Świat się kurczy w siatce znajomości

Internetowe sieci znajomych - miliony osób za granicą, setki tysięcy w Polsce. Czterdzieści lat temu amerykański naukowiec wykazał, że świat jest mały. Dziś jego odkrycia wykorzystują serwisy internetowe pomagające swym użytkownikom docierać do innych ludzi poprzez sieci powiązań towarzyskich i zawodowych. Są coraz popularniejsze i w niektórych dziedzinach - np. w sposobach rekrutacji do pracy - mogą przynieść sporą rewolucję

Trzy miesiące temu Paweł Grząbka, do niedawna menedżer firmy konsultingowej AT Kearney, otrzymał propozycję nowej pracy. Człowiek z londyńskiej firmy headhunterskiej, która rekrutowała specjalistów dla instytucji Boston Consulting Group, skontaktował się z nim za pośrednictwem wspólnego znajomego. "Namierzenie" kandydata i kontakt odbyły się przez internet - wszyscy trzej byli użytkownikami serwisu LinkedIn stworzonego właśnie po to, by przy pomocy wspólnych znajomych nawiązywać kontakty zawodowe i biznesowe.

Internet zmienił już niejedno. Do poziomu pełnoprawnych form komunikacji między ludźmi wyniósł e-mail i komunikatory. Zmienił przyzwyczajenia związane z robieniem zakupów, nadał nowe znaczenie aukcjom. Udostępnił nowy sposób nawiązywania znajomości (serwisy randkowe), a poprzez telefonię internetową (technologia Voice over IP) podkopuje model biznesowy wielkich telekomów. Wygląda na to, że niebawem internet zmieni również rynek rekrutacji do pracy, częściowo zastępując tradycyjne ogłoszenia tzw. sieciami znajomości.

Grząbka zaproponowanej pracy ostatecznie nie podjął. - Ale widać, że im wyższe lub bardziej specjalistyczne stanowiska wchodzą w grę, tym większą rolę w rekrutacji odgrywa sieć kontaktów osobistych. W tym także kontaktów poprzez serwisy internetowe - mówi.

A wszystko to opiera się na wykorzystaniu dawnej obserwacji naukowców na temat tego, jak przepływają informacje w sieci znajomych.

Jak mały jest świat

Prekursorem badań w tej dziedzinie był znany amerykański psycholog społeczny Stanley Milgram z uniwersytetu Yale. W 1967 r. przeprowadził eksperyment - kilkaset osób z Bostonu i Nebraski miało za zadanie przekazać list do wskazanego adresata, którym był pewien makler giełdowy w Bostonie. Rzecz w tym, że jego adres pocztowy nie został ujawniony uczestnikom eksperymentu - mieli dotrzeć do maklera wyłącznie w oparciu o sieć swoich znajomych.

Celem eksperymentu było ustalenie, jak długi jest łańcuch znajomych gwarantujący dostarczenie przesyłki do adresata. Okazało się, że wystarczy zaledwie sześć "ogniw". Było to nie lada zaskoczeniem dla obserwatorów. Jeszcze przed ogłoszeniem wyników indagowani przez Milgrama koledzy spodziewali się, że aby skutecznie doręczyć list, musi przejść on przez łańcuch co najmniej kilkudziesięciu (a nawet kilkuset) kolejnych znajomych.

Eksperyment Milgrama dowiódł prawdziwości obiegowego porzekadła, że świat jest mały; na jego podstawie Milgram sformułował twierdzenie mówiące, że od dowolnej osoby na ziemi każdego człowieka dzieli tylko pięciu "pośredników", inaczej mówiąc, osoba ta jest nie dalej niż w "szóstym kręgu" naszych znajomości (stąd nazwa teorii Milgrama to six degrees of separation - sześć stopni odległości).

Badania Milgrama zostały w latach 70. XX w. pogłębione przez amerykańskiego socjologa Marka Granovettera. Podzielił on więzi międzyludzkie na silne (np. w rodzinie) i słabe (luźne - towarzyskie, zawodowe). I stwierdził, że kluczem są te ogniwa, które łączą różne kręgi znajomych. Dlaczego? Bo to właśnie "więzi słabe" umożliwiają dotarcie do nowych znajomości i w ten sposób decydują o rozprzestrzenianiu się informacji w świecie. Tym właśnie według badacza należy tłumaczyć, że przy poszukiwaniu pracy bardziej pomocni są nasi znajomi niż krewni. Po prostu mają oni bardziej zróżnicowany od nas krąg znajomości.

Niedawno eksperyment z zakresu teorii "sześciu stopni odległości" przeprowadzili badacze z Columbia University. Uczestnicy eksperymentu mieli za zadanie skontaktowanie się za pośrednictwem internetu z osobą o określonym nazwisku, miejscu zamieszkania, stanowisku i wykształceniu. Podobnie jak w badaniach Granovettera okazało się, że najlepszy wynik osiągnęły osoby, które wykorzystały w tym celu swoje kontakty zawodowe.

Inwestorzy nie skąpią grosza

Te wszystkie obserwacje starają się w ostatnich latach wykorzystać serwisy internetowe, które oparły swe działanie na zasadzie stopni odległości pomiędzy zarejestrowanymi użytkownikami. Nie dorobiły się one jeszcze dobrej polskiej nazwy. Po angielsku najczęściej są one określane mianem networking, czyli "sieciowe". Koncentrują się na różnych aspektach życia, ale zasada ich działania jest podobna - opierają się na siatkach kontaktów, jakie mają zarejestrowani w serwisie użytkownicy. Pokazują im istniejące kontakty wszystkich członków ich siatki, a także jaka jest "najkrótsza droga" do wszystkich tych osób. - Takie serwisy są próbą tworzenia społeczności, z których można czerpać pewne cenne zasoby - relacje społeczne i znajomości, użyteczną informację, nieraz wsparcie - mówi prof. Kazimierz Krzysztofek, socjolog kultury z warszawskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

Pierwszym serwisem tego typu był towarzyski Sixdegrees. com, po nim narodziło się wiele innych, różniących się profilem. Powstały witryny towarzysko-poznawcze: Friendster.com, Tribe.net (niedawno zmienił profil na ogłoszeniowo-bazodanowy) i biznesowe: Realcontacts.com (głównie branża IT), Ryze.com, Openbc.com, LinkedIn.com. W USA z serwisów sprofilowanych na kontakty biznesowe korzysta już co najmniej kilka milionów osób. W samym tylko LinkedIn. com, największym z nich, zarejestrowanych jest ponad 3,3 mln użytkowników. Ok. 12 tys. z nich to Polacy.

Do internetowych sieci towarzyskich łatwo przekonali się inwestorzy, zwłaszcza fundusze typu venture capital. W LinkedIn.com zainwestował (4,7 mln dol.) najpierw fundusz Sequoia znany m.in. z inwestycji w Google, rok temu 10 mln dol. dołożył fundusz Greylock. Firma Spoke pozyskała ok. 20 mln dol., m.in. od funduszy US Venture Partners i Sierra Ventures.

Jako jeden z internetowych fenomenów ostatnich miesięcy jest dziś opisywany przez media serwis Facebook.com adresowany do społeczności studentów i uczniów szkół średnich. Założony w lutym 2004 r. przez zaledwie 20-letniego studenta Harvardu Marka Zuckerberga Facebook. com rozrósł się błyskawicznie i ma dziś 8,5 mln użytkowników. Twórca serwisu bez większego problemu pozyskał od inwestorów kilkanaście milionów dolarów na rozwój firmy, która czerpie pieniądze głównie z reklam i której wartość jest obecnie szacowana na około 100 mln dol.

Branżą tą interesują się już nie tylko fundusze wysokiego ryzyka, lecz także inwestorzy strategiczni. Popularny serwis MySpace.com (33 mln użytkowników) został latem tego roku przejęty przez medialny koncern News Corp. Ruperta Murdocha za 580 mln dol.

Ile warte są znajomości w biznesie

Skąd tak wysokie wyceny? Z wiary w możliwość zarobienia pieniędzy na zbudowanej wokół serwisu społeczności. Duży potencjał mają tu serwisy o profilu biznesowym; dotyczące pracy i kariery, umożliwiające nawiązywanie kontaktów zawodowych, wymianę doświadczeń i pomysłów oraz poszukiwanie pracy i pracowników. To rzeczy przydatne przez całe życie zawodowe. Przyświeca im idea, która mówi, że znalezienie pracy, inwestora czy też nowego pracownika jest łatwiejsze i pewniejsze, jeśli zostanie wsparte pozytywną opinią kogoś, komu ufamy.

W USA serwisy oparte na siatkach kontaktów są doskonałym narzędziem dla przedsiębiorców, przedstawicieli wolnych zawodów poszukujących pracy, a także działów kadrowych dużych firm, które w ten sposób mogą dotrzeć do licznej bazy osób o poszukiwanym profilu osobistym i zawodowym, z określoną siatką znajomych. Szczególnie w przypadku wyższych stanowisk kierowniczych taka siatka wartościowych znajomości jest bardzo ważną informacją dla potencjalnego pracodawcy i potrafi być pożądanym kapitałem, jaki może wnieść nowy menedżer. Nic dziwnego, że największy na świecie serwis internetowy z tradycyjnymi ogłoszeniami o pracy - Monster.com - zaskoczony rosnącą popularnością nowej konkurencji dodał już do swojej oferty także możliwość budowania sieci znajomości.

Serwisy typu networking opierają swoją działalność na różnych modelach biznesowych. Ryze.com pobiera opłaty za dostęp do wybranych funkcji w serwisie, drobne ogłoszenia, a także sprzedaje bilety na swoje imprezy organizowane co miesiąc w dużych miastach. LinkedIn. com również inkasuje opłaty za wersję "premium" członkostwa, która umożliwia m.in. kontaktowanie się z nielimitowaną liczbą osób, a dodatkowo niedawno wprowadził opłaty dla firm umieszczających w jego witrynach ogłoszenia o pracy i swoje sieciowe wizytówki. Pobiera za to od kilkunastu do kilkudziesięciu dolarów.

Jeszcze inny model biznesowy realizują takie firmy, jak: Spoke, Visible Path czy Contact Network Corporation, które swoją ofertę kierują do przedsiębiorstw, a nie osób. Oferują one po prostu dużym korporacjom (głównie dla ich działów sprzedaży) oprogramowanie analizujące za zgodą pracowników ich książki adresowe, skrzynki pocztowe i CV w celu tworzenia "bazy znajomości", z której korzystać mogą wszyscy pracownicy.

Polska: Grono się rozrasta

Serwisy oparte na siatkach znajomości działają już także w polskim internecie. Pierwsze było Grono.net prowadzone przez spółkę Brandlay, własność dwóch osób. Serwis (o profilu raczej ogólnym, rozrywkowo-towarzyskim) oferuje użytkownikom m.in. liczne fora tematyczne i jest największym tego typu przedsięwzięciem Polsce. Jak podaje Robert Rogacewicz, współwłaściciel Brandlay, obecnie w serwisie zarejestrowanych jest ponad 400 tys. użytkowników, a ostatnio przybywa 80 tys. nowych osób miesięcznie. - Połowa z nich zagląda do Grona co najmniej raz w tygodniu. Aż 80 proc. użytkowników loguje się u nas przynajmniej raz na 30 dni - mówi Rogacewicz. W sierpniu tego roku Grono znalazło się na ósmym miejscu w rankingu polskich witryn internetowych notujących największą liczbę odsłon (prawie 157 mln odsłon w miesiącu) według niezależnego badania Megapanel.

Początkowo serwis był przedsięwzięciem hobbystycznym. Gdy jednak masowo przybywało użytkowników, twórcy Grona dostrzegli w nim także szansę biznesową. Ostatnio wynajęli nawet agencję public relations, która ma "budować wizerunek Grono.net jako udanego rodzimego biznesu internetowego". - W tym momencie finansowo wychodzimy mniej więcej na zero i jesteśmy na etapie planowania strategii na przyszły rok. Rozważamy trzy-cztery różne modele biznesowe - mówi Rogacewicz. Obecnie serwis czerpie pewne przychody z reklam (sprzedaje je za pośrednictwem sieci reklamowej Ad.Net), proponuje użytkownikom kilkuzłotowy abonament (3 zł za miesiąc) pozwalający korzystać z szeregu rozszerzonych opcji, zdarzają się też niewielkie wpływy ze sponsoringu. - Na pewno będziemy rozwijać model drobnego abonamentu, w zamian za który użytkownik uzyska prawo do bonusów i zniżek na różne rzeczy, jak choćby na bilety na imprezy. Planujemy współpracę m.in. z kinami, firmami z branży turystycznej i mnóstwo innych ofert - zapowiada współwłaściciel Grona.

Nad serwisem pracuje mniej niż 20 osób. Firma nie chce ujawnić, ile kosztuje jego miesięczne utrzymanie. Zapowiada, że za dwa-trzy tygodnie udostępni anglojęzyczną wersję Grona, z którą chce wychodzić w świat. - Pojawiają się firmy chętne, by w Grono zainwestować. Prowadzimy rozmowy, ale dopuszczamy wejście inwestora tylko w mniejszościowy pakiet udziałów - mówi Rogacewicz.

Niedawno w sieci pojawił się drugi polski serwis oparty na stopniach odległości - Ogniwo.net, którego profil jest bardziej biznesowy. Rejestracja w serwisie jest formą umieszczenia swojego CV, która wymaga podania imienia i nazwiska. Zarejestrowanym użytkownikom serwis umożliwia dotarcie do osób o poszukiwanym profilu zawodowym; pracujących w określonej branży, firmie, poszukujących możliwości nawiązania współpracy, kończących określone uczelnie.

Milion osób w cztery miesiące

W ten sposób dzięki internetowi z zależności odkrytych wiele lat temu przez naukowców użytek robią praktycy. Liczba użytkowników opisywanych serwisów zwiększa się bardzo szybko. Świetnie działa samonapędzający się mechanizm tzw. marketingu wirusowego - w interesie osób już zarejestrowanych w serwisie jest powiększanie własnej siatki kontaktów, czyli zapraszanie do niej nowych osób. Tradycyjnie rozumiana reklama okazuje się niemal zbędna. Reid Hoffman, prezes LinkedIn, mówił w sierpniu: - Zajęło nam 15 miesięcy, by pozyskać pierwszy milion użytkowników, pół roku - by dojść do 2 mln i tylko cztery miesiące - by osiągnąć poziom 3 mln użytkowników.

Twoja ''sieć znajomości'' składa się w większości ze znajomych:
Copyright © Agora SA