Prywatyzacja w Polsce na wzór Boliwii?

Minister skarbu szuka nowych sposobów na prywatyzację. Wzorem Boliwii chce sprzedawać państwowe firmy na aukcjach. W Boliwii ten sposób nie zawsze się sprawdzał

Na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych spotykają się przedstawiciele kilku firm. Siadają do stołu i przy telewizyjnych kamerach licytują, kto da więcej za państwową spółkę. Już wkrótce tak może wyglądać prywatyzacja w Polsce. Resort skarbu chciałby sprzedać na aukcjach około 500 z ponad 1300 firm, w których państwo ma udziały.

- Chcemy przyspieszyć prywatyzację i aukcje są dobrym sposobem na sprzedaż małych i średnich przedsiębiorstw - uważa wiceminister skarbu Michał Krupiński. - O wyborze inwestora zdecyduje cena. Nie będziemy musieli korzystać z doradców prywatyzacyjnych, których usługi były czasochłonne i kosztowne. Tę procedurę ciągle będziemy wykorzystywać w przypadku dużych przedsiębiorstw, gdzie ważne są pakiety inwestycyjne i socjalne dla załogi. W przypadku dużych przedsiębiorstw będziemy preferować oferty publiczne.

Prywatyzacyjne przyspieszenie już w grudniu zapowiadał minister skarbu Wojciech Jasiński. Po objęciu władzy przez PiS resort skarbu nie może pochwalić się sukcesami w tej dziedzinie. Ubiegłoroczne przychody z prywatyzacji wyniosły 622 mln zł z zapowiadanych 5,5 mld. Tegoroczne plany to 3 mld.

Sprzedaż przedsiębiorstw na aukcjach ma umożliwić ustawa o nadzorze właścicielskim, jej projekt trafił do uzgodnień międzyresortowych. Jeśli Sejm go przyjmie w połowie roku, pierwsze aukcje mogłyby ruszyć już jesienią.

- Chcemy prywatyzować przy otwartej kurtynie - mówi Jarosław Broda, radca w Ministerstwie Skarbu, współautor projektu ustawy. - Mając wycenę spółki, opublikujemy ogłoszenie o sprzedaży firmy. Aukcje można robić na dwa sposoby: np. spotykamy się na Giełdzie Papierów Wartościowych lub w ministerstwie, otwieramy oferty i porównujemy ceny. Drugi sposób to tradycyjna licytacja przy użyciu młotka. Jednak zdaniem ministerstwa ma ona swoje minusy. Inwestorzy widzą swoje reakcje i mogą wcześniej dogadywać się, kto przebija ofertę i kupuje dane przedsiębiorstwo.

Opracowując nowe plany prywatyzacji, resort skarbu wzorował się na Boliwii. Wiceminister Krupiński jeszcze kilka dni temu podkreślał, że w połowie lat 90. na aukcjach sprzedano tam kilkaset firm.

Efekty boliwijskiej prywatyzacji nie zawsze były dobre.

"Boliwijski system prywatyzacyjny" rozpoczął ówczesny prezydent kraju Gonzalo Sánchez de Lozada. Ponieważ

znaczna część społeczeństwa była przeciwna "wyprzedaży narodowego majątku", a konstytucja zabraniała oddawania w prywatne ręce niektórych strategicznych sektorów, władze wymyśliły oryginalny sposób przyciągnięcia zagranicznych inwestorów - nazwany "kapitalizacją".

Firmę wystawiano na aukcję, na której ceną wywoławczą była oszacowana przez państwo wartość firmy. Jednak inwestor oferujący największą kwotę powyżej ceny wywoławczej otrzymywał jedynie 49 lub 50 proc. akcji i prawo do zarządzania nią. Pozostałe akcje trafiały do funduszu BONOSOL - odpowiednika polskiego ZUS. Skarb państwa nie inkasował całości otrzymanej od inwestora kwoty - przekazywał ją prywatyzowanej firmie, która w ten sposób podwajała swoją wartość. Państwo dostawało jedynie nadwyżkę oferowaną przez zwycięzcę akcji.

System ten miał wiele wad. Prywatni inwestorzy bardzo często byli zainteresowani jak najszybszym czerpaniem zysków z zainwestowanych pieniędzy, a nie rozwojem firmy. Doprowadziło to do konfliktów socjalnych. Przykładem była "kapitalizacja" wodociągów w Cochabambie, jednym z największych miast. Gdy kontrolę nad wodociągami przejęło brytyjsko-amerykańsko-włoskie konsorcjum Aguas de Tunari, zwiększyło ceny wody o 35 proc. Gdy firma zapowiedziała, że odetnie wodę tym, którzy nie płacą rachunków, w Cochabambie wybuchła prawdziwa rewolucja. Prywatyzację anulowano.

Wiceminister Krupiński nie chciał się wczoraj odnieść do tych informacji. Zapewnił, że polska prywatyzacja przez aukcje nie będzie dokładnym odwzorowaniem boliwijskiej. - Zapoznawaliśmy się też z systemem aukcyjnym na Litwie i w innych krajach. Ale chcemy wypracować własny system - stwierdził.

*Janusz Lewandowski, były minister przekształceń własnościowych w rządzie Hanny Suchockiej

- Pomysł prywatyzacji przedsiębiorstw na aukcjach pojawił się w 1991 roku. Próbowaliśmy to robić, ale okazało się, że firmy nie można sprzedać tak jak konia czy obraz. Często ważniejszy od ceny jest plan inwestycyjny, dostęp do sieci marketingowej, np. w Europie, zobowiązanie spłaty zadłużenia, pakiet socjalny dla załogi etc. Inwestor musiałyby dostawać punkty za każdy z tych elementów, a tu zaczyna się uznaniowość. Najważniejsza jest wola podjęcia ryzyka prywatyzacji, której PiS brakuje. Proponując prywatyzację na aukcjach, próbują uniknąć odpowiedzialności za wynik negocjacji z inwestorami, pokazując, że zwycięża cena.

* Maciej Grabowski, Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową

- Dziś na świecie licytuje się duże kontrakty za pomocą aukcji internetowych. Uważam, że jest to dobry sposób na prywatyzację. Jednak sprzedawać na aukcjach można spółki, które nie są strategiczne dla skarbu państwa i nie zamierza on mieć wpływu na strategię ich rozwoju. Warunkiem powodzenia aukcji jest to, żeby inwestorzy mieli równy dostęp do informacji o sytuacji spółek wystawionych do sprzedaż.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.