Segway: polskie drogi niezwykłej hulajnogi

Słynny dwukołowy pojazd elektryczny Segway, znany też jako Ginger, który miał zrewolucjonizować komunikację i doprowadzić do przebudowy miast, to na razie wielka biznesowa porażka jego producenta. Ale inwestycja w tę niezwykłą hulajnogę może się opłacić. Przekonali się o tym pierwsi nabywcy z Polski

Celnicy na lotnisku Okęcie otwierają wielkie pudło i zdejmują folię. Dębieją. Czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Wózek? Hulajnoga? Stepper do fitnessu? Nerwowe telefony między celnikami, agencją celną a właścicielem urządzenia, warszawskim wydawnictwem WSiP.

- To Ginger, a właściwie Segway...

- Że co proszę?

- Taki pojazd elektryczny. Może niedługo wszyscy będziemy takimi jeździć.

Celnicy nie wiedzą, jak to "cudo" oclić. W końcu po żmudnej dyskusji liczba możliwych kategorii zostaje ograniczona do dwóch - elektryczna hulajnoga lub sprzęt rehabilitacyjny. - Zdecydowaliśmy się w końcu zgłosić pojazd jako sprzęt rehabilitacyjny, bo przecież mogą z tego korzystać osoby, które mają problemy z poruszaniem się - mówi Zbigniew Gajewski, dyrektor pionu czasopism Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych. - Ostatecznie pojazd kosztował nas 28 tys. zł, w tym amerykański podatek stanowy i 35-proc. cło. Do tego należy dodać 800 zł ubezpieczenia OC rocznie.

Kwaśniewski lepszy od Busha

Gajewski przekonuje, że WSiP jako pierwszy sprowadził Segwaya, który znany jest w Polsce raczej pod roboczym określeniem Ginger jeszcze sprzed światowej premiery w grudniu 2001 r.

WSiP zademonstrował urządzenie w marcu tego roku na zorganizowanym przez siebie kongresie edukacyjnym - promowało jedno z pism wydawnictwa. Na Segwayu hulał prezydent Aleksander Kwaśniewski, skutecznie umykając biegającej za nim po hali grupie ochroniarzy. Radził sobie przy tym znacznie lepiej niż prezydent Bush, który w ubiegłym roku przewrócił się na oczach milionów telewidzów.

- To był wielki sukces promocyjny. Koszty zakupu Segwaya zwróciły nam się jednego dnia. W telewizji naliczyliśmy 4 min darmowej reklamy - mówi Gajewski.

- To my byliśmy pierwsi w Polsce. Podkreślaliśmy to w promocji i nikt tego nie prostował. Kupiliśmy Segwaya już w ubiegłym roku - mówi z kolei Anna Orlińska z Polskich Książek Telefonicznych.

Przyznaje, że "celnicy mieli problem z zakwalifikowaniem" pojazdu, ale nie chce podać szczegółów. Pracownicy PKT z Segwaya rozdawali ulotki na ulicach największych polskich miast i jeździli nim do klientów.

Jednak WSiP-owi pozostaje z pewnością pierwszeństwo w innej kategorii. Zbigniew Gajewski wspomina, jak chciał zbyt gwałtownie wyhamować i przewrócił się, łamiąc kciuk. Został "pierwszą ofiarą Segwaya w Polsce".

Kupię dla dziecka

Eugeniusz Kucharczyk z Jeleniej Góry postanowił zrobić na Segwayu duże pieniądze. Na co dzień produkuje urządzenia do ostrzenia pił do drewna. Od początku był fanem Segwaya i Deana Kamena. - Też jestem trochę takim konstruktorem amatorem. Zrobiłem składaną motorynkę, która mieści się w bagażniku samochodu - mówi.

Kucharczyk zaczął testować polski rynek w Świnoujściu i Karpaczu - w lipcu przez dwa tygodnie oferował tam trzyminutowe przejażdżki za 5 zł. Seagway budził sensację, ale chętnych było niewielu - dziennie nie więcej niż 50 osób, głównie kobiety i dzieci. Biznesmen nie ukrywa zaskoczenia: - Mężczyźni wyraźnie bali się kompromitacji i wypychali żony. Słyszałem: "No zobacz, kochanie, jak się tym jeździ, a ja popatrzę".

Najmłodszym pasażerem był czterolatek. Segwayem śmigała też 84-letnia staruszka. Raz mężczyzna złapał za nogę dziewczynę, która jechała pojazdem. - Stała nieruchoma, więc myślał, że to jeżdżąca kukła. Nieźle się wystraszył, kiedy się poruszyła - opowiada Kucharczyk.

Pracownicy WSiP-u potwierdzają wielkie zainteresowanie pojazdem. Kiedy jeździli po Warszawie, nieraz zatrzymywały się luksusowe samochody, a kierowca wybiegał i pytał o cenę.

- 28 tys. zł? Dam 30 tys. zł i wezmę dla dziecka - usłyszał jeden z pracowników.

Eugeniusz Kucharczyk sprowadził do Polski łącznie 13 sztuk. Zasugerował się ogromnym zainteresowaniem. - Na targach meblarskich podszedł do niego człowiek zza wschodniej granicy i koniecznie chciał go natychmiast kupić. - Ale miałem wówczas tylko jeden taki pojazd i odmówiłem - wspomina.

Kucharczyk spodziewał się, że Segway zainteresuje licznych fanów nowinek technicznych, wesołe miasteczka, ale przede wszystkim szefów, którzy mogliby jeździć po biurze i nadzorować pracowników.

Jednak zainteresowanie na ulicach i imprezach promocyjnych nie przełożyło się na sprzedaż. Kucharczyk wystawił trzy sztuki na aukcję internetową na Allegro, ale deklarowane ceny daleko odbiegały od poniesionych kosztów. Teraz nie kryje zawodu. - Produkcja mojej firmy ucierpiała, bo zajmowałem się Segwayami - macha ręką.

Od strzykawki po Gingera

Pierwsze Segwaye w Polsce zapewniają sporą promocję firmom, które w nie zainwestowały. Jednak producent tego pojazdu na razie nie zbił na nim kokosów, choć mu to wróżono. Medialne zamieszanie wokół tego wynalazku nie miało sobie równych, ale okazało się, że z wielkiej chmury spadła zaledwie mżawka.

Trzy lata temu Dean Kamen ujawnił, że pracuje nad urządzeniem, które zmieni nasze życie niemal tak jak komputer. Prasa natychmiast ochrzciła wynalazek (jeden z najbardziej strzeżonych projektów technologicznych w historii) jako Ginger albo "it" (to). Wzbudził olbrzymie zainteresowanie, gdyż już ponad 50-letni Kamen nie jest byle kim - ma na koncie przeszło setkę patentów. To on stworzył pierwszą automatyczną strzykawkę dla cukrzyków, rurki do utrzymywania drożności naczyń krwionośnych (stenty) oraz iBota - elektryczny wózek inwalidzki, który umie wjeżdżać po schodach.

Tajemnicę nowego wynalazku poznało przed premierą w grudniu 2001 r. tylko kilku bogatych Amerykanów, m.in. Steve Jobs (szef Apple Computer), Jeff Bezos (twórca Amazon.com) i John Doerr, znany inwestor na rynku nowych technologii. Wpadli w zachwyt i wyłożyli na projekt ponad 100 mln dol. Wydawnictwo Harvard Business School Press zapłaciło 250 tys. dol. za prawa do wydania książki o wynalazku, zaś Steve Jobs zapowiedział, że pojazd zmieni architekturę miast.

Podczas oficjalnej premiery Dean Kamen nadał mu oficjalną nazwę Segway Human Transporter. - Urządzenie powinno rozładować korki uliczne. Ma się tak do samochodu jak ten do konia z wozem. Nie ma powodu, by wszyscy mieszkańcy miast, chcąc dojechać do pracy, musieli używać takiej kupy żelastwa - zachwalał swoje dzieło Kamen.

Choć pierwszy pojazd sprzedano zaraz po premierze na aukcji za astronomiczną kwotę 120 tys. dol., dystrybucja ruszyła dopiero w końcu 2002 r. Fabryka pojazdów w Bedford w stanie New Hampshire osiągnęła zdolność produkcyjną 40 tys. sztuk miesięcznie, a plany firmy zakładały skromnie sprzedaż 50-100 tys. sztuk w ciągu roku. Wspomniany John Doerr wieścił, że producent urządzeń Segway LLC osiągnie miliard dolarów przychodów szybciej niż jakakolwiek korporacja w historii. Mylił się.

Jak rozkręcić sprzedaż?

Firma nie podaje informacji na temat wielkości sprzedaży, choć dziennik "Wall Street Journal" nieoficjalnie dowiedział się, że w całym 2003 r. przychody wyniosły ledwie 25 mln dol. Kiedy jesienią ubiegłego roku firma musiała przeprowadzić wymianę oprogramowania we wszystkich Segwayach, które czasem niespodziewanie przewracały się przy słabym stanie naładowania baterii, okazało się, że sprzedano ich zaledwie 6 tys. sztuk. Obecnie dalej trudno mówić o boomie, choć pojawiły się tańsze wersje, po 3 tys. dol. - Samochód stał się masowym środkiem komunikacji dopiero dziesiątki lat po jego wynalezieniu, a my sprzedajemy go nieco ponad dwa lata - przekonuje Ron Bills, już czwarty prezes Segway LLC od chwili rozpoczęcia działalności.

Jednak sprzedaż pojazdów byłaby z pewnością większa, gdyby nie zbyt mała, kulejąca i ograniczona w praktyce do USA sieć dystrybucji. Sprzedaż prowadzą sklepy Brookstone, internetowy sklep Amazon.com i kilkunastu małych dilerów. Dopiero teraz firma zaczęła tworzyć własną dużą sieć dealerską w USA.

Zbigniew Gajewski opisuje swoją drogę przez mękę: - Chcieliśmy zamówić Segwaya przez Amazon.com, ale skierowali nas do swego oddziału w Wielkiej Brytanii. Tu z kolei powiedziano nam, że nie mają pojazdów na składzie i odesłali z powrotem do centrali w USA. - Aaa, w takim razie nie możemy Panu sprzedać - usłyszał w słuchawce.

WSiP poprosił o pośrednictwo w zakupie firmę amerykańską. Podobnie zrobiły PKT, wykorzystując do tego celu swego ówczesnego udziałowca Verizon. Z kolei Eugeniuszowi Kucharczykowi udało się kupić pojazdy już w Wielkiej Brytanii. Teraz - podobnie jak WSiP - stara się o wyłączność na dystrybucję w Polsce. Cóż z tego, skoro producent ich zignorował, nie odpisując nawet na listy.

Jako pierwsi - w 2002 r. - testowali 20 pojazdów amerykańscy listonosze. I do tej pory poczta jest jednym z większych klientów. Z Segwayów korzystają również policjanci (28 sztuk patroluje największe na świecie lotnisko O`Hara w Chicago), gwiazdy filmowe (np. Woody Harrelson), firmy zajmujące się rozrywką (Walt Disney kupił sto sztuk dla pracowników swoich parków, ale zabrania wjeżdżać nimi zwiedzającym) oraz turystyczne. Te ostatnie oferują wycieczki po mieście, np. po Paryżu i Nicei krążą już grupy pojazdów na czele z pilotem, który opowiada o mijanych zabytkach. Muszą pogodzić się z częstymi docinkami pieszych w stylu "co za lenie!" i rowerzystów, którzy obawiają się, by nowy pojazd nie zawłaszczył ich ścieżek. W USA protestują też niewidomi, dla których sunący niemal bezszelestnie pojazd może być śmiertelnym niebezpieczeństwem.

Segway zyskał też grupy fanów, którzy na listach dyskusyjnych w internecie rozpływają się w zachwytach na pojazdem, który daje im "poczucie wolności" i "radość życia". Wskazują na wielkie oszczędności - nie płacisz za drogą benzyny czy miejsca na parkingu.

W końcu trudno obecnie o pojazd napędzany silnikiem, którym można przyjechać z domu do pracy, nie schodząc zeń, wjechać windą na górę, korytarzem dojechać do własnego biurka i zaparkować, opierając go o ścianę. We WSiP-ie Segway jest trzymany po prostu w drewnianej szafie. Pracownicy nazywają ją "garażem Segwaya".

This is not America

Podinspektor Wojciech Pasieczny z wydziału ruchu drogowego Komendy Stołecznej jest wyraźnie zaskoczony: - Nic takiego nie widziałem. Rozumiem, że to coś w rodzaju wózka elektrycznego.

Gdzie można tym jeździć, nie naruszając przepisów? Wojciech Pasieczny zamyśla się chwilę. - Chodnikiem na pewno nie. Tutaj poruszać mogą się tylko piesi i rowerzyści. A i ci ostatni z pewnymi ograniczeniami. Ścieżką rowerową też nie, bo to w końcu nie rower. Z kolei, aby jeździć ulicami, pojazd musi spełniać warunki techniczne i uzyskać dopuszczenie do ruchu drogowego. Nie ma nawet kierunkowskazów? O czym my tu mówimy? Teraz nawet motorower musi je mieć - macha ręką podinspektor Pasieczny.

Czy policja powinna karać za jazdę np. po chodniku? - Oczywiście, policjant powinien wypisać mandat - dodaje.

Z podobnym problemem w zakwalifikowaniu Segwaya borykają się Amerykanie. Co prawda 44 stany przyjęły już przepisy dopuszczające pojazd do jazdy po chodnikach, ale wiele miast, np. San Francisco, nic sobie z tego nie robi i wydało własne przepisy z wyraźnym zakazem.

Polacy nie przejmują się specjalnie przepisami. Dlatego największym wrogiem Segwaya może się okazać zimny klimat, częste deszcze, złodzieje, dziury w chodnikach i cena porównywalna z małym samochodem. Superwynalazek nie może nawet liczyć na serwis w Polsce.

Eugeniusz Kucharczyk chciałby kilka rzeczy usprawnić - ułatwić składanie, by łatwo mieścił się w małym europejskim samochodzie. Narzeka na brak licznika przebiegu, co utrudnia ocenę zużycia pojazdów.

- Sprzedam je w końcu w Rosji. Tam jest dużo bogatych ludzi - pozostaje optymistą. - Na razie zabierzemy z żoną dwie sztuki na wakacje do Hiszpanii.

- Obecnie nie używamy naszego Segwaya. Stoi i czeka na nowe pomysły - dodaje Anna Orlińska z PKT.

Co to jest Segway?

Pojazd skonstruowany przez znanego amerykańskiego wynalazcę Deana Kamena, wygląda niezwykle - jak hulajnoga, tyle że z kółkami po bokach, a nie jedno za drugim. Historyk lub miłośnik filmu "Troja" dostrzeże podobieństwo do rydwanu. Segway nie ma ani tradycyjnych hamulców, ani skrzyni biegów. Kierujący, lekko balansując ciałem, zmienia prędkość (zwiększa ją, pochylając się), zaś skręca za pomocą manetki. Zaawansowany system elektroniczny utrzymuje pozycję pionową - czujniki oceniają położenie środka ciężkości, a komputer analizuje ich odczyty 100 razy na sekundę. Dzięki elektrycznemu silnikowi po sześciogodzinnym ładowaniu przez standardowe gniazdko elektryczne, można przejechać 20 km z prędkością sięgającą 27 km/godz.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.