Wolny rynek i TVN

Kiedy firma prywatna skarży się na prawa wolnego rynku? Gdy obracają się one przeciwko niej.

Podkupując gwiazdy "Faktów" - Mikołaja Kunicę oraz Grzegorza Kajdanowicza - telewizja publiczna zadała TVN ciężki cios kadrowy. Komercyjny nadawca walczył o swoich pracowników jak lew, blokując ich klauzulami w umowach o pracę i namawiając do pozostania. Kunica przeszedł do TVP, ale Kajdanowicz rozmyślił się i wrócił na łono TVN, gdzie w ten weekend znów zaczął prowadzić "Fakty". W piątek stacja Grupy ITI rozesłała w sprawie Kajdanowicza oficjalny komunikat do mediów podpisany przez zarządy TVN i TVN 24. Wynika z niego, że decyzja reportera o pozostaniu w "Faktach" to dowód na to, iż w dziennikarstwie liczy się nie tylko wynagrodzenie, ale również prestiż i dobra atmosfera w pracy. Trudno z tym polemizować, bo gdyby było inaczej, rotacja kadr w firmach medialnych byłaby znacznie większa.

Jednak menedżerowie TVN podpowiadają, że sprawa ma jeszcze jeden poziom. "Należy przy okazji zwrócić uwagę na politykę personalną TVP, która zamiast kreować własne twarze i dbać o rozwój własnych dziennikarzy, przeprowadza na rynku swoiste łowy, nie licząc się przy tym z finansowymi realiami i z tym, iż dysponuje środkami pochodzącymi z abonamentu. Prawa wolnego rynku nie powinny być dla nikogo pretekstem do szastania publicznymi pieniędzmi" - czytamy. Brzmi to o tyle zaskakująco, że notowana na giełdzie TVN sama jest produktem wolnego rynku, a wolny rynek polega m.in. na tym, że pracownik jest wart tyle, ile pracodawca chce za niego zapłacić. I właśnie tak rozumowali założyciele TVN w 1997 roku, proponując pracę gwiazdom telewizji publicznej. Namówili wówczas do przejścia Tomasza Lisa, Krzysztofa Ibisza, Grzegorza Miecugowa i wiele innych osób. - Ci, którzy są wartościowi, będą kuszeni - mówił wtedy Mariusz Walter na łamach "Gazety Wyborczej". Dziś pod tym zdaniem może podpisać się Robert Kozak, szef "Wiadomości". TVP chce mieć w swoim newsroomie gwiazdy, a tych - szczególnie w telewizji - nie da się kupić za psie pieniądze.

Ten kij ma też drugi koniec - gdyby TVP płaciła swoim reporterom mało, poziom jej programów byłby niższy, co oburzałoby nie tylko konkurentów, ale przede wszystkim widzów. Powiedzmy to jasno - o ile należy dyskutować, co do obecności telewizji publicznej na rynku reklam, o tyle zasady jej funkcjonowania na rynku siły roboczej są takie same jak w przypadku nadawców komercyjnych. Zresztą jeśli już oburzać się na szastanie abonamentowymi pieniędzmi, to bardziej skłonny byłbym wypominać telewizji publicznej finansowanie kolejnych odcinków jakiejś telenoweli niż to, że kompletuje zespół dobrych dziennikarzy do "misyjnych" przecież programów informacyjnych.

"(...)W kulturze korporacyjnej TVP ma jeszcze bardzo daleko do BBC, na której rzekomo się wzoruje. Jest też dowodem, że szukanie łatwego, szybkiego - i drogiego - sukcesu nie może zastąpić rzetelnej pracy, ludzkich zdolności i tworzenia warunków, w których zdolności te mogą się rozwijać" - grzmią zarządy TVN i TVN 24. Otóż nie do końca. W biurach BBC w londyńskim White City pracuje masa reporterów i menedżerów, którzy przyszli tam ze stacji komercyjnych. Jednym z nich David Weiland, dyrektor programowy BBC Prime, który wcześniej pracował w komercyjnej ITV. - Praca dla BBC ma duże zalety. Ta organizacja ma ogromne zaplecze, którego zwykle brakuje w stacjach prywatnych - powiedział mi Weiland.

Nie mieszajmy zranionej dumy z prawami wolnego rynku.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.