Na pewno nie tu, gdzie jestem. Parę lat temu umieściłam swoje rysunki w Internecie i to, co się stało dalej, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Zauważono moje prace wśród tysięcy anonimowych blogów.
Powiedziałabym, że bardziej mediów niż artystów. Tak czy inaczej, bez Internetu byłabym gdzieś indziej.
Byłam pierwszą osobą, która mówiła tak jak pani znajomy. Nie uważam, że znam się nawet na modzie. Moją kandydaturę zaproponowała Zuza Ziomecka, teraz wydawca "Exklusiva" i "Aktivista". To ona powiedziała mi, że będę naczelną. Totalnie zaskoczona, oponowałam, tłumaczyłam, że nie mam w tym kierunku wykształcenia, że nie piszę, nie wiem, na czym polega praca naczelnego. W dodatku byłam na urlopie macierzyńskim, nie wyobrażałam sobie, jak to pogodzę. Jednak się zgodziłam, może właśnie dlatego, że miałam czas dobrze się zastanowić. Zaznaczyłam jednak, że przede wszystkim jestem rysownikiem i prawdopodobnie przyjdzie taki moment, kiedy będę musiała zostawić pismo, by zająć się tylko rysowaniem.
W chwili "nominacji" miałam już półtoraroczny staż w tej redakcji. Przez ten czas, z racji naszej przyjaźni, spędziłam z nią wiele godzin po pracy, dyskutując na temat "Exklusiva", lifestylu i naszej roli w tym wszystkim. Z chwilą odejścia poprzedniego naczelnego "Exklusiv" został świadomie przekierowany na tor bardziej kobiecy. Wybór mnie na naczelną wynikał więc z tego, że miałam wspólną wizję tytułu z wydawcą i byłam osobą sprawdzoną. Zuza, choć zajmuje stanowisko wydawcy, ma nad sobą dyrektorów i właściciela wydawnictwa, którzy podjęli tę decyzję ostatecznie.
Moim zdaniem naczelna powinna mieć wizję pisma, wiedzieć, co do niego pasuje, co powinno się w nim znajdować. Gdy zostałam naczelną, zrobiłam porządek w układzie gazety. Teraz rzeczywiście nie siedzę z lupą nad kromalinami, nie zawsze czytam wszystkie teksty. Za to nadzoruję projekty związane z magazynem portal internetowy, konkurs "GrafEx". Reprezentuję pismo na zewnątrz, jeżdżę za granicę. Spotykam się z bohaterami okładek. Od spraw technicznych mam fantastyczną zastępczynię Hanię Rydlewską. Ona wszystko ogarnia, jest świetnie zorganizowana, o wszystkim pamięta. Czasem nawet myślę, że ona za bardzo się przejmuje zupełnie jak ja kiedyś . Teraz mam taki luzik bardziej. Może dlatego, że Hania się tak przejmuje.
Trudno powiedzieć, że "Lampa" to konkurencja. To zupełnie inne pismo, niszowe, literackie. Dla mnie jest nobilitacją, że mogę rysować dla nich okładki. A trudno mi zarzucić, że nie zajmuję się okładkami "Exklusiva". To one wyróżniają nas na rynku. Za okładkę z Katarzyną Figurą opublikowaną jeszcze za kadencji poprzedniego naczelnego Kamila Antosiewicza dostaliśmy w tym roku GrandFront, za okładkę z Leszkiem Możdżerem wyróżnienie. Gdy rok temu zostałam naczelną, nie by ło łatwo namówić kogoś na wystąpienie na naszej okładce. Teraz gwiazdy zgadzają się bez problemów. My pokazujemy je nietypowo, inaczej niż wszyscy. Figura, zrobiona na Tank Girl (bohaterka znanej serii komiksów Jamiego Hewletta przyp. red.), w sesji autorstwa Zuzy Krajewskiej miała do ust przyklejonego skręta. Agnieszka Szydłowska, dziennikarka radiowej Trójki, i Novika wystąpiły w zaawansowanej ciąży. Ewa Minge dała się ucharakteryzować na gejszę. I nie obraziła się za pytanie, czy jest polskim Michaelem Jacksonem.
Nie mamy powodów do kompleksów. Podobnie jak pisma zagraniczne, staramy się wyjść poza sam magazyn, uczestnicząc w akcjach społecznych i artystycznych, wyławiając młode talenty, tworząc społeczność w Internecie. Zuza miała tam wykład o tym, jak magazyny mogą funkcjonować w dobie Web 2.0. Gdy przyszło do głosowania, gdzie zorganizować przyszłoroczne warsztaty, większość uczestników wybrała Warszawę. Już rok temu zresztą znakomity francuski kwartalnik "WAD" poprosił nas o pomoc w przygotowaniu numeru poświęconego Europie Wschodniej. Naprawdę nie mamy się czego wstydzić.
Czasem śmiejemy się, że robimy pismo dla reklamodawców i kolegów. Jednak widzę, że mamy coraz szerszy zasięg. Gdy odwiedzam redakcje pism, dla których rysuję, zwykle leży tam "Exklusiv". Coraz częściej słyszę, że ktoś czytał tekst u nas i ma na jego temat opinię. Podobno dość często chwalą nas w "Maglu towarzyskim" w TVN Style. Jesteśmy więc dostrzegani.
Nie. Poszłyśmy tam z Hanią, bo Ewa Junczyk-Ziomecka, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP ds. społ ecznych, poprosiła Zuzę, żeby przysłała jakieś fajne dziennikarki. Miałam nie iść, bo nie znoszę takich imprez, ale Hania prosiła mnie o wsparcie psychiczne.
Nie, dlaczego? Gdybym nie była ciekawa, jak wygląda coś takiego, to bym odmówiła. Gdy potem wybuchła afera z ojcem Rydzykiem, byłam zdziwiona, bo pamiętam atmosferę tego spotkania. Panie, które najwyraźniej nie otrząsnęły się jeszcze z patriarchalnej indoktrynacji, mówiły o tym, że kobiety nie nadają się na liderów i chciały wznosić toasty za wynalazców zmywarek i tamponów. Mówiły te same rzeczy, które głoszą faceci z LPR-u albo PiS-u. Aż gotowałam się ze złości. Byłam tak wkurzona, że myślałam, że zemdleję. Zapytałam zresztą głośno: "Co my tu robimy? O czym gadamy, gdzie panie były, gdy była Manifa?". Ale w sumie jestem zadowolona, że tam poszłam. Poznałam Magdalenę Środę, Monikę Olejnik. No i udało się kolektywnie wkurwić ojca Rydzyka. To duża satysfakcja.
Wzięto mnie na naczelną z dobrodziejstwem inwentarza. Jak wspomniałam, podpisując umowę, zaznaczyłam, że przede wszystkim jestem rysownikiem. Rysownicy za granicą tak pracują. Robią rysunki do reklam, za które dostają dużo pieniędzy. Rysują do gazet, by budować portfolio, promować swój styl. Wreszcie uczestniczą w czysto artystycznych projektach. Jeśli doszłam do takiego momentu jako twórca, że mogę robić to wszystko, to sama sobie mogę zazdrościć. Tymczasem oczywiście mam jakieś wątpliwości, bo w Polsce wszystko jest wypaczone jak w gabinecie krzywych luster. Długo się wahałam, zanim przyjęłam pierwsze zlecenie reklamowe, bo uważałam, że to nie wypada. Jednak odkąd jestem samodzielną matką, muszę myśleć też o pieniądzach.
Żadna z tych firm nie weszła do nas z tymi kampaniami. To nie działa w ten sposób, że "O, mamy tu panią naczelną, to przy okazji kupimy u niej reklamę". Zresztą ja w takie konszachty wolę nie wchodzić. Redakcja od działu reklamy jest dosyć wyraźnie oddzielona.
Wywiad dla "Vivy!", ze względu na charakter pisma, był raczej o stylu życia i byciu matką, a nie o twórczości to jest moja granica kompromisu. Gdyby nie Redd's, nie zgodziłabym się na to. "Gali" konsekwentnie odmawiałam. W ogóle wywiady to dla mnie męczarnia. Efekt jest zawsze inny od oczekiwań, a ja zawsze daję się na to nabrać. Ale wiem, że trudno dotrzeć do ludzi przez samą tylko twórczość. Chciałabym potrafić olewać medialne miziania się, nie tłumaczyć się z tego, co robię , ale widocznie jestem jeszcze za mało asertywna i zbyt niecierpliwa.
Nie mogę się zgodzić z tym porównaniem. Jest spora różnica między zainstalowaniem kamery w kiblu a rysunkowym przetworzeniem rzeczywistości, zbudowaniem dość uniwersalnej historii. Jeśli przekroczy się granice Warszawy, grona znajomych, którzy wiedzą, co się naprawdę stało, i którzy osobiście znają bohaterów, autobiografizm przestaje mieć tak silne znaczenie. Oczywiście, zebrałam obowiązkowe w naszym kraju cięgi za "przekraczanie granic ekshibicjonizmu w sztuce". Tymczasem mnóstwo świetnych komiksów to historie autobiograficzne, wielu twórców czerpie ze swoich doświadczeń.
Jednak to "Projekt: człowiek" przyniósł popularność Endo. W wywiadach podkreśla Pani, że Endo i Agata Nowicka to dwie różne osoby. Po co więc kreowanie Endo?
Co ma powiedzieć twórca, kiedy pytają go, po co wymyślił sobie jakiegoś bohatera? Ja jestem prawdziwa, Endo rysunkowa. Ja przeżywam, Endo przedstawia. Kiedyś była główną postacią na moim blogu, potem bohaterką komiksu o doświadczeniach z czasu ciąży. Większość moich prac, kilkaset rysunków, które powstały do tej pory dla prasy i reklamy, nie ma z nią nic wspólnego.
Trudno to zmierzyć. Myślę, że zatrudniając mnie, brano pod uwagę to, że jestem rozpoznawalną rysowniczką dzięki temu też promuję pismo na zewnątrz. Mam wyraźną wizję magazynu bardziej popowego i kobiecego niż dawniej, skupionego głównie na tym, co dzieje się w Polsce i staram się tę wizję realizować. No i bywam rysownikiem zastępczym robię dla nas ilustracje tam, gdzie nie starcza czasu i budżetu.
Rysowanie o sobie jest pójściem na łatwiznę bohatera i scenariusz ma się zawsze w zasię gu ręki. Teraz pracuję nad komiksem o powstaniu warszawskim. To dla mnie duże wyzwanie, nawet nie wiem, czy co ś z tego wyjdzie, ale mam nadzieję, że potem pójdzie z górki. Straciłam ochotę na rysowanie siebie, nie mówię jednak, że nie będę czerpać ze swoich doświadczeń w kolejnych komiksach.
Ależ moja bohaterka jest wykreowana. To, jaka jestem ja, wiedzą najbliżsi, reszta to wizerunek komiksowy, medialny. Czasem zdarza się, że ktoś, poznając mnie, mówi: "Jesteś zupełnie inna, niż myślał am/-em". Mam wtedy satysfakcję, zupełnie jak pokerzysta z udanej gry.