Prezes TVN Piotr Walter oraz Karen Burgess, wiceprezes zarządu stacji ds. finansów, dobrze przygotowali się do pytań inwestorów z londyńskiego City. - To było jedno z tych spotkań, po którym można wyjść z kilkudziesięcioma milionami euro - mówi szef TVN, który w listopadzie ubiegłego roku przekonywał instytucje finansowe do zakupu obligacji stacji o łącznej wartości 235 mln euro. Jednak zanim rozpoczęła się prezentacja, telewizyjni menedżerowie usłyszeli pierwsze pytanie: - A kto to jest Tomasz Lis?
Analityk był ciekaw. - Byłem zaniepokojony. Sądziłem, że zostanę zapytany o rentowność spółki albo prognozę rynku. Nie wiedziałem, czego się mam spodziewać po takim pytaniu - przyznaje Walter.
Wszystko się wyjaśniło później. Tomasz Lis - wówczas główna twarz "Faktów" w TVN - po prostu opublikował w "The Wall Street Journal Europe" tekst o polityce zagranicznej Polski w kontekście sytuacji w Iraku.
Tomasz Lis zaskoczył swoich szefów i całą branżę telewizyjną niejeden raz. Z TVN rozstał się w lutym tego roku w atmosferze skandalu. "Newsweek" opublikował wyniki sondażu opinii publicznej, z których wynikało, że czołowy prezenter "Faktów" byłby zdecydowanym liderem w walce o fotel prezydenta. Sam Lis nie zaprzeczył, że weźmie udział w wyborach. Szefostwo stacji zawiesiło dziennikarza, kierując się "wiarygodnością programu i interesem widzów", i zażądało od niego jasnej deklaracji w tej sprawie. Lis chciał zdementować zamiar udziału w wyborach prezydenckich w "Faktach", ale prezes stacji uważał, że powinno to zostać zamieszczone w "Newsweeku". Stacja pożegnała się z gwiazdą, a ta do dziś nie powiedziała jednoznacznie, czy ma jakieś plany polityczne.
Lis zaskoczył również pracowników Polsatu, bo niewielu z nich wiedziało o tym, że do zarządu stacji przychodzi nowa osoba, która będzie odpowiadać za program. - Poziom rozczarowania i frustracji jest tu obecnie bardzo duży - powiedział jeden z menedżerów stacji Zygmunta Solorza w miesiąc po zajęciu przez Lisa fotela członka zarządu ds. programowych. Wybór właściciela zaskoczył zespół.
- Zakładaliśmy, że awansuje ktoś z dotychczasowych menedżerów - mówi nasz rozmówca. Według niego, ściągając Lisa, właściciel stacji zachował się tak, jakby nie pracował ze swoimi dyrektorami "przez dziesięć lat ramię w ramię".
Wkrótce po debiucie Lisa w Polsacie ze stacją pożegnali się: Henryk Sobierajski (szef działu informacji), Piotr Fajks (dyrektor programowy) oraz Dorota Gawryluk (główna prowadząca dawnych "Informacji").
- Jeśli chodzi o Piotra Fajksa, to oczywiście wyobrażałem sobie współpracę z nim. Natomiast nie ukrywam, że na pytanie: "Kto ma kierować działem informacje?", odpowiedziałem: "Ja". Nie potrzebuję pośredników, bo sam mam pewne wyobrażenia i doświadczenia - komentuje Lis i podkreśla, że do tej pory nie zwolnił ze stacji żadnej osoby. - I chyba nawet nie mam takiego zamiaru - dodaje.
Jeśli pożegnanie z TVN bardzo pomogło jego książce "Co z tą Polską?", to przejście do zarządu Polsatu spowodowało wybuch zainteresowania samym Lisem. Przez prasę przetoczyła się fala wywiadów z gwiazdą i artykułów na jej temat, co Polsat starannie wykorzystywał do swoich celów związanych z wizerunkiem, a Tomasz Lis - w promocji swojej kolejnej książki "Nie tylko fakty".
Jest profesjonalistą i zdaje sobie sprawę z siły własnej marki. Wie, że jego przejście do Polsatu wiąże się ze wzrostem oczekiwań zarówno wobec niego samego, jak i wobec firmy. Dlatego stara się studzić te oczekiwania w wywiadach prasowych. Powtarza: "Ameryki nie odkryjemy", "Musimy najpierw nauczyć się języka" itp.
Na początku skupił się na dwóch rzeczach: na reformach w dziale informacyjnym oraz na swoim programie autorskim. Pierwsze zaowocowały przekształceniem głównego dziennika stacji, czyli "Informacji", w "Wydarzenia". Prowadzony przez Hannę Smoktunowicz program nie wywołał entuzjazmu, ale zebrał ciepłe recenzje. - "Rzeczpospolita" zrobiła przegląd trzech programów informacyjnych recenzowanych lepiej lub gorzej, ale są to trzy programy informacyjne. Do tej pory mówiło się tylko o dwóch ["Wiadomości" TVP i "Fakty" TVN - red.] - zaznacza Lis.
Stacja zainwestowała w lepsze studio, stylistów i ubrania dla prezenterów i dziennikarzy. Teraz chce szkolić swoich reporterów w centrali CNN w Atlancie oraz w londyńskim biurze APTN. Osobne rozmowy prowadzone są z agencją Reuters, która ma przeszkolić operatorów stacji. Tomasz Lis przyznaje, że w ciągu dwóch miesięcy pracy w Polsacie "wiele razy napisał słowo "popieram", za którym szły potężne wydatki". A Zygmunt Solorz jest znany z oszczędnego sposobu gospodarowania gotówką i z tego, że uczestniczy w podejmowaniu wszystkich, najdrobniejszych nawet decyzji.
- Również dużo słyszałem o stylu zarządzania właściciela, ale to nie jest tak. Nie było jeszcze żadnej próby odkręcenia jakiejkolwiek decyzji, więc ta swoboda w tym momencie jest pełna. Jasne, że w najważniejszych sprawach szalenie ważny jest głos właściciela - prezesa Solorza - i prezesa zarządu Aleksandra Myszki, ale nie ma żadnej próby ograniczenia kompetencji - opisuje Tomasz Lis.
- Ma szczęście. Przyszedł do Polsatu w dobrym momencie, kiedy przeprowadzamy się do nowego budynku i w związku z tym inwestujemy. Stąd nowe studio, garnitury itp. Wcześniej nasi szefowie nie mogli się o to doprosić - kwituje nasz proszący o anonimowość rozmówca z redakcji.
Jednym z niepowodzeń była próba wzmocnienia załogi "Wydarzeń" dziennikarzami z TVN. Pracodawcę zmienili reporterzy TVN Jakub Sobieniowski i Tomasz Machała oraz Aleksandra Karasińska - wydawca z TVN. Ci, którzy pozostali w stacji Grupy ITI, twierdzą, że nie otrzymali od Polsatu konkretnych propozycji finansowych. Zapytaliśmy o to Tomasza Lisa. - Powiem tak: miałem sporo uciechy, choć czasem i zgrzytnięć zębów, gdy słyszałem, jak posługując się mną, ten i ów walczył o podwyżkę. I niech to będzie odpowiedź na to pytanie - ucina menedżer.
Autorski program "Co z tą Polską?" wystartował, przyciągając przed ekrany 2,8 mln widzów i dodatkowo umocnił pozycję nowego członka zarządu. Branżowy miesięcznik "Press" zażartował, że Polsat zatrzymał się w pół drogi, a tytuł programu powinien brzmieć "Lis na prezydenta". Jednak autokreacja gwiazdy najwyraźniej nie przeszkadza Solorzowi, bo jej twarz bardzo często pojawia się w autopromocji stacji.
- Wizerunek Tomasza Lisa jest bardzo niespójny i dla bardziej dojrzałych odbiorców to może być pewną przeszkodą. Ale mimo to będzie on ciągnął tę telewizję przez jakiś czas, o ile nie popełni kardynalnego błędu - mówi Piotr Czarnowski, szef i właściciel agencji First Public Relations. Jego zdaniem Tomasz Lis "sam nie wie, jaki on chce być, poza tym, że chce być wielki". - Czy chce być wielkim dziennikarzem? Czy wspaniałym prezydentem? Nie wiadomo - dodaje szef First PR.
Przedstawiciele branży reklamowej są znacznie bardziej powściągliwi w ocenach. - Obecność Tomasza Lisa w Polsacie jest o tyle istotna, o ile zwiększy oglądalność tej stacji. Ta postać wywołuje dobre skojarzenia, ale sam Lis wiosny nie czyni. Wcześniej stacja zapowiadała sporo zmian, które zakończyły się fiaskiem - zaznacza Adrian Kawecki, dyrektor zarządzający domu mediowego MindShare.
Jego gabinet w biurowcu przy Ostrobramskiej nie jest duży. Ścian nie zdobią portrety wybitnych mężów stanu, jak w TVN. Nowy członek zarządu ds. programowych Polsatu jeździ srebrnym saabem i w tym sensie nie wyróżnia się na tle innych menedżerów stacji. W TVN zarabiał 80 tys. zł miesięcznie brutto, a Mariusz Walter, wiceprezes Grupy ITI i były wieloletni szef Tomasza Lisa, powiedział kiedyś w wywiadzie dla "Przekroju", że musiał uzgadniać ze swoim pracownikiem nawet markę samochodu służbowego.
Co zagwarantował sobie menedżer w nowym kontrakcie? - To jest moja sprawa. Natomiast właściciel mojej poprzedniej firmy doskonale wie, że rozmowy o pieniądzach nigdy nie trwały dłużej niż 10 minut. I że bardzo często nawet nie podejmowałem rozmowy o pieniądzach, bo nierozstrzygnięte były sprawy nieporównanie ważniejsze dla mnie. Poza tym każdy, kto pracuje w TVN, wie, że samochody są tam takie same dla wszystkich - ucina Lis.
- W jednym Leszek Miller miał rację. Faceta nie poznaje się po tym, jak zaczyna - dorzucają pracownicy Polsatu.