Skąd się biorą banany?

Ekwador i Kostaryka - większość bananów sprzedawanych w Polsce pochodzi z tych właśnie krajów. Nie lubią, kiedy mówi się o nich "bananowe republiki". Czy słusznie? I z którym z państw bardziej nam po drodze?

Zbliża się kolejne starcie wyciszonych na kilka lat sporów o kształt światowego rynku bananów między Ameryką a Unią Europejską. Politycy, urzędnicy i przedsiębiorcy zaczynają podchody, lobbing i ucieranie stanowisk.

WTO na styczeń 2006 r. wyznaczyło moment ostatecznego zniesienia przez Europę skomplikowanego systemu licencji stosowanych w bananowym handlu. USA naciskają - chcą prostego systemu ceł.

Wcale niebezinteresownie: pozwoli to amerykańskim koncernom utrzymać dominującą pozycję na światowym rynku. Europejczycy przyzwyczaili się do swojego, boją się wyrwania im terenu przez Amerykanów.

Z dwóch największych na świecie krajów producentów bananów, na zmianach w dzisiejszym systemie skorzystałby wspierany przez USA Ekwador, na zostawieniu licencji - socjalna i bliska Europie Kostaryka.

Od kiedy weszliśmy do UE, i możemy wpływać na jej decyzje, stanowiskiem naszego rządu interesują się za oceanem jak nigdy. - Będziecie walczyć o zostawienie licencji? - dopytywali mnie producenci i w stolicy Ekwadoru Quito, i w kostarykańskim San Jose.

Ekwador. Tam były nasze pieniądze

- Jedziemy z Quito na południe, niebieskie niebo, żadnego obłoku. Dookoła same bananowce. Nagle huk i czarna ściana deszczu. Po sekundzie jesteśmy zlani szarą cieczą. Wszystko spryskane mazią - opowiada mi nad talerzem zupy z ośmiornicy w knajpie nad Pacyfikiem Jan Grzesik, polski mechanik ekwadorskiej firmy naftowej.

- Sigatoka negra - wzrusza ramionami Włodzimierz, Ekwadorczyk, którego rodzina zakochana w socjalizmie w latach 70. wysłała go na studia do Moskwy. - To choroba bananowców, dlatego opryskujemy je z powietrza - wyjaśnia rzeczowo.

- Wołodia, ale po cholerę lali na nas?!

- Na wszystkich, i na wszystko lali. Ten kraj żyje z bananów, jak Związek Radziecki ze stali!

Wołodia ma rację tylko w połowie. I wcale nie dlatego, że Związek Radziecki stalą już nie stoi. Ekwador jest wprawdzie wciąż największym producentem bananów - kontroluje ponad jedną trzecią światowej produkcji. Jednak udział tych owoców w eksporcie to tylko 17 proc. Towarem numer jeden jest ropa naftowa - prawie połowa wartości eksportu.

Wołodia pochyla się nad ośmiornicą, kończy. - Jedziemy! - zarządza.

Ekwador chce systemu opartego tylko na cłach, żeby przy równych szansach dla wszystkich wygrywać niskimi cenami bananów, choć biernie czeka na rozwój wypadków.

Esmeraldas, północny Ekwador. Zbudowane głównie z parterowych betonowo-kartonowych domków, jest stolicą rolniczo-turystycznej prowincji. Z Quito prowadzi tu malownicza droga przez Andy pośród wulkanów i tropikalnych lasów. Ale turyści odwiedzający wybrzeże to głównie sami Ekwadorczycy, więc standard nie jest wysoki.

Jeszcze pięć lat temu Joffrey Corella miał 200 hektarów bananów i praca przy nich trwała bez przerwy. Teraz ma 70. Zbiór na plantacjach dostosowuje do kolejnych zamówień: Del Monte, Chiquita, Dole, Don Carlos.

Robota zaczyna się o świcie. O siódmej schodzą się robotnicy z dwóch wiosek zabudowanych domami ze sklejek. Mężczyźni tną kiście, kobiety myją i pakują.

Joffrey: - Robotnik maczetą przecina drzewo, kiść spada na poduszkę, którą ma na ramieniu. Trzeba zmniejszyć uderzenie, to ciężkie! Potem poprowadzonym przez całą plantację wyciągiem do basenów. W pierwszym banany są myte, w kolejnym nasiąkają środkami przeciw gniciu. Zależy, dokąd jadą - chemia według norm USA albo UE.

Przy zbiorze pracuje cała wieś. Dzieci myją, dorośli zrywają i pakują. Starsze kobiety gotują zupę. Oczywiście z bananami. Joffrey: - Czemu się śmiejesz? W każdej zupie pływa kawałek banana! Mamy pierogi, frytki, knedle bananowe. Na bananach dzieci rosną duże i silne.

- Czy dzieci nie chodzą do szkoły? - dopytuję się.

Joffrey zamyśla się. - Szkoła? Chodzą. Ale jak jest praca, są z nami - podkreśla, wskazując Winstona, ojca 12-osobowej rodziny. Corella nie zatrudnia tylko jego córki z dwójką najmłodszych dzieci. Reszta zna plantacje, jak własną chatkę (sklecona z resztek kontenerów i desek budka przy drodze).

Średnia wydajność pracy w rolnictwie jest czterokrotnie niższa niż w przemyśle. - Przegrywamy z Kostaryką. Nasz rząd stawia na ropę. A tam mają lepsze nawozy, plantacje są bardziej zmechanizowane - twierdzą zgodnie Joffrey i Włodzimierz, ale z optymizmem dodają: - Nawet jak wszyscy zbankrutujemy, z głodu nie padnie tu nikt. W tropikach zawsze będzie co jeść.

Kostaryka. Happy bananas

40 proc. bananów na stołach Unii Europejskiej to dziś banany kostarykańskie. Kostarykańczycy liczą, że Unia doceni to, że jej partnerem po drugiej stronie Atlantyku jest kraj o podobnej do europejskiej - socjalnej - wrażliwości. Zależy im na pozostawieniu obecnego systemu licencji.

W położonej w Ameryce Środkowej Kostaryce banany to 9 proc. eksportu. Ponad połowę stanowią wysokie technologie, swoje fabryki mają tu światowi informatyczni giganci, chlubą Kostarykańczyków jest ogromny zakład Intela.

Ważnym źródłem dochodów jest turystyka. Amerykanów, równie jak wulkany, tropikalne zwierzęta, złote plaże, przyciągają tu atrakcyjne ceny i wysoki poziom usług medycznych.

- Średnia długość życia w Kostaryce to ponad 76 lat. W krajach rozwiniętych żyje się średnio tylko o rok dłużej. Za to w pozostałych amerykańskich państwach produkujących banany tylko 69 lat - wylicza Martin Zuniga z zarządu Corbany, kostarykańskiej izby producentów bananów. - 98 proc. mieszkańców kraju ma bieżącą wodę, w pozostałych bananowych państwach 85 proc. Średnia płaca to 15-18 dol., gdy u sąsiadów niespełna pięć.

Przy Ekwadorze, Panamie, Gwatemali czy Kolumbii, Kostaryka wydaje się krajem dobrobytu. I spokoju - Kostarykańczycy nie mają armii. Rozumieją to sąsiedzi, więc jednym z głównych zmartwień rządu w San Jose jest imigracja. W Ameryce Środkowej Kostaryka ma opinię kraju dobrobytu i spokoju.

Z Martinem jadę na północny zachód. Prawie cała produkcja skupiona jest na północnym wybrzeżu Morza Karaibskiego. Bliskość plantacji potwierdzają coraz częściej mijane ciężarówki w barwach Chiquity czy Dole.

Plantacja w San Alberto. Pośrodku setek hektarów bananowców wioska, drewniane i murowane domki ze spadzistymi dachami, na środku duże boisko do piłki nożnej, obok do koszykówki i siatkówki. Przystrzyżone trawniki, sklep, gabinet lekarski, restauracja.

- To stołówka dla pracowników - wyjaśnia Martin. - Każda rodzina ma swoje mieszkanie. Obok mają szkołę. Chcesz porozmawiać z dziećmi i robotnikami?

Większość nauczycieli skończyła uniwersytet w San Jose. Dzieci (od czterech do 12 lat) dowożone są tu i z sąsiednich miejscowości. Wszystkie uczą się angielskiego, nauka jest obowiązkowa. Wychodzę, żeby porozmawiać z pracownikami.

- Pana dzieci też tu pracują? - pytam starszego mężczyznę z maczetą u boku. - Syn pomaga w laboratorium. Córka studiuje - mówi łamaną angielszczyzną. Kolejny wyjaśnia mi, że w Kostaryce z jednego hektara produkuje się 2500 skrzynek bananów (po 18 kg w każdej), podczas gdy w Ekwadorze tylko 1100.

Martina pytam, czy wszystkie plantacje wyglądają jak ta. Odwiedzamy jeszcze dwie. Przystrzyżone trawniki, zadowoleni ludzie.

- To jest dobry kraj dla owoców. Happy people, happy bananas! - żartuje Martin. Dojeżdżamy jednak do plantacji, na której nie zastajemy nikogo. Po pustych basenach skaczą żaby.

- To coraz większy problem. Mamy mniej upraw. Nie wszystko wygląda różowo - przyznaje Martin Zuniga. Jego Corbana powstała na początku lat 70. Zrzesza ponad połowę kostarykańskich plantatorów bananów. Ma własne laboratoria, instytucje kredytowe i reprezentuje plantatorów na zewnątrz. Dba o mieszkania i wykształcenie robotników, troszczy się o odpowiednią jakość owoców.

- Sprzedaż bananów zahamowały m.in. supermarkety - ocenia Martin. - W USA większość owoców kupuje się w wielkich sklepach, a ludzie jeżdżą do nich coraz rzadziej. A owoców na cały tydzień nie kupią - podkreśla. W ostatnich dziesięciu latach eksport kostarykańskich bananów spadł z 560 mln ton do 468.

- Jeśli nawet w skali kraju banany nie są dużą częścią PKB, to ograniczenie produkcji może być dramatem regionu, w którym mamy plantacje. Sporym dramatem - twierdzi minister handlu zagranicznego Kostaryki Alberto Trejos.

Faktycznie, w północno-wschodniej części kraju banany stanowią ponad 85 proc. PKB. Państwo już dziś oferuje specjalne ulgi podatkowe dla przedsiębiorców inwestujących w "zagrożonym" terenie.

Losy ekwadorskich i kostarykańskich plantacji zależą teraz od pierwszych międzynarodowych negocjacji na temat reguł, które będą rządzić rynkiem bananów po 2006 r. Mają się one zacząć już w tym miesiącu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.