Beta - polska gwiazda północy

Na morzu, kilkadziesiąt kilometrów na północ od Rozewia, znajduje się skrawek polskiego terytorium najdalej wysunięty w stronę Skandynawii. Platforma naftowa. To stamtąd pochodzi prawie połowa krajowej produkcji ropy

Gdy helikopter, którym lądowaliśmy na platformie zawisł nad lądowiskiem, Bałtyk był niemal płaski, a niebo bez żadnej chmurki. - To nie zdarza się zbyt często. Normą są raczej dość duże fale i zachmurzenie - mówi kierownik platformy Jan Polak. - Czasem warunki są tak złe, że załogę musimy dostarczać specjalnymi statkami. Lot śmigłowcem byłby bowiem zbyt ryzykowny, mimo że załogami maszyn są bardzo doświadczeni piloci wojskowi - dodaje Polak.

Platforma bliska domu

Stale na Becie przebywa około 40 pracowników. Każdy z nich jest zatrudniony w jednych z czterech działów: eksploatacji złoża, maszynowym, pokładowym i hotelowym. Zmiana trwa 14 dni, a dniówka 12 godzin. - Praca nie jest lekka, jej zaletą jest to, że człowiek wraca po niej na 14 dni do domu - mówi starszy marynarz Jarosław Koprowski, dział pokładowy, a w czasie lądowań śmigłowców na platformie strażak.

Dlaczego wybrał pan ta pracę? - Byłem w większości portów Europy, swoje już zobaczyłem. A człowiek tęskni do domu. Platforma leży rzut kamieniem od polskiego Wybrzeża. To bardzo dobre miejsce - śmieje się Koprowski. Mimo że lot śmigłowcem zajmuje tylko godzinę, to platforma leży już poza polskimi wodami terytorialnymi. W praktyce oznacza to, że załoga, lecąc do pracy, bierze ze sobą paszporty.

Zanim jednak poleci się na platformę, trzeba przejść specjalne szkolenie. Wszyscy pracownicy zatrudnieni na Becie muszą wykazać się, że w przypadku katastrofy helikoptera potrafią się z niego wydostać. Upadek maszyny do zimnego Bałtyku to nie tylko możliwość rozbicia maszyny. Równie groźna jest zimna woda. Hipotermia dopada człowieka zaledwie w kilka minut. Lecący na platformę ubrani są więc w specjalne kombinezony. Nawet w lodowatej wodzie człowiek może w nich przetrwać do czasu przyjścia pomocy.

Zabójczy gaz, niebezpieczne statki

Co podkreślają wszyscy pracownicy, praca na platformie jest nie tylko wyczerpująca, ale i niebezpieczna. Największa groźba to niekontrolowany wyciek gazu. Jak realne to zagrożenie, uczy katastrofa platformy Piper Alfa. Z powodu wycieku gazu ważąca tysiące ton konstrukcja zakotwiczona na Morzu Północnym wyleciała w 1988 roku w powietrze. Zginęło 167 nafciarzy.

Nic więc dziwnego, że na całym obiekcie obowiązuje zakaz palenia. Wyjątkiem jest tylko pokój telewizyjny.

Równie niebezpieczne dla platformy są statki. Wokół obiektu obowiązuje dwumilowa strefa zakazu poruszania się. - Kiedyś zaczęliśmy obawiać się o bezpieczeństwo naszej platformy, bo prosto w jej kierunku płynął rosyjski statek - opowiada zastępca dyrektora ds. wierceń i eksploatacji Krzysztof Sułecki. - Musiał interweniować nasz holownik, który uderzył w burtę obcej jednostki i wypchnął ją z naszej strefy - dodaje Sułecki.

Załoga platformy do dziś zastanawia się, czy Rosjanie próbowali sił, czy też załoga zagapiła się, czy może obsługa mostka obcego statku była pod wpływem alkoholu.

W razie najgorszego załoga ma do dyspozycji dwie specjalne łodzie ratunkowe. Niepalne, w przypadku katastrofy są zrzucane automatycznie do morza.

Załoga Bety cieszy się, że Bałtyk omijają huragany. Niedawno szalejący nad Zatoką Meksykańska huragan "Katarina" zatopił kilka platform.

Komandosi na platformie

Rocznie platforma produkuje około 300 tys. ton ropy. To pięć procent rocznego zapotrzebowania na ten surowiec rafinerii w Gdańsku. Dla porównania - tyle ropy, ile przez cały rok wydobywa Beta, Kuwejt pompuje w 16 godzin.

Jak podkreślają pracownicy naszej platformy, surowiec spod dna Bałtyku (złoże znajduje się na głębokości 1,4 tys. m) jest bardzo dobrej jakości. Na potwierdzenie tych słów kierownik Polak z jednego z kurków upuszcza trochę cennego surowca. Ku zaskoczeniu ropa ma przyjemny, trochę czekoladowy zapach (brak siarki) i ładny kolor cappuccino. - To zasługa minimalnej ilości zanieczyszczeń - podkreśla Polak.

Miejsce ropy zajmuje w złożu woda. Zanim jednak zostanie tam wpompowana, musi zostać bardzo dokładnie oczyszczona. Chodzi o to, aby z wodą do złoża nie dostały się bakterie, które skonsumowałyby surowiec. Zamiast cennego paliwa w złożu ostałby się tylko siarkowodór.

Ropa z platformy jest następnie przepompowywana do cumującego niedaleko niewielkiego tankowca i płynie do terminalu naftowego.

Początkowo nie bardzo wiedziano, co zrobić z towarzyszącym ropie gazem. A na 1 m sześc. ropy przypada aż 86 m sześc. dobrej jakości gazu. Na początku gaz po prostu spalano. Teraz wykorzystuje się go do napędzania zainstalowanej na pokładzie platformy turbiny oraz przesyła na ląd do Władysławowa, gdzie spala go miejscowa ciepłownia.

Mimo że praca nie należy do łatwych, to chętnych do niej jest wielu. Załoga zarabia 5-6 tys. zł. Uważa, że nie są to jednak superzarobki. - Nasze życie na platformie kręci się wokół pracy. Na rozrywkę nie ma czasu. Jedyną atrakcją jest telewizja i doskonałe posiłki przyrządzane przez naszego kucharza - mówią nafciarze.

Większa atrakcja zdarzy się tylko czasami, np. kiedy ćwiczenia na platformie odbywają komandosi. To właśnie na Becie komandosi z oddziału Formoza trenowali przed atakiem na irackie instalacje w Zatoce Perskiej.

Zakotwiczona na dziesięć lat

Beta jest jedną z trzech platform wydobywczych należących do spółki Petrobaltic zajmującej się eksploatacją podmorskich złóż ropy i gazu. Dostarcza 40 proc. wydobywanej w kraju ropy. Pozostałe dwie to Petrobaltic prowadząca wiercenia w Zatoce Gdańskiej oraz widoczna z Bety platforma bezobsługowa. Poza nimi ropę w Polsce wydobywa się na tylko Podkarpaciu i Niżu Polskim.

Na pierwszy rzut oka platforma to ogromna plątanina rur i stalowych konstrukcji (w połowie lat 70. był to największy tego typu obiekt na świecie) zawieszona na trzech masywnych nogach 12 metrów nad poziomem morza. Beta stoi 80 metrów nad dnem morskim. Gdy kierownictwo firmy zdecyduje, gdzie platforma ma stanąć, konstrukcja jest zaciągana na miejsce przez holowniki. Następnie wysuwają się nogi. Ich ustawienie to niezwykle precyzyjna czynność. Platforma musi być bowiem bardzo stabilna, tak aby wytrzymać napór wiatru i fal. Nic więc dziwnego, że aby platformę dobrze zakotwiczyć, do nóg wtłacza się wodę. Ta nie tylko ma uczynić konstrukcję stabilną, ale przede wszystkim spowodować, że nogi oprą się na twardym dnie, a nie zalegającym na nim mule. Po zakotwiczeniu platforma jest praktycznie gotowa do pracy, która polega na wierceniu albo już eksploatacji złoża. Na obecnym miejscu zakotwiczenia Beta pozostanie jeszcze około dziesięciu lat do wyczerpania złoża.

Przedsiębiorstwo Poszukiwań i Eksploatacji Złóż Ropy i Gazu "Petrobaltic" ma wyłączną koncesję na poszukiwania i eksploatację złóż węglowodorów na polskim obszarze morskim obejmującym ok. 30 tys. km kw. Spółka (zatrudnia 475 osób) od zeszłego roku wchodzi w skład giełdowej Grupy Lotos. Firma ma trzy platformy i planuje zakup kolejnej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.