Europa Wschodnia: Drenaż mózgów XXI wieku

PRZEGLĄD ŚWIATOWEJ PRASY GOSPODARCZEJ. Historia zna takie przypadki, że odpływ młodych ludzi do pracy za granicą pogłębiał jeszcze problemy ekonomiczne biednego kraju. Czy dotyczy to także Europy Wschodniej?

W typowym brytyjskim hotelu nie uświadczysz dziś w obsłudze wyspiarzy. Wśród międzynarodowego personelu rzucają się w oczy wszechobecni Polacy: w recepcji, w barach i restauracjach, w ekipie sprzątającej, a jeden (z podręcznikiem ekonomii na kolanach) na basenie w charakterze trenera i ratownika, pisze "The Economist".

Zdaniem menedżera hotelu to kwestia etyki pracy: - Wielu Brytyjczyków sądzi, że praca w usługach ma coś wspólnego ze służalczością.

Od czasu, gdy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej, zniknęły problemy z zatrudnieniem w hotelu Oxford Belfry. - Zalewają nas podania o pracę z Polski - mówi menedżer. Rzeczywiście, wielu pracodawców w Wielkiej Brytanii, Irlandii i Szwecji, jedynych krajach Unii, które całkowicie otworzyły swoje rynki pracy dla nowych członków UE, chętnie korzysta z dostępu do dobrej i taniej wschodnioeuropejskiej siły roboczej. Do tego stopnia, że w Polsce, na Litwie i Łotwie odzywają się głosy, że zbyt wielu najlepszych wyjeżdża na Zachód w poszukiwaniu lepszego życia i wyższych zarobków.

Czego nie wiedzą statystyki

Wielkie migracje w Europie nie są niczym nowym. Po upadku komunizmu miliony osób przeniosły się za granicę ze względów politycznych: Żydzi wyjechali do Izraela, Niemcy wrócili z Rosji do Niemiec, a Rosjanie z powrotem do Rosji. Było też wielu uciekinierów wojennych i nielegalnych emigrantów. Tym razem jednak mamy do czynienia z migracją w większości przypadków legalną o podłożu ekonomicznym.

Jej skala, niestety, wymyka się pomiarom. Oficjalne statystyki prawdopodobnie drastycznie ją zaniżają. W Wielkiej Brytanii, gdzie przybysze z Europy Wschodniej powinni się zarejestrować, zanim zaczną szukać pracy - czego dość często nie robią - oficjalnie przebywa tylko 95 hydraulików z Polski. Jeden z brytyjskich tabloidów naliczył tylu w ciągu zaledwie jednego dnia po zamieszczeniu ogłoszenia wielkości pocztówki na słupach popularnej wśród Polaków dzielnicy zachodniego Londynu. Łączna liczba zarejestrowanych przybyszów z nowych państw członkowskich UE wynosi jedynie 175 tys. Według nieoficjalnych wyliczeń jednak samych Polaków jest około 300 tys., a kolejne 100 tys. w Irlandii. Jak podają przedstawiciele władz łotewskich, co najmniej 50 tys. obywateli, czyli 2 proc. populacji, opuściło kraj za pracą. Jeszcze więcej wyjechało Litwinów - aż 100 tys., czyli 3 proc.

Jeśli przyszłość w łotewskiej wiosce nie wygląda różowo, lepiej wyjechać chociaż na jakiś czas do pracy przy zbieraniu grzybów w Irlandii, pisze "The Wall Street Journal". Nie jest tam wprawdzie lekko, ale przynajmniej można odłożyć trochę gotówki na początek czegoś lepszego. Taki sposób myślenia jest bliski Irlandczykom, którzy przez setki lat migrowali za chlebem, a teraz przyjmują z otwartymi ramionami przybyszów ze Wschodu. Od rozszerzenia Unii zarejestrowało się w Irlandii 150 tys. pracowników z Europy Wschodniej. Od Dublina po Donegal trudno znaleźć budowę, fabrykę, hotel czy pub, gdzie nie słychać by było mowy polskiej, rosyjskiej, łotewskiej lub litewskiej. Zmienił się przez to charakter tego kraju. Wielojęzyczne gazety zamieszczają ogłoszenia o pracy, banki zatrudniły urzędników ze znajomością wschodnioeuropejskich języków. Wyspecjalizowane sklepy spożywcze sprzedają swojskie wędliny i sery, a firmy telefoniczne zamieszczają reklamy w internetowych kafejkach z tanimi połączeniami do Warszawy, Wilna, Rygi, Tallina.

Zostali starcy i dzieci

Wyjazdy za pracą niepokoją przedstawicieli wschodnioeuropejskich przemysłów, w których brakuje rąk do pracy, takich jak budownictwo czy sprzedaż detaliczna. Muszą importować pracowników ze Wschodu albo podwyższać płace. Niektóre wiejskie regiony opustoszały do tego stopnia, że wokół widać tylko osoby starsze i dzieci.

Historia zna takie przypadki, że odpływ młodych ludzi do pracy za granicą pogłębiał jeszcze problemy ekonomiczne biednego kraju. Zdaniem "The Economist" nie dotyczy to jednak Europy Wschodniej. Po pierwsze, w każdej chwili i za niewielkie pieniądze można wrócić do domu. Jeśli odpowiednio wcześnie wykupi się bilet, można z Wielkiej Brytanii polecieć do Polski za kilka funtów. Migranci są dzięki temu znacznie bardziej mobilni - swobodnie decydują o miejscu i długości pobytu.

Po drugie, nowi członkowie Unii Europejskiej mają szansę stać się kuźnią odpowiednio wykwalifikowanych kadr. Gdy na przykład brakuje w Wielkiej Brytanii kierowców autobusów, a system edukacji i szkoleń w Polsce działa sprawnie, może to stać się sygnałem dla kierowców ciężarówek do przekwalifikowania się.

Po trzecie, zasoby wykwalifikowanej siły roboczej są duże i jest skąd ją czerpać. Według ocen EBOiR w nowych krajach członkowskich jest blisko dwa razy więcej wykształconych lekarzy na głowę mieszkańca, niż większość krajów rozwiniętych uważa za normę. Spadający współczynnik urodzeń sprawia, że wkrótce będzie też zbyt wielu nauczycieli.

Podtrzymywać więzy

Brytyjski tygodnik uważa, że migracja za pracą mogłaby zostać znacznie usprawniona. Można by starać się wyeliminować marnotrawstwo umiejętności: gdy znakomicie wykształceni pracownicy wykonują najprostsze czynności, bo ich kwalifikacje nie są za granicą uznawane. Wbrew unijnemu prawu zdarza się to bardzo często. Skomplikowane (i często nielegalne) bariery, jakie stawiają na drodze migrantom takie kraje jak Francja czy Włochy, nie wychodzą wcale na dobre tamtejszym firmom.

Państwa będące eksporterami wykwalifikowanej siły roboczej stoją przed dwoma wyzwaniami. Jedno z nich to odpowiedź na pytanie: dlaczego ludzie opuszczają kraj? Wśród przyczyn na pewno trzeba wymienić niskie płace w sektorze publicznym, ale także sztywne i skorumpowane instytucje. Co ciekawe, wielu Europejczyków ze Wschodu twierdzi, że szczególnie odpowiada im elastyczny i niezbiurokratyzowany styl życia w Wielkiej Brytanii. Wśród wymienianych przykładów jest choćby jednostronicowy kwartalny formularz podatkowy dla małych firm.

Drugim wyzwaniem eksporterów siły roboczej jest uczynienie powrotu do domu jedynie kwestią czasu, a nie spełnienia jakichś warunków. Służą temu likwidacja biurokratycznych barier i utrzymywanie więzów z krajanami na całym świecie. Władze w Wilnie sponsorują litewskie szkoły w takich miejscach jak Dublin, aby usunąć bariery, na które napotykają rodziny rozpatrujące możliwość powrotu. Gdy dzieci znają dobrze ojczysty język, łatwiej podjąć decyzję o powrocie do domu.

Bo pieniądze to nie wszystko. Wie o tym dobrze Mantas Adomenas, profesor Uniwersytetu Cambridge, który zdecydował się wrócić do Wilna, pogodzić się z 75-proc. obniżką pensji i poświęcić się kampanii antykorupcyjnej. Gdy przyjaciele mówią mu, że jest teraz grubą rybą w małym stawie, przywołuje przykład Plutarcha, który nie chciał wyjechać ze swej rodzinnej Cheronei do Aten, mówiąc, że w ten sposób jego "małe miasteczko stałoby się jeszcze mniejsze".

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.