Polscy eksporterzy konkurencyjni mimo przeszkód

Eksporterzy w dobrej formie przetrwali gorzkie czasy, kiedy euro potrafiło kosztować nawet 3,75 zł. Dziś, gdy złoty jest słabszy, naszej sprzedaży za granicę rosną skrzydła

W ciągu pierwszych pięciu miesięcy tego roku eksporterom udało się sprzedać za granicę towary za 34 mld euro. To aż o 23,3 proc. więcej niż w tym samym okresie 2005 roku. Dynamika ta jest najwyższa od wielu miesięcy i sugeruje, że z miesiąca na miesiąc sprzedaje się więcej. Potwierdza to NBP, który oddzielnie podsumowuje każdy miesiąc w handlu zagranicznym. W maju wartość eksportu wyniosła 7,808 mld euro i był to drugi najlepszy wynik w historii. W porównaniu z majem 2005 roku oznacza wzrost o 33 proc., trzeba jednak pamiętać o tym, że tak doskonały wynik zawdzięczamy po części temu, że maj 2005 roku był stosunkowo kiepski w eksporcie, stąd niska baza.

Ekonomiści podejrzewają, że eksporterom służy osłabienie złotego, które nastąpiło ostatnio. Polityczna zawierucha i odpływ kapitału z Europy Środkowo-Wschodniej sprawiły, że mogli oni złapać oddech. Bo w szczycie siły złotego wielu zaczęło dokładać do interesu. Złudne jest jednak przekonanie, że eksporterom jako grupie firm w Polsce wiedzie się kiepsko. Dane GUS mówią wprost: mają oni lepsze wyniki niż ogół firm.

Do tej pory pod górkę?

Fenomen polskiego eksportu od dłuższego czasu zastanawia ekonomistów. Choć w ciągu ostatnich lat wiele razy wieszczono załamanie sprzedaży zagranicznej, nigdy coś takiego się nie zdarzyło. W 2000 i 2001 roku eksport był jedyną szansą na przetrwanie dla wielu firm, bo wówczas koniunktura w kraju się załamała. Eksporterzy zaciskali więc zęby i mimo wcale niewymarzonego kursu złotego szukali odbiorców w innych krajach. Tylko dzięki eksportowi nie popadliśmy wtedy w recesję.

Potem - krótko - żyło im się jak w bajce. Popyt zagraniczny zaczął się odradzać, cena euro poszybowała niemal do 5 zł, a po wejściu do UE wiele rynków otworzyło się jeszcze bardziej.

Ostatnie miesiące były jednak znów gorzkie. Członkostwo Polski w UE dodało nam wiarygodności, kapitał zagraniczny płynął szerokim strumieniem, więc złoty zaczął się gwałtownie umacniać. Przyłożyło się też do tego Ministerstwo Finansów. Jeszcze w czasach, gdy urzędował w nim Cezary Mech, resort na rynku wymieniał znaczną część środków pochodzących ze sprzedaży obligacji za granicą. Efekt - euro było po 3,75 zł.

Eksporterzy poczuli się mocno poszkodowani takim rozwojem wypadków. Domagali się od rządu, by "urealnił kurs złotego". Przekonywali, że rentowność i konkurencyjność niemal wszystkich branż eksportowych spadają. Wykorzystanie mocy produkcyjnych wynosi 68 proc., a żeby nie było jeszcze niższe, "większość eksporterów wypycha część produkcji krajowej w formie eksportu".

Eksporter daje radę

Dane o całym sektorze przedsiębiorstw, a nie pojedynczych firm pokazują, że eksporterzy to ekstraklasa polskich firm.

Choć silniejszy niż dawniej złoty jest z pewnością dla nich problemem (dostają mniej pieniędzy w przeliczeniu na złotówki), to jednak udaje im się utrzymać rentowność na wyższym poziomie niż ogół firm. W czasie kursowego eldorada na początku 2004 roku zysk zanotowało 78 proc. eksporterów. Można się zastanawiać, dlaczego dla jednej czwartej firm to było wciąż za mało i do jakiego poziomu złoty musiałby się osłabić, żeby zapewnić zyski wszystkim. Potem, po wejściu Polski do Unii Europejskiej złoty zaczął się szybko umacniać - w styczniu tego roku cena euro była już o 25 proc. niższa. Rentowni eksporterzy stanowili już tylko 67 proc., jednak to i tak istotnie więcej niż ogół firm, z których rentowne było niespełna 60 proc. Można spekulować, czy eksporterzy na sprzedaży za granicę tracą, a lepszą rentowność "wyrabiają" sobie na dostawach krajowych. Jednak dane GUS sugerują, że jest raczej odwrotnie. Im firma jest bardziej uzależniona od eksportu, tym jej opłacalność jest lepsza! W I kwartale tego roku średnia rentowność netto dla wszystkich firm wyniosła 3,6 proc. Wszyscy eksporterzy mieli średnio 4,2 proc. Ale ci, którzy za granicę sprzedają od 50 do 75 proc. produkcji, aż 7,1 proc.! I chociaż firmy generalnie zanotowały pogorszenie wyników w porównaniu z 2005 rokiem, to nie dotyczy to "wyspecjalizowanych" eksporterów, czyli takich, którzy za granicą mają nabywców na 25-75 proc. produkcji. Ich wyniki poprawiły się.

Kurs boli, ale nie odstrasza

Jak to się dzieje, że nawet w czasie rekordowo mocnego złotego eksport trzymał się nieźle? Zdaniem Jana Rutkowskiego, ekonomisty Banku Światowego, to paradoksalnie efekt tego, że eksporterzy wcześniej musieli walczyć o przetrwanie. - Zmuszeni zostali do restrukturyzacji, cięć kosztów, zwolnień. Dziś firmy te są bardziej konkurencyjne, wydajne, sprawne, zdobywają nowe rynki, mogą inwestować - wyjaśnia. Powodzenie eksportu to też zdaniem ekonomistów zasługa wydajności pracy, która rośnie szybciej niż pogarszała się relacja kursowa. Zdaniem Stanisława Kluzy, dziś ministra finansów, choć koszty firm rosną szybko, to jednak udaje się walczyć o rentowność dzięki intensywnemu zwiększaniu sprzedaży.

Poza tym w statystyce wyraźnie widać, że firmy nie tylko sprzedają coraz więcej na sprawdzone, opanowane już rynki. Wśród największych partnerów handlowych najszybciej rośnie eksport na Ukrainę, do Czech, Szwecji, ale coraz to kolejne polskie firmy z sukcesem szukają swojego miejsca w Rumunii, Bułgarii, na Bałkanach, w krajach arabskich.

Nie dość, że już na dobre znalazły swoje miejsce na zagranicznych rynkach, to eksport wcale nie jest dla nich ostatecznością. Idzie im świetnie, a kolejne firmy łapią bakcyla eksportu. - Z danych widać, że z kwartału na kwartał firmy zaczynają eksportować coraz więcej. Rośnie odsetek eksporterów, ci, którzy już są obecni na zagranicznych rynkach, sprzedają tam coraz większą część swojej produkcji - mówi Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, szefowa zespołu ekspertów PKPP Lewiatan.

Nie martwi jej to, że w I kwartale tego roku rentowność firm sprzedających najwyżej 25 proc. produkcji spadła poniżej rentowności ogółu firm. - Te firmy po prostu szykują się do dalszej ekspansji za granicę i inwestują. Ponoszą koszty wejścia na nowe rynki, znalezienia partnerów, zbudowania kanałów dystrybucji, pozyskiwania informacji o klientach i ich potrzebach - wyjaśnia.

- Wiadomo, że im słabszy złoty, tym dla eksporterów byłoby lepiej. Jednak dla wielu firm to nie sam poziom kursu jest problemem, ale jego zmienność. Jeśli kurs jest przewidywalny, to firma przystosuje się zarówno do ceny 3,80 zł za euro, jak i 4,30 zł, to tylko kwestia wysiłku, jaki trzeba w to włożyć - mówi Jacek Wiśniewski, główny ekonomista Raiffeisen Banku.

Dziś nasi partnerzy handlowi rozwijają się coraz szybciej, na brak zamówień polscy eksporterzy więc nie narzekają, spodziewają się kolejnych. I wahania kursu są nieco mniejsze. - Jeśli przy dzisiejszych kursach eksport rośnie dynamicznie, firmy eksportują i co więcej dołączają kolejni, to znaczy, że sytuacja nie jest najgorsza. Dla tych, co już eksportują, kurs nie jest barierą. Może on być barierą dla tych, co chcieliby rozpocząć sprzedaż za granicę, a nie mają możliwości amortyzowania sobie mocnego złotego tańszym importem - ocenia Starczewska-Krzysztoszek.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.