Sztuczki i manewry budżetowe

Po klęsce unijnej konstytucji w referendach we Francji i w Holandii kompromis budżetowy na czerwcowym szczycie UE byłby dla unijnych polityków darem niebios. Niestety, Holendrzy wciąż kręcą nosem

Czy za dwa tygodnie Unii uda się zawrzeć budżetowy kompromis? Czasu jest mało, ale nadzieję można mieć. Premier Marek Belka oceniał w czwartek, że możliwości budżetowego kompromisu są nie większe niż 50 proc. Bardzo wiele zależy od tego, w jaki sposób politycy ocenią leżącą na stole najnowszą propozycję Luksemburga.

A rząd tego mikroskopijnego państwa włożył naprawdę dużo wysiłku w to, by wszystkie rządy państw członkowskich - bez względu na oczekiwania - mogły po swojemu interpretować budżet przed wyborcami.

Niemieccy politycy, którzy chcieli małego budżetu, mogą głośno twierdzić, że osiągnęli sukces. Budżet będzie bliski 1 proc. dochodu narodowego brutto Unii. Zaś zwolennicy hojniejszego budżetu będą mogli mówić, że łączne zobowiązania finansowe będą wynosiły aż 1,11 proc. DNB. I nikt nie będzie kłamał.

Jak to możliwe? Nieco upraszczając, Luksemburg zdecydował się na genialny trick: wyjął poza budżet dwie jego dotychczasowe części - Europejski Fundusz Rozwoju (wsparcie dla byłych europejskich kolonii) oraz Europejski Fundusz Solidarności (pomoc dla regionów Niemiec dotkniętych katastrofalną powodzią w 2002 r.). Niemcy - mówiąc o budżecie - nie wspominają o tych dwóch funduszach. Druga strona, mówiąc o łącznych zobowiązaniach - wręcz przeciwnie. To powinno pomóc przekonać wyborców.

VAT ich przekona?

Są jeszcze inne "drobiazgi", które mają ucieszyć zachodnioeuropejskich wyborców, nagle ogarniętych falką eurosceptycyzmu. Jeden z niemieckich ministrów - proszący o zachowanie anonimowości - ujawnił w piątek agencji Reuters, że także Niemcy, Holendrzy i Szwedzi znajdą w budżecie rozwiązania skrojone specjalnie według ich potrzeb. Otrzymają prawo do mniejszych wpłat budżetowych z tytułu podatku VAT.

Niestety, Holendrzy wciąż wydają się nieusatysfakcjonowani. - Ta propozycja jest bardzo daleka od tego, czego chcemy - stwierdził William Lelyveld, rzecznik holenderskiego ministerstwa finansów. Już obecnie Holendrzy sa największym płatnikiem netto w Unii, licząc na osobę mieszkańca. Denerwuje ich zwłaszcza to, że Brytyjczycy nie są na razie skłonni rezygnować ze swojej obniżki składki do budżetu (tzw. rabatu), który bije po kieszeni zwłaszcza mieszkańców Niderlandów.

Polska spokojna

W porównaniu z Holendrami Polski rząd jest w dość komfortowej sytuacji. Bo w wyniku negocjacji budżetowych odniesie albo "sukces", albo "duży sukces".

Część pieniędzy mieliśmy zapewnionych już od dawna, a to dzięki traktatowi akcesyjnemu. Gwarantuje on nam określone sumy na dopłaty dla rolników do 2013 r. Na rozwój obszarów wiejskich powinniśmy dostać grubo ponad 1 mld euro rocznie, choć jeszcze niedawno pojawiały się sugestie, by je w ogóle skreślić. Również problem niekorzystnego dla Polski kursu euro z 2004 r., na podstawie którego miała być obliczana wysokość transferów do naszego kraju, ma znaleźć satysfakcjonujące rozwiązanie - twierdzą dyplomaci w Brukseli.

Otóż skarżymy się, że Komisja zastosowała zawyżony kurs euro wobec złotego, przez co prognozowany PKB liczony w euro jest zbyt mały. A to oznacza mniejszą kwotę dla nas, bo na podstawie PKB oblicza się wydatki na poszczególne kraje.

Luksemburg, by rozwiązać ten problem, zaproponował, by w 2010 r. sprawdzić, kto miał rację. Gdyby się wówczas okazało, że Komisja źle oszacowała kurs - poszkodowane państwa podzieliłyby się dodatkową kwotą trzech miliardów euro.

Według informacji "Gazety" polski rząd zgodził się na obniżenie limitu transferów do Polski z 4 do 3,9 proc. PKB pod warunkiem, że dostaniemy w zamian specjalny fundusz dla najbiedniejszych regionów kraju (głównie dla wschodniej Polski). Chodzi o zupełnie nowy rodzaj unijnych pieniędzy, wcześniej nieplanowany.

Podobnie jak Niemcy po powodzi w 2002 r. dostały Europejski Fundusz Solidarności, tak Polska i inni nowi członkowie mogliby dostać jakiś nowy "fundusz specjalny", z którego łatwiej byłoby wydawać pieniądze niż np. z tradycyjnych funduszy strukturalnych. - Budżet takiego funduszu mógłby być nieco mniejszy niż 1 mld euro - mówi informator "Gazety".

Dodatkową zmianą mogłoby być przedłużenie czasu, który mają beneficjenci na wykorzystanie unijnej dotacji. Obecnie w funduszach strukturalnych obowiązuje tzw. zasada n+2. Od momentu uruchomienia projektu (podpisania umowy) musi on zostać zrealizowany i ostatecznie rozliczony w ciągu dwóch lat. To bywa trudne przy dużych projektach. Polska proponuje, by teraz pojawiła się zasada n plus trzy lata.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.