Patent na rozwój

Szczególnie trudno chronić prawa intelektualne w branży oprogramowania. Dlatego szanse na zarobek mają tylko te firmy, które są w stanie szybko wypuścić produkt na rynek - mówi prof. David B. Yoffie*

HUBERT SALIK: Co roku w USA pojawia się wiele nowych spółek technologicznych. Dlaczego niektórym z nich udaje się osiągnąć sukces, a inne bankrutują?

DAVID B. YOFFIE: Większość nowych spółek IT ma spekulacyjny charakter. Ich udziałowcami są zwykle fundusze venture capital. Już na starcie inwestorzy zakładają, że tylko jedna z dziesięciu nowych spółek IT osiągnie sukces. Wynika to z braku odpowiedzi na kilka pytań: czy dana technologia będzie działała, czy zostanie zaakceptowana przez klientów, jak szybko konkurencja wypuści identyczne produkty.

Bankructwa nowych spółek IT w USA to zwykle wynik rozmijania się technologii z oczekiwaniami. W grę wchodzą także inne czynniki - długi czas dopracowywania strategii, problemy ze sprzedażą lub okazuje się, że inwestycja wymaga większych nakładów, niż wcześniej szacowano. Duże koncerny obserwują, co robi nowa spółka, i są w stanie bardzo szybko powielać podobne pomysły w swoich produktach.

Szczególnie trudno chronić swoje prawa intelektualne w branży oprogramowania komputerowego. Dlatego też szanse na zarobienie pieniędzy na nowej technologii mają tylko te firmy, które są w stanie szybko wypuścić produkt na rynek. Ochrona praw autorskich czy ochrona patentowa jest znikoma.

Ale przecież w USA istnieje prawo, które pozwala na patentowanie rozwiązań technologicznych zastosowanych w programach komputerowych.

- Istnieje ograniczone prawo patentowania oprogramowania. Dużo bardziej rozszerzone prawo chroni nowe pomysły sprzętowe. Nawet jeśli ono istnieje w branży elektronicznej, na całym świecie firmy starają się wykorzystywać istniejące opatentowane pomysły konkurencji, po prostu je obchodząc. Powszechnym zjawiskiem stała się wymiana barterowa. Każda duża firma ma jakieś patenty. Nie chcąc płacić ogromnych kwot za wykorzystanie opatentowanych technologii, po prostu wymieniają się licencjami.

Taka sytuacja jest poważnym wyzwaniem dla nowych spółek wchodzących na rynek, których większość nie ma jeszcze patentów na technologie.

W Europie trwa obecnie polityczna walka w sprawie patentów na algorytmy komputerowe. Czy europejskie małe i duże firmy powinny obawiać się takiego prawa?

- W przypadku większości algorytmów nie jest problemem wymyślenie innego sposobu wykonania tych samych czynności. Opatentowane algorytmy można więc obejść. Wszystko zależy od sądów, które będą musiały orzekać, czy algorytm definiujący podobną czynność jest nowym pomysłem, czy narusza prawo patentowe. W USA nie ma większego problemu z obchodzeniem tych zabezpieczeń prawnych.

Ale w USA opatentowano kilka dość banalnych algorytmów, np. Amazon i jego sposób robienia zakupów jednym kliknięciem myszy.

- Tak, ale to bardziej patent na pewien proces biznesowy niż patent technologiczny. Podobnie jak Priceline opatentował swój własny sposób aukcji online. W sprawie obu tych patentów toczą się postępowania w sądach. Nie wiadomo, czy zostaną one utrzymane w mocy.

Prawie każdy może wymyślić swój sposób dokonywania zakupów niemal identyczny z one-click shopping. W tym przypadku unikalny był tylko pewien proces, a nie technologia.

Tylko czy tak banalny proces zasługuje na patentowanie? Nie sądzi Pan, że to trochę absurdalne?

- Jak najbardziej. Mam wrażenie, że w patentowaniu procesów biznesowych nie ma wiele sensu. Narusza to cały pomysł prawa patentowego. Dlatego bardziej obawiam się procesu patentowania pomysłów handlowych niż patentowania algorytmów.

Pod koniec lat 90. napisał Pan książkę o walce Microsoftu z Netscape, która zakończyła się podbiciem przez pierwszą z tych firm rynku przeglądarek internetowych. Kilka miesięcy temu Microsoft ogłosił, że wchodzi na rynek wyszukiwarek internetowych, na którym dominuje Google. Nie przypomina to Panu historii upadku Netscape'a?

- W 1995 r. Bill Gates uznał, że wejście na rynek przeglądarek jest absolutnym priorytetem. Postanowił skierować na podbicie tego rynku praktycznie całe zasoby koncernu. Tymczasem rynek wyszukiwarek nie jest obecnie tak dużym priorytetem dla Microsoftu. Google ma jeszcze jedną przewagę. Microsoft chce umieścić swoją technologię wyszukiwania w najnowszej wersji systemu operacyjnego - o kodowej nazwie Longhorn. Data premiery tego produktu jest ciągle przesuwana. Początkowo miał zadebiutować w 2004 r., później w 2005 r., a obecnie Microsoft mówi o końcu 2007 r. Nieoficjalnie słyszałem kilka dni temu, że większość komponentów będzie gotowa dopiero w 2008 r.

Dziewięć lat temu Microsoft był w stanie wypuścić przeglądarkę w trzy miesiące. Usprawnienie jej zajęło im 18 miesięcy. Google ma więc od pięciu do siedmiu lat czasu na przygotowanie się.

Czyli Google może spać spokojnie?

- Wyszukiwanie internetowe jest istotne dla Microsoftu. Google zaczyna dodawać coraz więcej funkcji do swojej wyszukiwarki, tak że staje się ona powoli dodatkiem do systemu operacyjnego. Wykorzystując tą samą technologię, Google pozwala na znajdowanie informacji na dysku twardym. Ma jeszcze trzy lata na zbudowanie programu, który będzie odporny na jakiekolwiek próby ataku ze strony Microsoftu.

Jeśli Google uda się stworzyć aplikację, którą użytkownicy będą wykorzystywali codziennie, i równocześnie stworzy interfejs, który pozwoli pisać programy rozszerzające możliwości tej aplikacji, to będzie to atak w najważniejszy obszar działania Microsoftu.

Microsoft przeżywa chyba najtrudniejsze chwile od lat. Dwa sztandarowe i najbardziej dochodowe jego produkty to systemy operacyjne i pakiety biurowe. Na obu tych rynkach jest prawie monopolistą, ale zostały one praktycznie nasycone. Jaka jest najlepsza strategia dla firmy, która zdominowała rynek?

- W najbliższej przyszłości najszybciej rozwijającym się rynkiem świata będą Chiny. Microsoft kontroluje 90 proc. chińskiego rynku. Niemal 100 mln dol. rocznie przychodów firmy pochodzi właśnie stamtąd. Tylko że piractwo jest tam tak rozwinięte, że choć niemal wszyscy używają oprogramowania Microsoftu, nikt za nie nie płaci. W zmianie tego stanu rzeczy jest największa szansa rozwoju dla Microsoftu. Drugim rynkiem, na którym koncern się skupi, będzie Ameryka Łacińska.

Tylko że rządy Chin, Korei i Japonii wypowiedziały wojnę Microsoftowi, zapowiadając wprowadzenie na rynek własnego systemu operacyjnego opartego na Linuksie.

- To nie takie proste. Linux jest najważniejszym zagrożeniem dla systemów operacyjnych Microsoftu przeznaczonych dla serwerów. Linux ma 35 proc. udziałów w tym rynku. Nie jest natomiast poważnym konkurentem na rynku użytkowników indywidualnych. W Windows znajdziemy wszystkie elementy i usługi, które ułatwiają życie użytkownika - sterowniki, obsługę różnorodnych plików multimedialnych. Linux nie ma tak rozbudowanych usług wokół systemu. Dużo czasu jeszcze zajmie, nim Linux będzie pod tym względem konkurencyjny.

Inaczej jest na rynku serwerów. Linux i Windows to jedyne systemy, których udział w rynku rośnie.

Nie można zapomnieć, że Microsoft wciąż generuje 3 mld dol. wolnych środków finansowych miesięcznie. Nawet jeśli rynki, na których działa, są nasycone, to firma ta wciąż ma ogromne zasoby gotówki.

Problem w tym, że Microsoft nasycił segmenty, w których ma najwyższą marżę, i strumień gotówki zacznie się zmniejszać.

- Gdy rząd Tajlandii postanowił przejść na Linuksa, przetarg zakończył się wyborem Windows. Dlaczego? Bo Microsoft był w stanie obniżyć cenę do 3,5 dol. za kopię, gdy tymczasem normalnie koncern oferuje ten system rządom 15 razy drożej. Aby utrzymać udział w rynku, Microsoft jest w stanie znacząco zmniejszyć cenę swoich produktów. To bardzo agresywna firma, która nie pozwoli sobie na utratę wielu rynków. I stać ją na stałe obniżanie ceny.

To nie zmienia faktu, że ich najważniejsze rynki rozwijają się obecnie nie na zasadzie zdobywania nowych klientów, ale wymiany starego oprogramowania na nowe. Nie ma tam wiele możliwości zmian cen. Na rynkach rozwijających się Microsoft natyka się z kolei na problem piractwa. W najbliższej przyszłości główny biznes Microsoftu będzie się rozwijał najprawdopodobniej w jednocyfrowym tempie.

Co więc powinien robić Microsoft?

- Strategia jest oczywista. Obecnie firma dużo inwestuje w nowe projekty, tracąc przy okazji dużo pieniędzy, i stara się pobudzić wzrost w segmentach poza głównymi obszarami działania. Prawie połowa nakładów na R&D koncernu idzie obecnie na Xbox, projekty internetowe MSN i oprogramowanie biznesowe, agresywnie inwestują w gry, przejęli firmę Electronic Arts. Mają bardzo dużo nowych projektów, z których żaden nie generuje dużo pieniędzy. Szukają na rynku nowych możliwości wzrostu przychodów i liczą, że któraś z tych inwestycji okaże się wielkim sukcesem. Na razie to się nie udaje. I dlatego też kurs ich akcji od kilku lat praktycznie się nie zmienia.

Czy Microsoft nie działa więc wbrew rynkowym trendom? Większość firm technologicznych obecnie odchudza firmy i zmniejsza zakres ich działania.

- Zmniejszanie zakresu działania tylko do podstawowych segmentów, tzw. core business, wynika z kłopotów finansowych. Tak było w przypadku Kodaka. Microsoft nie ma takich problemów, nie ma więc powodu do odchudzenia.

Nie sądzę, żeby sytuacja uległa zmianie. Chyba że Linux w wersji dla użytkowników indywidualnych zostanie znacząco ulepszony. No i przede wszystkim, pomijając rynek komputerów biurkowych, Linux wcale nie jest tańszy od Windows.

Produkty linuksowe są tanie tylko dla użytkowników indywidualnych, gdzie stanowią jednak tylko 2-3 proc. rynku. Korzystają z nich tylko zaawansowani użytkownicy, których nie interesuje większość formatów multimedialnych i to, że Linux nie współpracuje z 95 proc. drukarek.

David B. Yoffie - profesor Harvard Business School, członek rady

nadzorczej Intel Corp., jeden z najbardziej znanych na świecie ekspertów od zarządzania strategicznego i inwestycji w nowe technologie. Autor książek:

"Competing on Internet Time: Lessons from Netscape and Its Battle with Microsoft" (1998) i "Judo Strategy" (2001).

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.