Podatki. Miały maleć, a rosną

Zwiększenia podatków nie ma, jest obniżka podatków - powiada minister finansów Zyta Gilowska. Nie może być inaczej, bo przecież wicepremier stwierdziła kilka miesięcy temu, że do podnoszenia podatków jest "psychicznie niezdolna". A jak jest?

W projekcie przyszłorocznego budżetu zapisano, że fiskus straci 2 mld zł na odmrożeniu skali podatkowej i kwoty wolnej od podatku PIT. Tyle faktycznie zyskają podatnicy.

Ale stracą znacznie więcej. Dochody z VAT mają być wyższe o 10 mld zł, a z akcyzy o 2,6 mld, m.in. o 13 proc. wzrośnie akcyza na papierosy, a o 25 gr na litrze na benzynę. Obie podwyżki wymusza UE, ale skok akcyzy na piwo o 10 proc. to już wkład własny rządu.

Podatnicy zapłacą więc w sumie fiskusowi ponad 10 mld więcej! Udział podatków w PKB (bez uwzględnienia składek ZUS) wzrośnie z 16,8 proc. do 17,4.

Zyta Gilowska jest zwolennikiem popularnego w Polsce poglądu, że lepsze - bo wygodniejsze w poborze i mniej uciążliwe dla obywatela - są podatki pośrednie obciążające konsumpcję, czyli VAT i akcyza. Łatwo się zapomina, że mocniej uderzają one w uboższą część społeczeństwa, która przeznacza na konsumpcję większą część dochodów. Jak to się ma się do głoszonej przez PiS "Polski solidarnej"? Pewnie nijak.

To prawda, że w konkurencji "udział podatków w PKB" Polska mieści się w środku unijnej tabeli. Takie kraje jak Szwecja czy Finlandia mają ten wskaźnik wyższy, a przyzwoicie się rozwijają. Ale Polska ma być atrakcyjnym tygrysem i tamte kraje gonić, musi czymś zrekompensować inwestorom np. brak infrastruktury.

Polska jest za to w europejskiej czołówce narzutów na płace, co powoduje, że wysokie są także koszty pracy. Z planowanego obniżenia składki rentowej rząd się wycofał, o nowych pomysłach nic nie słychać.

Premier Gilowska tłumaczy, że nie ma możliwości obniżenia podatków bezpośrednich i kosztów pracy, mimo że podatki pośrednie znacząco rosną. Bo zabraknie pieniędzy na współfinansowanie projektów unijnych, a to jest priorytet.

Wicepremier ma sporo racji. Ale trudno jej wierzyć. Wszystko to wygląda niestety na dorobione ex post usprawiedliwienie. Wiosną, gdy Zyta Gilowska prezentowała pomysły na podatki, priorytetem była obniżka kosztów pracy. Na to miały pójść pieniądze z podatków pośrednich, większe dzięki dobrej koniunkturze. Dziś, po sześciu miesiącach, okazuje się, że koszty pracy to drobiazg, ważne, aby w budżecie były pieniądze na projekty unijne.

Nie wiem, na co liczy Zyta Gilowska, uparcie twierdząc, że obniża podatki. Może na to, że przeciętny Polak nie rozumie, iż podatki to nie tylko PIT?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.