Web 2.0 to rewolucja w internecie?

O nowej epoce w rozwoju internetu głośno już nie tylko wśród fascynatów i blogerów. Nowe hasło Web 2.0 elektryzuje środowiska biznesowe, a inwestorzy z branży high-tech węszą za dużymi pieniędzmi. Czy to rewolucja, czy marketingowy humbug?

Kiedy wielu wróżbitów zaczyna prorokować to samo, to znaczy, że szansa spełnienia się tej wróżby jest bardzo duża. Tak właśnie jest teraz - mówił Bogdan Wiśniewski, menedżer funduszu inwestycyjnego MCI Management, na lutowej konferencji TMT Ventures na warszawskiej giełdzie.

Polscy menedżerowie firm high-tech i funduszy inwestycyjnych spotkali się tam, by dyskutować m.in. o nowych trendach w internecie i w biznesie venture capital (inwestycje wysokiego ryzyka). Uczestnicy konferencji nie mieli wątpliwości, jaki buzzword - czyli z angielskiego nowe, bardzo modne i nadużywane hasło - króluje teraz w tym środowisku. Gdyby słowo "Web 2.0" dało się odmieniać, odmieniano by je tu przez wszystkie przypadki. Czy Web 2.0 to nowa epoka w rozwoju internetu (w odróżnieniu od znanej dotychczas Web 1.0)? Rzecz dyskusyjna. Dla większości użytkowników sieci to termin na razie zupełnie nieznany, dla niektórych - wręcz pustosłowie, ewentualnie podejrzany chwyt marketingowy.

Do niedawna temat Web 2.0 roztrząsany był głównie w specjalistyczno- -hobbystycznych blogach przez fascynatów i futurologów internetu. Ale teraz nowe hasło przekracza granice blogów i (także w Polsce) wchodzi do języka menedżerów w garniturach i krawatach gotowych postawić na nową kartę duże pieniądze.

Trzeba wytężyć intuicję

Pojęcie Web 2.0 pojawiło się kilka, kilkanaście miesięcy temu i - według internetowej encyklopedii Wikipedia - na razie nie ma ścisłej definicji. Nawet entuzjaści Web 2.0 przyznają, że jest to termin jeszcze nieco mglisty i intuicyjny.

Najczęściej rozumie się przez to nową koncepcję i sposób konstruowania serwisów internetowych. Zdaniem jej propagatorów globalna sieć przechodzi gruntowną metamorfozę. Serwisy budowane według "filozofii Web 2.0" będą w znacznie większym stopniu niż dzisiejsze pozostawiać użytkownikom pole do własnej aktywności. Będą pozwalać, aby to sami internauci współtworzyli dostępne w serwisie treści oraz decydowali, które z nich zasługują na wyeksponowanie.

Dla takich serwisów typowe są pewne technologie wykorzystywane w ich budowie - jak np. wiki czy weblog, czyli mechanizmy pozwalające internautom na łatwe tworzenie i dodawanie treści w internecie oraz na wspólną pracę nad zawartością serwisu.

Sztandary nowego internetu

Często specyfikę Web2.0 tłumaczy się na przykładach serwisów "nowej epoki". Jeden z takich flagowych serwisów to Del.icio.us. Jego użytkownicy na swoich podstronach w serwisie gromadzą i kategoryzują według słów kluczowych linki do ulubionych stron WWW. Wszystkie osobiste kolekcje linków są dostępne publicznie.

Inny klasyk to Digg.com - serwis również oparty na prostym pomyśle, aby użytkownicy dzielili się z innymi linkami na najciekawsze informacje, artykuły, recenzje, blogi, zdjęcia lub inne zasoby w internecie. W ten sposób powstaje coś na kształt portalu tworzonego przez samych internautów i prowadzącego wprost do wyselekcjonowanych przez nich treści.

Typowy przykład to także Flickr.com - serwis do przechowywania, organizowania i publikowania zdjęć. W odróżnieniu od klasycznych e-galerii tutaj wszyscy oglądający mają możliwość oceniania i komentowania fotografii oraz dodawania do nich tzw. słów kluczowych - haseł, na podstawie których fotografie są kategoryzowane tematycznie. Flickr daje też użytkownikom możliwość kontaktu z innymi i łączenia się w grupy dyskusyjne.

Pod szyld Web 2.0 podciągane są również serwisy oparte na tzw. sieciach znajomości (social networks) - tu najbardziej znanym przykładem jest LinkedIn wykorzystywany m.in. przez menedżerów w celach rekrutacyjnych. W jego sieci jest obecnie już 5 mln osób.

Za Web 2.0 uważana bywa także blogosfera (w tym popularna wyszukiwarka blogów Technorati.com). Blogi - pamiętniki pisane w sieci przez internautów - znane są już od paru lat, ale ostatnio przeżywają wybuchowy wzrost popularności. Jest ich już na świecie blisko 30 mln, niektóre notują oglądalność porównywaną z głównymi mediami.

Do nowego nurtu zalicza się też Wikipedię - encyklopedię online, którą piszą, redagują i poprawiają sami internauci. Dostępna w ponad 200 językach zawiera obecnie ponad 3 mln artykułów (z tego milion w wersji angielskiej). Takie dzielenie się wiedzą wpisuje się idealnie w klimat Web 2.0 - często różnicę między nową epoką a dotychczasowym internetem ilustruje się, zestawiając kolektywną Wikipedię ze statyczną internetową edycją encyklopedii Britannica oferującą autorytatywnie wybrane i zredagowane hasła.

Web 2.0 to nie tylko zmiany w serwisach - zmieniają się też obyczaje internautów, którzy coraz chętniej próbują wychodzić poza role biernych konsumentów newsów. Szukają alternatywnych źródeł informacji lub sami starają się je dostarczać. Publikują, komentują i wchodzą w interakcje z innymi użytkownikami sieci. Podejmując decyzje, skłonni są raczej oprzeć się na zbiorowej opinii innych internautów niż zawodowych ekspertów.

- Do tej pory w internecie układ był prosty. Byli ci, którzy oferowali jakieś treści, i miliony użytkowników, którzy z nich korzystali. Wydawało się, że zawsze tak będzie. Okazało się jednak, że można omijać strony główne portali, a mimo wszystko, kierując się sugestiami podsuwanymi przez innych internautów, docierać do bardzo ciekawych rzeczy - mówi Tomasz Bienias z portalu Gazeta.pl, autor bloga o trendach w internecie. - Cała idea Web 2.0 opiera się w znacznym stopniu na pomysłach i mechanizmach wykorzystujących zbiorową mądrość internautów - uważa Bienias.

Zdaniem entuzjastów tego trendu oznacza on pełzającą rewolucję. Niektórzy mówią o powrocie internetu do jego pierwotnego anarchizmu.

Kto kupuje (w) Web 2.0?

Niedawno zaobserwowano zjawisko określone jako "diggeffect" - duża popularność wspomnianego serwisu Digg.com spowodowała, że oglądalność witryn, których adres ktoś wstawi do Digg.com, lawinowo wzrasta. - Web 2.0 to duże zagrożenie i wyzwanie dla klasycznego modelu biznesu internetowego i tradycyjnych mediów - uważa Marcin Hejka z Intel Capital (inwestycyjne ramię koncernu Intel), którego zadaniem jest wyszukiwanie i inwestowanie w innowacyjne, obiecujące spółki w Europie Środkowej. - W sieci, w której ludzie sami dzielą się treściami i przekazują sobie użyteczne linki, rola portali nie będzie już tak duża. A powszechna wymiana opinii będzie miała ogromny wpływ na marketing i handel - mówił Hejka na wspomnianej konferencji TMT Ventures.

Wtórował mu Bogdan Wiśniewski z MCI Management: - Rozwój blogo- sfery to nic innego jak narodziny "dziennikarstwa obywatelskiego". Wydarzenia, które do niedawna świat mógł poznać tylko z CNN, wkrótce internauci będą śledzić w kilkunastu relacjach bezpośrednich uczestników tych wypadków. Rozwój technologiczny powoduje, że oprócz tekstu ich blogi będą zawierać zdjęcia lub filmy wykonywane zaawansowanymi telefonami komórkowymi i natychmiast wrzucane do internetu. To dzieje się już dziś, a wkrótce będzie na porządku dziennym - mówił.

Już w czasie ostatniej kampanii prezydenckiej George'a Busha zauważono, że niektóre blogi potrafią wywierać na wielką politykę wpływ, który do niedawna wydawał się zarezerwowany wyłącznie dla dużych tradycyjnych mediów.

Otwarte pozostaje pytanie, jak właściwie będzie się zarabiać w internecie w czasach Web 2.0. Dziś głównym źródłem pieniędzy dla mediów internetowych jest e-reklama oraz abonamenty na niektóre bardziej zaawansowane usługi. Tak zapewne miałoby pozostać także w przyszłości. Wśród fascynatów Web 2.0 modna jest również teoria tzw. długiego ogona, która w dużym uproszczeniu mówi, że oferowanie asortymentu niszowego może przynieść większe przychody niż rynek masowy - pod warunkiem że uda się odpowiednio dotrzeć do jak najliczniejszych niszowych klientów (a to ułatwia internet).

Web 2.0 czy łeb do interesów?

Prawdziwe czy nie - hasło o nadchodzącej nowej generacji internetu już zaczęło przekładać się na niewirtualne, duże pieniądze. Na razie głównie za oceanem, gdzie ubiegły rok przyniósł serię przejęć firm internetowych kojarzonych z Web 2.0. W wyławianiu ich z rynku celował ostatnio największy światowy portal Yahoo! W marcu 2005 r. przejął Flickra, a trzy miesiące temu kupił serwis Del.icio.us, który mógł się już wówczas pochwalić 300 tys. zarejestrowanych użytkowników. Kwot transakcji nie ujawniono, ale w przypadku Flickra na rynku spekulowano o kilkunastu czy wręcz 30 mln dol.

Digg.com stworzony w listopadzie 2004 r. już rok później przekonał do siebie inwestorów i fundusze venture capital, które zainwestowały w młody serwis 2,8 mln dol. Grupa magnata medialnego przejęła w lipcu 2005 r. dużo większy i starszy, ale również kojarzony z Web 2.0 serwis sieci towarzyskich MySpace.com. Za spółkę, do której należał MySpace.com, Murdoch zapłacił 580 mln dol.

To tylko kilka przykładów. Komentatorzy zauważają, że Web 2.0 zaczyna zawracać inwestorom w głowach. Serwisy, o których mowa, na razie nie przynoszą pieniędzy, a inwestowanie w nie to głównie wyraz nadziei, że kiedyś podbiją one internet, tak jak wiele lat temu zrobiły to Amazon.com, Yahoo!, eBay czy nieco później Google. Ale dokładnie takie same nadzieje sześć lat temu napompowały słynny internetowy balon spekulacyjny, który boleśnie pękł w marcu 2000 r., ukazując prawdę o ówczesnych dotcomach - nadmiernie rozmnożonych, przejadających masy pieniędzy i zupełnie niezdolnych na siebie zarabiać. Niektórzy twierdzą, że Web 2.0 to jedynie hype - agresywny reklamowy bajer. Jeśli inwestorzy połkną haczyk i udzieli im się owczy pęd, to znowu wpompują masę pieniędzy w spółki, które poza modnym hasłem i efektownym image'em niczego nie zaoferują.

- Niejeden venture capital zostanie naciągnięty na Web 2.0 - przewiduje w swoim blogu Web20.pl Sebastian Kwiecień, dyrektor z agencji interaktywnej Janmedia Interactive.

Kopiujemy, czyli Web 2.0 po polsku

W Polsce w ciągu kilku ostatnich miesięcy powstało parę serwisów, których właściciele starają się kopiować popularne amerykańskie pomysły spod znaku Web 2.0 i jako pierwsi spopularyzować je w Polsce. Działają już serwisy Wykop.pl (na wzór Digg.com), Linkologia.pl (odpowiednik Del.icio.us), wyszukiwarka blogów Blogfrog.pl (coś jak Technorati) i inne. Do nowego nurtu niektórzy zaliczają także bardzo już popularny serwis sieci towarzyskich Grono.net (podobny z kolei do LinkedIn). Warto wspomnieć, że polskojęzyczna wersja Wikipedii (ponad 217 tys. artykułów) należy do czterech największych Wikipedii na świecie.

W grudniu kapitał od giełdowego funduszu venture capital pozyskał serwis Nokaut.pl, którego wprawdzie w sieci jeszcze nie ma, ale który już zadeklarował, że będzie czymś w rodzaju porównywarki cen "zbudowanej według filozofii Web 2.0". - Web 2.0 wkracza do polskich papek marketingowych - kpił z tych deklaracji Marek Futrega, autor bloga Futrega.org, przypominając o nieistniejącym od dawna portalu Arena.pl, który jeszcze w czasach internetowej bańki z 2000 r. również reklamował się jako "portal drugiej generacji".

- W najbliższym czasie w Polsce wystartują dziesiątki nowych projektów zainspirowanych Web 2.0 - przewiduje w swoim blogu Krzysztof Urbanowicz, medioznawca z firmy Mediapolis. Niektórzy ich twórcy będą liczyć zapewne głównie na to, że gdy o nowym haśle zrobi się nad Wisłą naprawdę głośno, uda im się sprzedać swoje serwisy za dobre pieniądze komuś z wielkich polskiego internetu.

Nisza czy masówka?

Z pytaniem o Web 2.0 zadzwoniliśmy do rzecznika wielkiego polskiego portalu. - Podobno jest to nowy trend, bardzo poważne wyzwanie dla przyszłości portali. Co wy na to? - pytamy. - Czy to pojęcie coś panu mówi?

- Web 2.0... Hmm, hmm... No, niespecjalnie - przyznał w końcu nasz rozmówca wyraźnie zaskoczony.

Nie ulega wątpliwości, że charakterystyczny dla Web.2.0 sposób korzystania z sieci to domena osób bardzo intensywnie wykorzystujących internet i dobrze orientujących się w jego arkanach. Ale w sieci dominują inni internauci - ograniczający się do czytania portali, używania wyszukiwarki i poczty elektronicznej, ewentualnie robienia prostych zakupów - to oni stanowią masową "widownię" tego medium, do której kompetencji e-biznes musi dostosować swą ofertę (a nie odwrotnie). Czy niszowy trend może wpłynąć na postać całego internetu?

- Myślę, że częściowo tak. Ta ewolucja może doprowadzić np. do tego, że z czasem część ruchu w sieci będzie omijała scentralizowany internet, portale i ich strony główne. Przyglądamy się nowym serwisom, patrzymy, co dzieje się wokół Web 2.0, i będziemy wyciągać z tego wnioski - mówi Tomasz Bienias z portalu Gazeta.pl. - Na pewno w Web 2.0 jest też duży potencjał, ale jest bardzo dużo marketingu i mody. Nie ma co popadać w przesadę, bo skalę tego zjawiska i jego efekty trudno dziś przewidzieć.

Copyright © Agora SA