Czy polski robot pirotechnik pójdzie na wojnę z terroryzmem?

Podejrzane porzucone pakunki, alarmy bombowe... Polscy inżynierowie, jako jedni z nielicznych na świecie, produkują zaawansowane mobilne roboty pirotechniczne, które neutralizują podłożone bomby, oszczędzając śmiertelnego ryzyka ludziom

Na parterze budynku jednostki antyterrorystycznej na warszawskiej Ochocie czarna marmurowa tablica upamiętnia trzech tutejszych policjantów, którzy zginęli w akcji. Dwóch z nich to ofiary min i granatów w Magdalence. Trzeci, Piotr Molak, w kwietniu 1996 r. sprawdzał ładunek wybuchowy podłożony w torbie foliowej na warszawskiej stacji benzynowej Shella. Mimo specjalnego kombinezonu antywybuchowego nie przeżył eksplozji. W lipcu zeszłego roku podobny los spotkał rosyjskiego pirotechnika w Moskwie, który próbował rozbroić bombę porzuconą w plecaku przez czeczeńską separatystkę. Więcej szczęścia miał niegdyś podinspektor Zbigniew Pluciak, obecnie krajowy policyjny koordynator ds. minerstwa i pirotechniki w Zarządzie Operacji Antyterrorystycznych KGP, a wcześniej przez kilkanaście lat czynny pirotechnik (ponad 270 rozbrojonych ładunków). Przed kilkoma laty Pluciak przeżył w Warszawie eksplozję bomby, od której chwilę wcześniej oddalił się na kilka kroków. Życie uratował mu ważący blisko 60 kg strój ochronny.

W zeszłym roku polscy policyjni pirotechnicy otrzymali blisko 2,7 tys. zgłoszeń o potencjalnych bombach. Zgłoszeń jest coraz więcej, głównie dzięki rosnącej świadomości ludzi, którzy w obliczu eskalacji wojny w Iraku i narastającego na świecie i w Polsce zagrożenia terrorystycznego nie pozwalają już sobie na lekkomyślne ignorowanie podejrzanych, porzuconych pakunków. Choć potwierdza się tylko niewielki odsetek alarmów, to i tak w zeszłym roku pirotechnicy dokonali około 140 rozbrojeń śmiertelnie niebezpiecznych ładunków. "Przestępcy konstruują coraz wymyślniejsze wybuchowe pułapki i są bezwzględniejsi. Pirotechnicy coraz częściej spotykają np. tzw. bomby rozpryskowe, nafaszerowane gwoździami, śrubami i złomem, obliczone na zabicie jak największej liczby osób" - czytamy w jednym z ostatnich numerów "Gazety Policyjnej". Niektóre bomby - np. ładunki zdalnie detonowane - nawet podczas akcji policyjnej pozostają jeszcze de facto pod kontrolą przestępców.

Zbigniew Pluciak: - Nie ma co się łudzić. Gdy następuje silna eksplozja, nawet najlepszy strój antywybuchowy człowieka nie ocali. Pirotechnik działa w strefie śmierci. Chyba że zastąpi go tam robot.

Łapa na gąsienicach

Przemysłowy Instytut Automatyki i Pomiarów (PIAP) na peryferiach Warszawy. W piwnicach dość obskurnego, peerelowskiego budynku oglądam dwa polskie roboty pirotechniczne - dużego Inspectora i znacznie mniejszego Experta. Pierwszy powstał jeszcze w 2000 r., drugi to nowa konstrukcja - prototyp ujrzał światło dzienne dopiero w ubiegłym roku. Oba zebrały już wiele nagród na targach, pokazach i konkursach.

Pojazdem na gąsienicach steruje radiem operator ze specjalnego przenośnego stanowiska (może być oddalone od robota nawet o kilkaset metrów). W oczy rzuca się przede wszystkim wysuwane długie ramię robota (manipulator), zakończone chwytakiem (można go też wymienić np. na wiertarkę). Komputer pokładowy, reflektory, mikrofony, czujniki. Kilka kolorowych kamer non stop przekazuje obraz na monitor LCD na stanowisku operatora.

Przy pomocy robota pirotechnik może na odległość rozpoznać podejrzany obiekt, ocenić zagrożenie. Współpracujące z robotem urządzenie rentgenowskie prześwietla podejrzane pakunki. Po rozpoznaniu robot może próbować natychmiast rozbroić bombę na miejscu lub wcześniej przemieścić ją w nieco bezpieczniejsze miejsce. Niekiedy transportuje ładunek do pojemnika, w którym następnie bomba wieziona jest na poligon. Może też zdetonować ją z dużego dystansu za pomocą specjalnego wyrzutnika pirotechnicznego. Roboty potrafią pokonywać schody i przechyły (do 25-25 stopni nachylenia), można zamontować im dodatkowe urządzenie do wybijania szyb samochodowych.

Większy Inspector (długość ponad 1,7 m, 550 kg wagi) potrafi holować kilkakrotnie cięższe od siebie auta (nawet pozostawione na biegu), a na wyciągniętym ramieniu daje radę unieść 30 kg ciężar. Można go też uzbroić w samopowtarzalną strzelbę gładkolufową z laserowym celownikiem. Znacznie mniejszy Expert (zaledwie 73 cm długości, waga 180 kg) umie wyciągnąć ramię na blisko 3 m i podnieść na nim wtedy 5 kg pakunek. Jego największą zaletą jest możliwość pracy w ciasnych pomieszczeniach, w tym manewrowanie, skręty, przejazdy przez drzwi i wąskie korytarze w środkach lokomocji - samolotach, autobusach, wagonach kolejowych czy w metrze, które należą do obiektów najbardziej narażonych na ataki terrorystyczne.

Robot na Forum

Historia polskich robotów sięga 1996 r. - Zainspirowali nas sami policjanci. Opowiadali nam o zachodnich robotach pirotechnicznych, ale nie wierzyli, że takie konstrukcje mogą powstać w Polsce - wspomina 36-letni Piotr Szynkarczyk, dziś kierownik zespołu zajmującego się robotami w PIAP, wówczas jeden z kilku konstruktorów, którzy postanowili zmierzyć się z wyzwaniem. Gdy po tragedii na stacji Shella polska policja kupowała pierwsze roboty pirotechniczne, Inspector był jeszcze w powijakach. Na przetargu swoje urządzenia prezentowali m.in. Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi. Wygrało urządzenie niemieckiej firmy Telerob i w 1997 r. policja nabyła trzy roboty jej produkcji . - Potem startowaliśmy już w każdym przetargu i za każdym razem wybierano Inspectora. Był on zresztą konstruowany we współpracy z pirotechnikami. Uwzględnialiśmy ich sugestie i specyficzne polskie realia, jak choćby szerokość futryn czy nachylenie schodów - mówi Szynkarczyk.

Kilkuletnie prace na Inspectorem pochłonęły łącznie kwotę około miliona dolarów (od koncepcji konstruktorskiej, przez prototyp do przystosowania urządzenia do produkcji). Prace współfinansował Komitet Badań Naukowych (dziś Ministerstwo Nauki i Informatyzacji), wykładając blisko 800 tys. zł. Podobny był koszt stworzenia Experta. W tym wypadku do projektu, który zakończył się formalnie w kwietniu tego roku, resort nauki dołożył ponad 1,13 mln zł. Zespół konstruktorski sukcesywnie się rozrasta - na Expertem pracowało już kilkanaście osób.

- Już po kupnie przez policję pierwszych czterech sztuk Inspectora oszczędności budżetu państwa zrównoważyły wkład KBN-u w dofinansowanie projektu. Za roboty zagraniczne policja zapłaciłaby znacznie więcej - zapewnia Szynkarczyk (niestety, z MNiI przez blisko dwa tygodnie nie uzyskaliśmy komentarza z oceną ekonomicznej opłacalności projektów). Inspector kosztuje 600-800 tys. zł, Expert - około 400 tys. (nie jest to towar seryjny, więc cena może się mocno różnić zależnie od konfiguracji i dodanego wyposażenia). Jak dotąd polska policja nabyła siedem dużych robotów. Ostatniego z Inspectorów ufundowały jej władze Warszawy przed tegorocznym kwietniowym Forum Ekonomicznym, kiedy to szczególnie obawiano się zamachów bombowych. Policja wciąż ma też jeszcze trzy niemieckie Teleroby.

Z robotem jak z jajkiem

Podinspektor Zbigniew Pluciak wysoko ocenia PIAP-owskie roboty. - Urządzenie jest dobre, a cena konkurencyjna. Do tego dochodzi bardzo sprawny serwis. W razie jakichkolwiek problemów technicznych z robotem możemy szybko spodziewać się pomocy - mówi Pluciak. Znacznie mniej policji podoba się obsługa serwisowa robotów niemieckich - choćby ze względu na odległość geograficzną wszelkie naprawy trwają znacznie dłużej.

Zdarzają się absurdy. Auto do przewozu robota pirotechnicznego musi być specjalnie wyposażone w stelaże, umocowania, blokady itp. Tymczasem we wspomnianym już artykule "Gazeta Policyjna" opisuje, jak w jednej z jednostek polecono pirotechnikom transportowanie robota zwykłą półciężarówką, co byłoby prostą drogą do uszkodzenia maszyny. A zawodny robot to fatalne konsekwencje. - Weźmy np. sytuację, gdy robot psuje się i nieruchomieje z bombą w uchwycie. Coś takiego może nam śnić się po nocach - mówi Pluciak. I dodaje: - Pirotechnicy obchodzą się z robotami jak z jajkiem. Uszkodzenie robota może któregoś z nas kosztować życie.

Dziesięć robotów w skali kraju to dla policji nadal za mało, zwłaszcza, że jeden z Telerobów jest już w zasadzie niesprawny. W każdej chwili któraś z maszyn może ucierpieć od eksplozji podczas akcji (zdarzyło się tak niegdyś w Gdańsku). Zdaniem Pluciaka przydałoby się jeszcze co najmniej sześć, siedem robotów, z czasem wskazana będzie wymiana najstarszych niemieckich urządzeń. Jakie są szanse na rychły zakup nowych sztuk? Trudno powiedzieć - problemy budżetowe. - Na pewno policja będzie walczyła o budżet na kilka nowych robotów na przyszły rok - przekazano nam z policyjnego biura logistyki.

Większe są zapewne szanse na kupno tańszych Expertów. Podinspektor Zbigniew Pluciak: - W te maszyny powinny być wyposażone zwłaszcza jednostki, które mają w swych rejonach międzynarodowe porty lotnicze. Ale mniejszy i lżejszy robot nadaje się nie tylko do misji pirotechniczych, jest użyteczny również dla antyterrorystów. Daje im podczas akcji dodatkowe możliwości taktyczne, o których szczegółowo wolałbym nie mówić.

Szanse u sąsiadów

Z ekonomicznego punktu widzenia robot pirotechniczny zawsze pozostanie produktem mocno niszowym, drogim i sprzedawanym na zamówienie w pojedynczych egzemplarzach. Ale nie ulega wątpliwości, że wzrost zagrożeń na świecie powoduje coraz większy popyt na takie maszyny. Czy PIAP na tym skorzysta?

- Mniej więcej rok temu przestaliśmy ograniczać nasze zainteresowanie handlowe do rynku polskiego, a od kilku miesięcy pracujemy już bardzo intensywnie nad marketingiem, także zagranicznym. Powołaliśmy kilkuosobowy dział specjalnie do tego celu - mówi Piotr Szynkarczyk z PIAP. Marketing w takiej dziedzinie to przede wszystkim udział w międzynarodowych targach i wystawach, samodzielne wyszukiwanie klientów, wysyłka materiałów promocyjno-informacyjnych, ogłoszenia w branżowej prasie, a także zapraszanie zagranicznych gości, przekazywanie robotów do testów. - Widzimy już pierwsze efekty. Jest zainteresowanie ofertą, napływają pytania o szczegóły - mówi Szynkarczyk. Niekiedy potencjalni partnerzy są mocno zdziwieni, że w Warszawie ktoś w ogóle produkuje takie maszyny, co nie najlepiej świadczy o wcześniejszych działaniach promocyjnych Instytutu (choć jeszcze w zeszłym roku jednego Inspectora udało się sprzedać na Białoruś).

Zgłaszają się także pierwsze firmy zagraniczne, które są skłonne pełnić rolę przedstawicielstw PIAP-u na swych rodzimych rynkach. Co ciekawe, robotami podobno interesuje się już nie tylko policja, lecz także wojsko (do operacji pokojowych, np. rozminowywania dróg) oraz same porty lotnicze. - Prowadzimy szereg poważnych rozmów, część z nich na pewno zakończy się podpisaniem umów - ma nadzieję Piotr Szynkarczyk. Jak mówi, więcej zapytań nadchodzących do Instytutu dotyczy nowocześniejszego, mniejszego i tańszego Experta. PIAP liczy, że od przyszłego roku będzie sprzedawał rocznie po kilka sztuk tej maszyny.

Nie ma co się łudzić - polski robot nie ma większych szans na tych rynkach, gdzie działają rodzimi producenci takich maszyn (m.in. USA, Wielka Brytania, Francja, Irlandia, Izrael, Niemcy). - Moim zdaniem PIAP powinien walczyć przede wszystkim o rynki Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Czechy, Węgry, kraje byłego ZSRR do których coraz bardziej dociera terroryzm. Dobra jakość i konkurencyjna cena jego robotów ma tam dużą szansę - uważa Zbigniew Pluciak.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.