Reklama w rytm muzyki

Słodycze Kinder Bueno przywróciły do życia zapomnianą już gwiazdę lat 70. Amandę Lear, a przenośny odtwarzacz iPod wyniósł na szczyty list przebojów szwedzką grupę Caesars.

Choć muzyczne przeboje trafiają niemal natychmiast do reklamówek i pomagają sprzedawać produkty od czekoladek po auta, to dostrzec też można trend odwrotny. Oto wykorzystane w nich nieznane utwory stają się nagle wielkimi hitami. To zabójcza siła reklamy.

Kiedy idąc ulicą, słyszysz francuską grupę Telepopmusic, przed oczami nie masz muzyków słabo znanych w naszym kraju, lecz jogurt Danone lub Peugeota. Inny przykład. Niedawny festiwal reklamowy w Cannes wygrał emitowany w Wielkiej Brytanii filmik z silnikiem Diesla Hondy w roli głównej. Tłem w 90-sekundowej podróży po radosnym animowanym świecie jest utwór śpiewany przez Garrisona Keillora, którego łatwo wpadający w ucho refren "Hate something, change something, make something better" Brytyjczycy nucili sobie jeszcze długo po zakończeniu akcji promocyjnej. Piosenka powstała specjalnie do tej reklamy.

Nawet bardzo już popularną w Wielkiej Brytanii grupę Coldplay w USA wylansowała dopiero stacja telewizyjna NBC. Z kolei reklamy American Express wypromowały Moby'ego, który od tej pory jest jednym z największym "dostawców" muzyki do celów komercyjnych (np. cały album "Play" z 1999 r. trafił do reklam).

W Polsce rodzimi artyści nie są tak mocno eksploatowani jak za granicą. Czy jednak Smolik stałby się aż tak popularny, gdyby nie reklamówki komórkowej Ery?

W Wielkiej Brytanii działa firma Leap Music, która wyszukuje młode talenty i kupuje tanio ich utwory na potrzeby reklam. U nas można skorzystać z usług banków muzyki (np. Sonoria), gdzie półki uginają się od dzieł już napisanych przez polskich kompozytorów na potrzeby filmów i reklam. Stawki są tu dwustukrotnie niższe niż dla znanego zagranicznego zespołu, który kosztuje zwykle pół miliona złotych (4,5-10 proc. budżetu mediowego). Można też uniknąć żmudnego podpisywania umów z licznymi posiadaczami praw autorskich do światowych hitów.

Kiedy reklama trafia do telewizji, na forach internetowych natychmiast zaczynają się dyskusje, np. o tym, kto jest wykonawcą związanego z nią utworu. Tak było z obdarzoną niepowtarzalnym głosem Amandą Lear i jej piosenką "Give a bit of hmm to me". Należący do Apple'a internetowy sklep muzyczny iTunes ma już nawet sekcję utworów znanych z reklam, aby klientom było łatwiej znaleźć piosenkę usłyszaną w telewizji.

Jeszcze kilka lat temu artyści niechętnie godzili się na sprzedaż utworów do reklam, bojąc się zarzutów o to, że "się sprzedali". W dobie spadającej sprzedaży płyt łatwiej jednak godzą się na współpracę z przemysłem reklamowym. Ten dobrał się nawet do klasyków. Rewolucją w tej mierze było wykorzystanie przez firmę Nike utworu Beatlesów "Revolution" w 1987 r. oraz kampania Windows 95 Microsoftu, której muzyczną ilustracją była piosenka The Rolling Stones "Start me up". Na wspomnianym festiwalu w Cannes trzecie miejsce zajęła reklama Volkswagena Golfa, w której cyfrowo przerobiony Gene Kelly tańczy i śpiewa "Singin' in the Rain". Niektóre ikony muzyki mają jednak dalej zatwardziałe serca i nie godzą się na reklamową współpracę, np. Pink Floyd.

W Polsce Era wykorzystywała piosenki The Beatles, promując jedną z taryf, Tymbark przypomniał Skaldów z piosenką "Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał", do kupna zaś Rutinoscorbinu zachęcały "Dni, których nie znamy" Marka Grechuty.

Tu reklamodawcy zaczynają się jednak poruszać po grząskim gruncie. Zaprzęgnięcie do celów komercyjnych tak kultowej i buntowniczej piosenki jak np. "Passenger" Iggy Popa przez producenta piwa Reds u wielu osób wzbudziło niesmak. Jeszcze gorzej byłoby pewnie, gdyby w Polsce ktoś wykorzystał "Autobiografię" Perfectu. Cóż, niektóre piosenki są już traktowane jako narodowe dobro.

Copyright © Agora SA