Kłopoty Francuzów z 35-godzinnym tygodniem

PRZEGLĄD ŚWIATOWEJ PRASY GOSPODARCZEJ. W tym miesiącu anglosaska prasa nie omieszkała ze zwykłą dozą złośliwości odnotować zmagań Francuzów z 35-godzinnym tygodniem pracy. Zamiar częściowego - bardzo symbolicznego zresztą - wycofania się rządu z tej zdobyczy socjalnej spotkał się z niezadowoleniem zarówno zwolenników, jak i przeciwników tego rozwiązania

Protesty uliczne pierwszych wynikają z dość oczywistych pobudek, ci drudzy natomiast uważają, że "socjalistyczny anachronizm" potraktowano zbyt łagodnie. W istocie rzeczy bowiem 35-godzinny tydzień pracy ma nadal obowiązywać, a zmiana sprowadza się do tego, że osoby pracujące więcej będą otrzymywały wynagrodzenie za nadgodziny.

Główny powód tego, że francuska gospodarka nie rozwijała się w ciągu ostatniej dekady tak dynamicznie jak brytyjska i amerykańska, według "The Financial Times" jest prosty: Francuzi nie pracowali równie ciężko jak Brytyjczycy i Amerykanie. Każdego roku przepracowują średnio o 15 proc. godzin mniej.

"Prawica chce cofnąć kraj w rozwoju"

Przez kilkadziesiąt lat liczba przepracowanych godzin w krajach rozwiniętych spadała. Ta tendencja uwidoczniła się jednak ze szczególną ostrością we Francji. Między innymi także dlatego, że w nadziei na zmniejszenie bezrobocia rząd wysyłał pracowników sektora publicznego na wczesne emerytury. Okazało się, że mimo to stopa bezrobocia wciąż utrzymuje się w okolicach 10 proc.

Od czasu dojścia do władzy w 2002 r. centroprawicowy rząd stopniowo zwiększa dozwoloną liczbę godzin nadliczbowych. Choć jego posunięcia są niezwykle ostrożne, i tak wzbudzają protesty socjalistów i związków zawodowych. Jeden z przedstawicieli centrali unijnej CGT powiedział reporterowi "FT", że prawicowi politycy chcą zniszczyć dorobek lewicy i cofnąć kraj w rozwoju o 15 lat.

Wprowadzony przez socjalistów pod koniec lat 90. 35-godzinny tydzień pracy z pewnością należy do najśmielszych współczesnych eksperymentów na rynku pracy. Obok niekorzystnych skutków ekonomicznych miał też wpływ na mentalność Francuzów. Nawet prawicowy prezydent Jacques Chirac nie śmie podważać tej "zdobyczy socjalnej" i po prostu jej znieść.

Sprawiedliwie podzielić się bezrobociem?

Podstawowym celem wprowadzenia tego eksperymentu była walka z bezrobociem. Poprzez zmniejszenie liczby godzin pracy miały powstać nowe etaty dla młodych. Społeczeństwo miało sprawiedliwiej "podzielić się" pracą. Autorzy pomysłu chcieli też wpłynąć korzystnie na równowagę pomiędzy pracą a życiem osobistym, zwłaszcza kobiet, bo jak uważali, szczęścia społeczeństwa nie można mierzyć jedynie produktem krajowym brutto.

Wielu Francuzów, jak wynika z ostatnich sondaży opublikowanych w "Journal du Dimanche", rzeczywiście odczuło zadowolenie z nowego stylu życia i wcale nie pragnie pracować więcej. Niestety, okazało się, że pomysł dzielenia się pracą jest iluzją. Dla firmy zatrudnienie dwóch osób na część etatu zawsze będzie kosztowniejsze niż przyjęcie jednego pełnoetatowego pracownika. Niektórzy niezależni ekonomiści oceniają, że ustawa przyczyniła się do utworzenia do dziś około 300 tys. miejsc pracy netto, ale bardzo trudno byłoby to udowodnić.

A może lepiej liberalizować?

W 98 proc. firm płace po skróceniu tygodnia pracy pozostały na tym samym poziomie, między innymi dzięki zachętom fiskalnym i możliwości zamrożenia wynagrodzeń w kolejnych latach. Koszty bodźców podatkowych i wcześniejszych emerytur dla budżetu państwa były ogromne. Jeden z byłych ekonomistów we francuskim rządzie widzi to tak: - Rząd wydawał pieniądze, aby skłonić ludzi do tego, by mniej pracowali. Ci mieli prosty wybór - oferowano im więcej wolnego czasu bez żadnych kosztów po stronie dochodów.

Według krytyków pomysłu socjalistów rozwiązanie problemu francuskiego bezrobocia zależy od wycofania się z nadmiernej regulacji rynku. Z raportu zleconego ostatnio przez rząd wynika, że wiele miejsc pracy mogłoby powstać w wyniku liberalizacji takich sektorów, jak hotelarstwo, księgowość, fryzjerstwo czy hipermarkety.

Zgadzają się z tym poglądem eksperci z OECD. - Aby zlikwidować we Francji wysokie bezrobocie strukturalne, potrzebny jest szereg reform rynkowych. 35-godzinny tydzień pracy nie przyczynił się do tego wcale albo w bardzo niewielkim stopniu - powiedział "FT" ekspert OECD John Martin.

Francuscy bramini

Z reformami tymczasem może być ciężko, bo jak się okazuje, 57 proc. dorosłych Francuzów to urzędnicy państwowi bądź ich rodziny. Ta uprzywilejowana kasta funkcjonariuszy w najlepszym razie nie odniesie żadnych korzyści z liberalizacji rynków, a na pewno straci część władzy.

"Jesteśmy przecież we Francji, więc rząd nie śmie po prostu unieważnić jednej z najszkodliwszych ustaw w najnowszej historii. 35-godzinny tydzień pracy stłumił proces tworzenia miejsc pracy, odstraszył inwestorów, spowodował erozję etyki pracy i przysporzył podatnikom kosztów ocenianych na 15 mld euro rocznie", pisze oburzony komentator redakcyjny "The Wall Street Journal".

"The Economist" z kolei podkreśla niewielkie praktyczne znaczenie zmian w ustawie. Jeśli senat zaakceptuje proponowane przez rząd zmiany, nadgodziny będą całkowicie dobrowolne. Pracodawca nie może nikogo do nich zmusić i choć zapłaci za nie 125 proc. zwykłej stawki, pracownicy, nawet gdyby bardzo chcieli, nie popracują dłużej, jeśli firma nie będzie miała dodatkowych zamówień. Wobec prognoz wzrostu na 2005 r. rzędu 2,5 proc., podkreśla brytyjski tygodnik, problemem będzie raczej niedostatek zleceń niż nadmiar pracy po godzinach.

Do zarzutów wobec 35-godzinnego tygodnia pracy może w najbliższym czasie dojść jeszcze jeden, całkiem nowy. Jak dowiadujemy się z "The Guardian", francuskie związki zawodowe zaplanowały na 10 marca strajk generalny i demonstracje w związku z tym, że rządowe propozycje zmiany w ustawie trafią w przyszłym miesiącu pod obrady senatu. Tego samego dnia, jak donosi brytyjski dziennik, do Paryża przyjeżdża delegacja Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, aby na miejscu przeprowadzić inspekcję tamtejszej infrastruktury pod kątem ewentualnego organizowania przez to miasto igrzysk olimpijskich w 2012 roku. Strajk prawdopodobnie uderzy w najważniejsze służby publiczne, takie jak poczta, koleje i paryskie metro. Jeśli unieruchomi francuską stolicę, inspektorzy MKOl-u nie będą w stanie poruszać się po mieście. Wprawdzie związkowcy twierdzą, że wzięli to pod uwagę i tak pokierują strajkiem, by nie wpłynął niekorzystnie na szanse Paryża, ale niektórzy uważają, że strajk i tak zwiększy szanse Londynu i Nowego Jorku.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.