Muzyka z internetu: polubić P2P

Koncerny fonograficzne wygrywają kolejne bitwy w walce z piractwem. Tej wojny nie mogą jednak wygrać - twierdzą analitycy. Chyba że sięgną po broń przeciwnika

Według szacunków Informa Media Group branża muzyczna w tym roku straci 2,1 mld dol. pośrednio w wyniku popularności formatu MP3. Miliony osób ściągają cyfrową muzykę w tym formacie, korzystając z serwisów darmowej wymiany plików, tzw. P2P (peer-to-peer). W sieciach takich jak KaZaA, eMule czy eDonkey użytkownicy wymieniają się nielegalnie utworami, które mają na twardych dyskach swoich komputerów. Branża fonograficzna robi wszystko, by pliki MP3 zastąpić takimi, których nie będzie można tak łatwo kopiować - w powstających jak grzyby po deszczu internetowych sklepach z muzyką używa się takich formatów jak AAC, ATRAC czy WMA.

Od dwóch lat RIAA, organizacja zrzeszająca największych wydawców muzyki, prowadzi krucjatę przeciwko użytkownikom serwisów P2P. Jej efekt to prawie 7 tys. pozwów sądowych w USA i Europie. Postrach niewiele jednak dał. - Z naszych badań wynika, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy ruch w sieciach P2P nie spadł - twierdzi Simon Dyson, autor najnowszego raportu Informy.

Droga sądowa zakończyła się fiaskiem, po tym jak sąd w San Francisco orzekł latem tego roku, że serwisy P2P nie ponoszą odpowiedzialności za kradzież, jakiej dopuszczają się ich użytkownicy (w tym roku sprawą ma się zająć Sąd Najwyższy USA). Pod koniec roku wydawcy muzyki i filmów mogli odtrąbić zwycięstwo w jednej bitew - udało im się ograniczyć ruch w jednym z serwisów P2P BitTorrent. Ale do wygrania wojny jeszcze daleko.

"Wielka czwórka" - EMI, Sony BMG, Universal i Warner - doszły więc do wniosku, że najlepszym sposobem jest sięgnięcie po metody wroga. Obóz RIAA zwerbował do pomocy człowieka, od którego właściwie zaczęła się cała rewolucja P2P. Shawn Fanning jako 20-latek stworzył słynny serwis Napster, protoplastę dzisiejszych sieci P2P. W 2001 r. koncernom nagraniowym udało się doprowadzić do zamknięcia Napstera (odrodził się w 2003 r. jako serwis płatny). Teraz Fanning stworzył serwis P2P Snocap, który ma błogosławieństwo wytwórni fonograficznych. Użytkownicy Snocap będą mogą swobodnie wymieniać się swoimi plikami. Zarówno tymi, które sami stworzyli, jak i tymi komercyjnymi. Każdy oznaczony jest bowiem elektroniczną metką, a każda wymiana komercyjnego pliku oznacza dodatkową opłatę dla twórców lub wydawców.

Podobny pomysł na biznes mają dwa inne nowe serwisy MashBoxx i PeerImpact. - Koncerny fonograficzne zrozumiały, że nie są w stanie odnieść decydującego zwycięstwa - uzasadnia nową strategię Simon Dyson w swoim raporcie.

Cyfrowa rewolucja

Zagrożeniem dla globalnych koncernów fonograficznych staje się nie tylko nielegalna wymiana muzyki, ale w ogóle rewolucja cyfrowa. Wielkie wytwórnie największe zyski czerpały od zawsze dzięki gwiazdom. Ale gwiazd jest niewiele. Pozostali artyści to drobne płotki czekające, aż wytwórnie je zauważą i zainwestują w promocję, która przyniesie sławę i pieniądze. Do niedawna kontrakt z wytwórnią płytową, nawet spoza "wielkiej czwórki", oznaczał dostęp do gigantycznego kanału dystrybucyjnego. Ale dzięki coraz większej liczbie sklepów internetowych muzycy nie są już tak uzależnieni od wielkich wytwórni. Jak wynika z badań Pew Internet przeprowadzonych w USA, niemal 83 proc. amerykańskich muzyków umieściło swoje utwory w internecie, a 69 proc. udało się je sprzedać. Aż dziewięć na dziesięć wykorzystuje internet do promocji i reklamy.

Pomimo to udział dystrybucji internetowej w sprzedaży muzyki na świecie nie przekracza 5 proc. W 2010 r. po raz pierwszy przychody ze sklepów online będą wyższe niż ze sprzedaży albumów na płytach CD - szacuje Informa Media Group. Wtedy też pozycja rynkowa "wielkiej czwórki" może być już dużo słabsza niż dziś.

Dziś każdy może nagrać utwór w formie cyfrowej i umieścić go w sklepie internetowym. Wystarczy zajrzeć do polskich sklepów muzycznych - iPlay, Melo lub Soho. Dominują tam artyści mało znani, dla których dynamiczny rozwój handlu internetowego jest szansą na zaistnienie na rynku. Poniekąd to zasługa samych koncernów, które lekceważą mniejszą konkurencję i wciąż wierzą w magię tradycyjnych płyt CD. - Wielkie wytwórnie nadal nie zdecydowały się na wejście na polski rynek internetowy - tłumaczył podczas niedawnego seminarium "Internet 2005: szybszy dostęp, lepsze usługi" Tomasz Szladowski, prezes serwisu iPlay.

Dla tych, którzy stawiają pierwsze kroki, idealne są serwisy darmowe jak mp3.pl, gdzie mogą zdobyć pierwszych fanów. Jeszcze w połowie lat 90. jedynym sposobem, w jaki niezależni muzycy w większości państw świata mogli dotrzeć do odbiorców, były koncerty.

Strategie wielkich koncernów dotyczące internetu i formatu cyfrowego nie zawsze idą w parze ze zdaniem artystów, których muzykę sprzedają. Świadczą o tym badania naukowców z Pew Internet. Ta amerykańska organizacja bada zjawiska społeczne związane z internetem i nowymi technologiami. Z najnowszej ankiety przeprowadzonej wśród ponad 2,7 tys. muzyków, autorów tekstów i wydawców wynika, że środowisko muzyczne nie popiera jednomyślnie pozwów wobec osób wymieniających się nielegalnymi plikami w sieciach P2P. - Nawet uznani artyści nie sądzą, że te pozwy przyniosą jakąkolwiek korzyść samym muzykom - uważa Mary Madden, autorka raportu.

Przeciwnikami tej metody nacisku okazało się aż 60 proc. ankietowanych. Co ciekawe, choć niemal wszyscy twierdzą, że wymienianie się muzyką chronioną prawami autorskimi powinno być nielegalne, aż 66 proc. twierdzi, że zjawisko to jest niewielkim zagrożeniem dla ich pracy.

Czym skorupka za młodu nasiąknie

Dopiero ponad rok po globalnym sukcesie sklepu muzycznego iTunes Music Store Apple (sprzedał już ponad 200 mln utworów) koncerny nagraniowe zdały sobie sprawę z potencjału marketingowego internetu. Warner Music w dziedzinie tzw. marketingu ulicznego postanowił korzystać niemal wyłącznie z internetu. Marketing uliczny to grupy fanów, studentów i opłacanych firm PR, które rozprowadzają darmowe utwory promocyjne, rozmawiają ze słuchaczami o nowych albumach i korzystają z usług tzw. trend-setterów. Debiut najnowszej płyty R.E.M. miał miejsce nie w sklepach muzycznych na całym świecie, ale w zamkniętej społeczności internetowej MySpace liczącej 6 mln członków. Kilka wydawnictw muzycznych zaczęło oferować promocje autorom bardziej poczytnych blogów, czyli dzienników internetowych. Oczywiście nie bezinteresownie. Wydawnictwa liczą na to, że autorzy blogów wspomną o nowych płytach na swoich łamach. Coraz mniejszą popularnością cieszy się za to rozsyłanie e-mailem informacji o nowościach płytowych. Takie wiadomości często są odbierane przez użytkowników jako spam, czyli niechciana poczta. Koncerny muzyczne eksperymentują więc z SMS-ami i komunikatorami internetowymi. - Potężną moc ma ktoś, kto ma stu znajomych w komunikatorze i może im wszystkim powiedzieć o nowym zespole - tłumaczył niedawno serwisowi CNet Syd Schwartz, wiceprezes Virgin Records America.

Firmy muzyczne postanowiły także zmienić przyzwyczajenia najliczniejszej grupy słuchającej muzyki i wymieniającej się plikami w serwisach P2P - studentów. To oni dzięki superszybkim sieciom akademickim stanowią liczną grupę wśród kilku tysięcy pozwanych piratów. W kilkunastu kampusach uniwersytetów stanowych ruszyły niedawno otwarte tylko dla studentów sklepy z muzyką. Miesięczny abonament kosztuje w nich nawet jedną czwartą tego co w zwykłych sklepach online i w przeliczeniu na złotówki nie przekracza 8-9 zł. Na Uniwersytecie Cornell wszyscy studenci mają dostęp do zabezpieczonych przed kopiowaniem zasobów Napstera - jednego z największych dziś internetowych sklepów muzycznych. Koncerny nie chcą zarabiać na studentach. Jak twierdzi "USA Today", chodzi o to, by przekonać młodzież, że po zakończeniu studiów warto wykupić abonament w internetowym sklepie z muzyką.

Copyright © Agora SA