Dyrektywa w obecnej formie pozwala na patentowanie algorytmów komputerowych, czyli sposobów rozwiązania problemów informatycznych. Zdaniem prawników jest jednak niejasna i trudno ustalić, czy w praktyce nie dopuszcza również możliwości patentowania oprogramowania.
- Nie jesteśmy przeciwni patentowaniu takich wynalazków. Sugerujemy doprecyzowanie zapisów dyrektywy tak, aby wykluczała ona patentowanie oprogramowania - powiedział "Gazecie" Włodzimierz Marciński, wiceminister nauki i informatyzacji. Programy komputerowe chronione są na całym świecie na podstawie prawa autorskiego.
Każdy program składa się z kilku do kilkuset algorytmów. Ich opatentowanie oznaczać będzie konieczność płacenia licencji właścicielom patentów i - zdaniem większości analityków - może ograniczyć konkurencję na rynku IT. Podobne prawo istnieje w USA. Posiadaczami patentów są tam w większości przypadków duże koncerny. Między sobą wymieniają się one licencjami na wykorzystanie algorytmów, mniejsze firmy zmuszone są ponosić koszty zakupu licencji. Proces patentowania wynalazków jest także długotrwały i wyjątkowo kosztowny.
Podczas głosowania nad projektem dyrektywy w maju 2004 r. Polska uznała, że jej głos nie może przyczynić się do jej zablokowania... po czym ją poparła. Dyrektywa jednak nie weszła w życie. Od tamtej pory zmianie uległ jednak system liczenia głosów. Polska zamiast 8 ma ich obecnie 27. Przy obecnym rozkładzie głosów - przy naszym sprzeciwie - dyrektywa nie uzyska koniecznej większości głosów.
25 i 26 listopada odbędzie się posiedzenie Rady UE. - W piątek polski przedstawiciel w Brukseli Ewa Synowiec zgłosi nasze zastrzeżenia - powiedział nam wiceminister Marciński.
Jakie będą konsekwencje tego kroku? Najprawdopodobniej głosowanie nad dyrektywą może zostać przesunięte o dwa-trzy miesiące. Będzie wtedy czas na wprowadzenie do niej zmian. - Przy dyrektywie w takiej formie nie wyobrażam sobie napisanej na jej podstawie polskiej ustawy - powiedział nam Wacław Iszkowski, prezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji.
Zastrzeżenia do dyrektywy zgłosili także: stowarzyszenie Polski Rynek Oprogramowania, Ruch Wolnego Oprogramowania i Polskie Towarzystwo Informatyczne. "Uważamy propozycje dyrektywy za zbyteczne, a wręcz szkodliwe" - napisał w oficjalnym stanowisku zarząd główny PTI.
Z tego, że nasz kraj może odegrać kluczową rolę w sprawie losów dyrektywy, zdają sobie sprawę zarówno jej przeciwnicy, jak i zwolennicy.
W poniedziałek do Polski przyjechał Mark McGann, dyrektor generalny EICTA, organizacji zrzeszającej spółki z branży teleinformatycznej. Jej członkami są m.in. amerykańscy potentaci branży Dell, IBM, Intel, Microsoft oraz największe spółki IT w Europie - Alcatel, Nokia czy Siemens. "Niezwykle ważne dla przyszłego rozwoju innowacji, badań i rozwoju jest, aby polityczna zgoda osiągnięta w maju została wdrożona w obecnej formie, bez poprawek" - można przeczytać w rozesłanym na początku listopada oficjalnym stanowisku EICTA.
McGann w towarzystwie Wacława Iszkowskiego spotkał się w poniedziałek z wiceministrem Marcińskim. - To była zwykła wymiana poglądów. McGann powiedział, jak widzi przyszłość IT w Europie, a minister go wysłuchał - mówi Wacław Iszkowski.
McGann jednak zdążył się spotkać z przedstawicielem polskiego rządu zaledwie kilkadziesiąt minut przed spotkaniem w Ministerstwie Gospodarki, na którym miały zapaść decyzję odnośnie do polskiego stanowiska w sprawie dyrektywy.