Jak fiskus zniszczył firmę Nina

Zabrali wszystko - dom, dwa drogie samochody, doprowadzili bogatą rodzinę do ubóstwa, a dobrze prosperującą firmę do upadku. Po dziewięciu latach okazało się, że odpowiedzialni za to urzędnicy skarbowi brali obliczenia z sufitu. Teraz sprawą zajmie się Sąd Najwyższy

Nina Cholewicka przez 10 lat była właścicielką Przedsiębiorstwa Handlowo-Usługowo-Produkcyjnego "Nina" w Chmielniku (woj. świętokrzyskie). Zamknęła je w 2001 r., bo nie była w stanie sprostać karze nałożonej przez Izbę Skarbową w Kielcach.

W Sądzie Rejonowym w Kielcach wciąż prowadzona jest przeciwko niej rozprawa karno-skarbowa za narażenie skarbu państwa na straty. Teraz dostała opinię biegłego powołanego przez kielecki sąd. Z opinii wynika, że urzędnicy się pomylili.

Cholewicka cieszyć się nie może, bo firmy już nie ma. - Teraz to już jakoś żyję, z alimentów od byłego męża. Starsza córka ma już pracę. Ale w najgorszym czasie, kiedy nam po raz kolejny prąd odcięli i na jedzenie brakowało, jedno z dzieci powiedziało, żebyśmy się wszyscy zabili - mówi z płaczem w głosie.

Przedsiębiorstwo Nina było jednym z największych i najlepszych pracodawców w Chmielniku. Zatrudniało 50 osób, które szyły ubranka dziecięce i konfekcję. O kolekcjach Niny pisały fachowe magazyny - "Moda Polska", "Styl Dziecięcy". Firma importowała też tkaniny gorszego gatunku, które sortowała i odsprzedawała, a nienadające się resztki wywoziła na śmietnisko.

Fiskus sprawdza Ninę

W 1996 r. do Niny weszła kontrola z Urzędu Kontroli Skarbowej w Kielcach pod kierownictwem inspektora K. Zaczął on szacować, ile według niego firma sprowadziła materiałów, ile odstawiła na śmietnisko, ile sprzedała. Wychodziło mu zawsze, że dużo więcej sprzedawała, niż zapisano w księgach. I wyliczał astronomiczne sumy niezapłaconego podatku wraz z odsetkami od rzekomo sprzedanego "na lewo" towaru.

- Najpierw miałam zapłacić 3 mln zł. Ale chyba sami urzędnicy doszli do wniosku, że przesadzili, bo K. zaczął obniżać te sumy. W końcu wyszło, że jestem winna fiskusowi milion. To był koniec mojej firmy - opowiada Cholewicka.

Komornicy zabrali wszystko - samochód dostawczy iveco, osobowego vana forda windstara - a rodzina z czworgiem dzieci została w domu wystawionym na licytację bez środków do życia. Rozpadło się małżeństwo, dzieci trafiły pod opiekę psychologa.

Wszystko na podstawie decyzji administracyjnych podtrzymywanych przez NSA. Teraz sprawy są na etapie kasacji w Sądzie Najwyższym. Posiedzenie wyznaczono na 27 października.

Izba skarbowa ani razu nie skorzystała z opinii biegłego księgowego, specjalisty od metrologii czy statystyki. Cholewicka bezskutecznie o to wnioskowała. W końcu zapłaciła za niego sama.

Biegły Piotr Wojciechowski ze Stowarzyszenia Rzeczoznawców i Specjalistów "Ekspert" w Rzeszowie podważył wszystkie wnioski inspektora K. "Przedłożonego przez Pana Inspektora [UKS - red.] rozliczenia nie można uznać za miarodajne", napisał w konkluzji.

NSA w Krakowie wziął tą opinię pod uwagę, ale się z nią nie zgodził i podtrzymał decyzję izby skarbowej. W 2001 r. PPUH Nina przestało istnieć.

Sąd prosi biegłego

Na niezależną opinię biegłego powołanego przez Sąd Rejonowy w Kielcach Cholewicka musiała czekać do 12 sierpnia tego roku. Wydał ją Piotr S. ze Starachowic i nie pozostawił suchej nitki na ustaleniach izby skarbowej.

Według niego inspektor K. szacował wszystko na oko. Firma importowała materiały obiciowe różnej grubości, w belach o różnej długości. Inspektor wszystkie szacunkowe wyliczenia zawyżał, zawsze na niekorzyść Niny.

Biegły na 60 stronach przeprowadza własne wyliczenia, powołuje się na zasady statystyki i metrologii. Według niego inspektor w jednej z tabel zafałszował wyniki, w innej zawyżył obroty firmy i stany magazynu, wynikło więc, że firma powinna zarobić więcej, a więc zapłacić też większy podatek.

"Inspektor popełnił błąd około 21 proc. na niekorzyść oskarżonej", "Inspektor, uśredniając współczynniki bez uwzględnienia struktury, podwyższył obroty firmy za rok 1996", "uśrednił przeliczniki, co jest działaniem niedopuszczalnym". "Badanie w postępowaniu dowodowym było przeprowadzone niezgodnie ze strukturą zakupów". "W obliczeniach inspektor uznał, że nadwyżka tkanin meblowych wyparowała". Od takich stwierdzeń roi się w opinii biegłego.

Co więcej, inspektor fiskusa uznał za wiarygodne dane ze śmietniska, z którego korzystała Nina. Biegły skrytykował tę wiarę: "Ponieważ mam doświadczenia z obserwacji rozliczania śmieci w wysypisku Marcinków, mogę stwierdzić, że odpady rozlicza się (...), szacując na oko. Nikt tego nie mierzy żadną miarą".

Jedyny zarzut, jaki zdaniem biegłego można postawić firmie Cholewickiej, to "bałagan w księgowości".

To nie przypadek?

Nina Cholewicka twierdzi, że to, co ją spotkało, nie było przypadkiem. - Były takie dwie sytuacje. Raz usłyszałam, że jak skorzystam z usług pewnej kancelarii prawniczej z Kielc, to moje kłopoty się skończą. Teraz nie mam wątpliwości, że była to propozycja korupcyjna, ale wtedy puściłam ją mimo ucha, nawet nie pamiętam nazwy tej kancelarii. Odmówiłam. Drugi raz przyszedł mężczyzna, który przedstawił się jako sympatyk SLD. Zaproponował, abym dała pieniądze na kampanię wyborczą. Też się nie zgodziłam. Zaraz potem weszła do mnie ta kontrola - mówi Cholewicka.

Po pierwszym artykule na ten temat na kieleckich stronach "Gazety" otrzymaliśmy pismo od dyrektora UKS w Kielcach Bogdana Niewady. Pisze on, że zgromadzone w sprawie firmy Nina dowody "wskazywały na zaniżenie zobowiązań podatkowych przez kontrolowany podmiot", co podtrzymał NSA. Zdaniem dyrektora Niewady "sugestie, że działania UKS doprowadziły do utraty majątku przez Panią Cholewicką są całkowicie nieuprawnione".

Również inspektor K. nie ma sobie nic do zarzucenia. - Przeglądałem opinię biegłego i mogę powiedzieć, że jest w niej masa błędów i nieścisłości. Ten człowiek w ogóle nie zna się na księgowości, nie jest księgowym, tylko biegłym z zakresu transportu drogowego. Moje wyliczenia były rzetelne - twierdzi.

K. obecnie jest na emeryturze. Nie czuje się winny temu, że doprowadził firmę do upadku. - A co mnie to obchodzi? Ja byłem tylko urzędnikiem, robiłem wszystko zgodnie z przepisami. To nie moja wina, że mamy takich posłów, takie rządy i takie prawo - mówi K.

Nie słyszał on też o jakichkolwiek naciskach w tej sprawie. Twierdzi, że kontrolował Ninę zgodnie z planem kontroli, który tworzy dyrektor UKS.

Biegły S. nie może odpowiedzieć na merytoryczne zarzuty inspektora K.: - Jako biegłemu nie wolno mi wypowiadać się na temat mojej opinii przed przedstawieniem jej w sądzie.

Podkreśla tylko, że jest biegłym dwóch specjalności - techniki samochodowej i wyceny majątku ruchomego. Na liście biegłych sądowych jest od trzech lat, wcześniej zajmował się wycenami dla wojska. - Sporządziłem do tej pory ponad sto wycen i opinii, w tym dla komorników i syndyków, dużo bardziej skomplikowanych niż w sprawie firmy Nina. Wyceniałem maszyny wartości milionów złotych. Wyceniałem materiały używane do plandek i tapicerek samochodowych. Mówienie, że się na tym nie znam, jest śmieszne - komentuje biegły S.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.