć w Polsce Tad Witkowicz chce działać poprzez fundusz venture capital, to w istocie jest raczej tzw. aniołem biznesu. Tak określa się prywatnych inwestorów, gotowych na ryzyko finansowania tzw. start-upów - firm dopiero powstających, czasem posiadających jedynie potencjalnie przełomowy pomysł i biznesplan. Anioł biznesu to gatunek powszechny w Dolinie Krzemowej. W Polsce niemal nie występuje. - Wolę firmy rozwijane od zera, jeszcze bez utartych nawyków. Są ciekawsze i więcej się na nich zarabia - mówi Witkowicz.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.