Chińczycy eksportują jak szaleni

Aż 100 mld dolarów, czyli trzy razy więcej niż w ubiegłym roku. Tyle ma wynieść w tym roku chińska nadwyżka bilansu handlowego, czyli przewaga wartości eksportu Państwa Środka nad jego importem

Jak podał w piątek China Daily, oficjalna gazeta władz w Pekinie, w tym roku nadwyżka bilansu handlowego Państwa Środka będzie rekordowa. Gazeta powołała się na ostatnie dane z chińskiego ministerstwa handlu.

A te są doskonałe: w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy tego roku nadwyżka w handlu zagranicznym Chin wyniosła 60,2 mld dol. Cztery ostatnie miesiące roku mogą być tylko lepsze, bo w związku ze świętami rośnie np. eksport zabawek.

Za doskonałe wyniki w handlu odpowiada rosnąca konkurencyjność chińskiego eksportu. Na towary z Państwa Środka jest coraz większy popyt na świecie - w tym roku wartość eksportu z Chin ma wynieść aż 750 mld dol. To wzrost o ponad... 30 proc. w stosunku do ubiegłego roku!

Na bilansie handlowym nie zaważyły ceny paliw - jeszcze w pierwszym półroczu Chiny obawiały się, że droga ropa sprowadzana z zagranicy może spowodować skokowy wzrost wartości importu. Tak się nie stało. Import wzrośnie w tym roku "jedynie" o 18 proc.

Chińczycy triumfują: nie przeszkodziła im nawet rewaluacja juana, której tak domagały się USA najbardziej zagrożone zalewem chińskich produktów.

Pomimo zmian w reżimie walutowym chińskie zabawki, koszule czy komputery nadal są bardziej konkurencyjne od tych produkowanych w innych krajach rozwijających się. Powód? Koszty pracy w Państwie Środka należą do najniższych na świecie.

Konkurencja wewnętrzna pomiędzy poszczególnymi obszarami przemysłowymi w samych Chinach i ciągły napływ robotników ze wsi gwarantują, że w najbliższym czasie chińskie towary na pewno nie zdrożeją.

Kto na tym skorzysta? Na pewno konsumenci: chińskie towary nie są gorsze jakościowo od ich europejskich czy amerykańskich odpowiedników - a na pewno są znacznie tańsze. Również firmy, które przeniosły swoją produkcję do Chin zarobią znacznie więcej. Nawet tacy giganci jak producent komputerów Apple, który dba o jakość i wykonanie swoich komputerów, montuje je w Chinach. Również polskie firmy - nie tylko odzieżowe - zarabiają na bajecznie tanim imporcie.

Kto może stracić na chińskiej ekspansji? Przede wszystkim pracownicy tradycyjnych gałęzi przemysłu w Europie, USA i pozostałych krajach rozwiniętych. Przeciwko otwieraniu gospodarki na napływ towarów z Państwa Środka protestuje już sektor odzieżowy w Unii (m.in. polscy producenci obuwia, ubrań), również amerykańskie związki boleją nad tym, że ich miejsca pracy wędrują do Chin.

Ale Komisja Europejska jest nieubłagana. W swojej nowej strategii dla przemysłu już zapowiedziała, że nie chce bronić przemysłu w Europie za pomocą zamykania rynku czy pomocy publicznej - ale raczej za pomocą inwestycji w innowacje. Unijny komisarz ds. przedsiębiorczości i przemysłu Günter Verheugen w tym tygodniu w Brukseli ostrzegał przemysłowców: - Przemysł jest ciągle ważny dla Europy. Dlatego chcemy go wspierać. Ale nie ma już powrotu do protekcjonizmu i subsydiów. Nie chcemy chronić europejskiego przemysłu przed konkurencją, ale go na nią wystawić.

To oznacza, że nie będzie taryfy ulgowej dla sektorów zagrożonych, a firmy unijne - w tym polskie - muszą stawić czoła konkurencji i otworzyć się na Chiny i Indie.

Na razie polskie firmy się nie boją. To my jesteśmy bliżej unijnego rynku i choć koszty pracy w Polsce są wielokrotnie wyższe niż w Państwie Środka, nadal jesteśmy konkurencyjni. Tak uważają eksperci PKPP Lewiatan i Konfederacji Pracodawców Polskich.

Na eksportowej dominacji Chin stracić mogą również kraje rozwijające się, które konkurują z Chinami. Meksyk z obawą patrzy na odpływ firm amerykańskich do Chin; również producenci odzieży w krajach takich jak Bangladesz czy Pakistan nie wytrzymują konkurencji kosztowej z robotnikami z Delty Jangcy czy Delty Rzeki Perłowej.

Copyright © Agora SA