Zarząd Google zapowiedział, że przedstawiciele tej kalifornijskiej firmy - znanej z najpopularniejszej na świecie wyszukiwarki internetowej - będą ignorować dziennikarzy serwisu technologiczno-ekonomicznego News.com. Zero kontaktu, zakaz jakichkolwiek wypowiedzi do artykułów. Szlaban ma obowiązywać równo rok. Jest to kara dla dziennikarzy za - nieetyczne zdaniem Google - potraktowanie szefa firmy Erica Schmidta.
Nieetyczne potraktowanie polegało na - uwaga! - opisaniu, co można znaleźć w internecie o prezesie Google... za pomocą wyszukiwarki Google.
Serwis News.com, należący do internetowego wydawcy CNet Networks, poinformował na podstawie wskazanych przez wyszukiwarkę źródeł w sieci m.in., że fortuna 50-letniego Schmidta szacowana jest na przeszło 1,5 mld dolarów, że w tym roku zainkasował on około 140 mln dolarów ze sprzedaży akcji firmy, którą kieruje. Podano także, że Schmidt jest zapalonym pilotem amatorem i że wraz z żoną Wendy mieszka w bogatym mieście Atherton w Kalifornii. Kilka lat temu wydał tam niezwykle wystawne polityczne przyjęcie, którego gwiazdą był Elton John i podczas którego zbierano fundusze na kampanię prezydencką Ala Gore'a. Wyszukanie tych informacji zabrało autorce tekstu niespełna pół godziny.
Jai Singh, wydawca News.com, mówi, że wielokrotnie różne firmy były niezadowolone z treści artykułów w serwisie, ale po raz pierwszy zdarzyło się, by któraś wpisała go na czarną listę. Reakcja Google na artykuł zbulwersowała amerykańskie media internetowe. - Prawdziwym przegranym w tej sprawie jest Google - komentuje w serwisie Wired News Adam L. Penenberg, profesor New York University. Także tradycyjne media krytykują postawę internetowej firmy, zarzucając jej nie tylko obyczaje godne urażonej gwiazdki pop, ale także podwójną moralność. - Nie doceniają smaku własnego lekarstwa - pokpiwa komentatorka dziennika "San Francisco Chronicle". Sama firma nie chce komentować decyzji o bojkocie News.com.
Niewykluczone jednak, że przyczyna jej nerwowej reakcji tkwi głębiej. Zabawny eksperyment News.com był bowiem ilustracją do poważnego artykułu o tym, że Google i oferowane przez firmę technologie z czasem mogą stworzyć ryzyko dla prywatności internautów. - Informacje, które znaleźliśmy, są dostępne publicznie. Ale to nic w porównaniu z danymi, które Google zbiera i zachowuje dla siebie - ostrzegała w tekście dziennikarka. Oprócz wyszukiwarki Google rozwija bowiem i oferuje internautom coraz liczniejsze inne usługi (m.in. pocztę elektroniczną). Wiele z tych usług może dostarczać firmie precyzyjnych informacji o zwyczajach i zachowaniu użytkowników, które - poskładane do kupy - z czasem mogą dać potężny ładunek wiedzy o poszczególnych osobach. Być może więc to te sugestie wprawiły Google w tak dużą irytację.