Tanie Chiny atakują

Importujemy jak szaleni. W pierwszym kwartale wartość kupionych w Chinach towarów wzrosła aż o 40 proc. w porównaniu z zeszłym rokiem. Konsumenci cieszą się z bajecznie taniej odzieży, butów i komputerów. Producenci nie mogą złapać oddechu

Jak wynika z danych Ministerstwa Gospodarki, w pierwszym kwartale kupiliśmy towary z Chin o wartości 1,16 mld dol. Sprzedaliśmy tylko za 133 mln dol. Choć dziś import z Chin to tylko 5 proc. wszystkiego, co kupujemy za granicą, ta wartość będzie szybko rosła.

- Wyraźnie widać trend wzrostowy w imporcie z Chin. Oczywiście wpływa to na polskie firmy. A ogromny deficyt z jednym tylko rynkiem powinien nas co najmniej niepokoić - mówi "Gazecie" Kazimierz Miszczyk z departamentu analiz i prognoz ekonomicznych Ministerstwa Gospodarki.

Od sedesów po płytki

- Chiny to potężne zagrożenie dla wielu europejskich producentów, także polskich - przyznaje dyrektor ds. handlowych w Grupie Polskie Składy Budowlane Bogdan Panhirsz. - Chińszczyzna króluje głównie w hipermarketach budowlanych, ale coraz więcej kupców w miastach powiatowych włącza ją do swojej oferty.

Które branże są szczególnie narażone na chińską konkurencję? - Poza stalą i cementem chyba wszystkie - odpowiada Panhirsz. Jego zdaniem najbardziej zauważalna jest ekspansja chińskiej ceramiki i armatury łazienkowej, a także płytek ceramicznych oraz akcesoriów meblarskich i narzędzi. Sanitec Koło ocenia, że chińska ceramika łazienkowa ma już przeszło 8-proc. udział w polskim rynku pod względem wartości, a blisko 19-proc. - pod względem wagowym (przed rokiem odpowiednio 3 i 5 proc.). Świadczy to o tym, że ceny chińskich wyrobów są dużo niższe od produkowanych w kraju.

Podobnie jest z płytkami ceramicznymi. Według Panhirsza krajowe kosztują u hurtownika minimum 10 zł za m kw. Chińskie - nawet o połowę mniej.

Kto się boi chińszczyzny

Dyrektor sprzedaży Opoczna Grzegorz Oglęcki bagatelizuje "chińskie zagrożenie": - Oprócz przewagi jakościowej polskich producentów na ich korzyść przemawia serwis gwarancyjny, powtarzalność wzorów, ciągła dostępność pełnej oferty.

Innego zdania jest szef Ceramiki Paradyż Leszek Wysocki: - Czeka nas zażarta walka. Byłem w Chinach, oglądałem ich zakłady od środka, jestem pod wrażeniem. Chińczycy ciągle poprawiają asortyment i jakość swoich płytek.

Zdaniem Wysockiego jedna z największych w Chinach fabryk w Foshan wytwarza około 2 mld m kw. płytek, czyli niemal dwa razy więcej niż wszyscy producenci włoscy i hiszpańscy razem wzięci.

Dyrektor marketingu Krakowskiej Fabryki Armatury Dawid Niedojadło ma nadzieję, że jego branża apogeum importu z Chin ma już za sobą. - Zaobserwowaliśmy odwrót od najtańszej armatury - cieszy się Niedojadło. Bo - jak przyznaje - konkurowanie z Chińczykami na tym polu jest z góry skazane na porażkę. - Nasze najtańsze wyroby kosztują 40-50 zł, chińskie są o połowę tańsze. Oczywiście są gorsze pod względem jakości. Osoby, które je kupią, ryzykują więc zalanie mieszkania - przekonuje.

Nasi producenci liczą na ściganie importerów, którzy sprowadzają wyroby niespełniające norm jakościowych. - Chcemy, by certyfikaty były egzekwowane. Rząd powinien pomóc nam utrzymać miejsca pracy - mówi prezes Sanitecu Koło Marek Kukuryka.

Jak walczyć z Chińczykami?

Problem taniego importu z Chin dotyka nie tylko Polski, ale także producentów z całego świata. Firmy z UE i USA szukają sposobu, by ograniczyć napływ towarów z Chin. Co robi Polska?

- Staramy się monitorować to, co się dzieje z importem. Nie można zdefiniować z góry, które sektory są zagrożone - mówi "Gazecie" Mieczysław Nogaj, dyrektor departamentu polityki handlowej w resorcie gospodarki.

- Nie możemy też tak po prostu zamknąć granic - wyjaśnia Nogaj. Jeżeli istnieje podejrzenie stosowania cen dumpingowych, Komisja Europejska może wszcząć postępowanie wyjaśniające. Tak jest w przypadku butów. - Bardzo często bajecznie niskie ceny towarów z Chin wynikają z tego, że mają one bardzo niskie koszty pracy. Tu jesteśmy bezsilni, to po prostu konkurencja - dodaje Nogaj.

Nie można wiecznie chronić swojego rynku metodami administracyjnymi - takie są zasady Światowej Organizacji Handlu (WTO). - Firmy z zagrożonych sektorów muszą się więc zrestrukturyzować, jeżeli chcą przetrwać - ostrzega komisarz UE ds. handlu Peter Mandelson.

Firmy sobie radzą

Mimo morderczej konkurencji cenowej w Europie są firmy, które znalazły sposób na Chiny. Część z nich walczy nawet w sektorach uznanych tradycyjnie za "chińskie". - Trzeba sprzedawać nie odzież, ale wizję odzieży. My produkujemy wysokiej klasy ubrania, które mają niepowtarzalne wzory, oferujemy bardzo wysoką jakość. I konkurujemy z produkcją z Chin - mówi "Gazecie" Kirsti Paakkanen, szefowa Marimekko.

To fińska firma produkująca w Finlandii odzież i tekstylia. Tam godzina pracy kosztuje kilkadziesiąt razy więcej niż w Chinach. Mimo to firma prosperuje - w ubiegłym roku miała prawie 9 mln euro zysku. Zatrudnia 350 osób.

Polskim przykładem udanego wykorzystania niskich kosztów produkcji w Państwie Środka jest przasnyski Kross - producent rowerów. Firma importuje m.in. z Chin części rowerowe, ale jej jednoślady sprzedają się w całej Europie i z powodzeniem konkurują z chińskimi. W tym sezonie firma chce sprzedać 850 tys. rowerów, w 2006 r. - milion. Kross kładzie nacisk na jakość i nią zachęca klientów.

Również firmy budowlane nie poprzestają na obronie. Same coraz więcej eksportują, np. na rynki wschodnie. Opoczno przejęło kontrolę nad litewskim potentatem JSC Dvarcioniu Keramika - największym producentem płytek w krajach nadbałtyckich. Z kolei Grupa Paradyż otworzy w sobotę w Tomaszowie Mazowieckim swój piąty zakład. Ma on być jedną z najnowocześniejszych tego typu fabryk na świecie.

Sanitec Corporation, do której należy Koło, zwiększa sprzedaż do... Chin - poinformował nas szef koncernu Lennart Sunden. Zapewnia, że nie zamierza zamykać żadnej z czterech polskich fabryk ani redukować w nich zatrudnienia.

- Polskie firmy mogą szukać szansy - opierając swój produkt na dostawach z Chin, sprzedawać go np. w Unii. Powinny szukać możliwości innowacji. Chiny to nie tylko zagrożenie, ale i szansa - mówi "Gazecie" Michael Raynor z firmy doradczej Deloitte, wykładowca Harvard Business School.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.