Polak jednym z oskarżonych o upadłość Swissaira

Dziś w Szwajcarii rusza proces 19 osób oskarżonych o doprowadzenie do upadłości linii lotniczych Swissair. Jednym z oskarżonych jest były dyrektor Lotu Jan Litwiński.

Litwiński ma szansę stać się najbardziej znanym w Szwajcarii Polakiem. Jeśli już nim nie jest. Jego nazwisko wraz z nazwiskami współoskarżonych od kilku dni przewija się na czołówkach wszystkich szwajcarskich gazet. Rozpoczynający się w Bülach pod Zurychem proces Szwajcarzy śledzić będą z uwagą - bankructwo Swissaira w 2001 roku odebrane zostało przez wielu jako narodowa hańba, spektakularny koniec mitu o szwajcarskiej solidności.

Śledczy potrzebowali ponad czterech lat, aby zrozumieć, jak doszło do tego, że jeden z najlepszych i największych przewoźników na świecie przestał latać. Lista oskarżonych jest imponująca - po raz pierwszy w historii szwajcarskiej ekonomii o nieuczciwe zarządzanie firmą oskarżono m.in. całą dyrekcję oraz wszystkich członków jej rady nadzorczej. Są wśród nich takie tuzy szwajcarskiej gospodarki końca lat 90. jak chociażby Lukas Mühlemann, ówczesny szef giganta bankowego Credit Suisse, czy Thomas Schmidheiny, główny udziałowiec jednego z największych na świecie koncernów cementowych Holcim. Wszyscy zdaniem oskarżycieli są odpowiedzialni za to, że Swissair i powiązane z nim firmy straciły blisko 3 mld franków, co doprowadziło do upadku firmy. Oraz za to, że gdy już wiedzieli że upadek jest nieuchronny publicznie zapewniali, że Swissair ma się świetnie.

Jak doszło do tego, że obok szefów i nadzorców Swissaira na ławie oskarżonych zasiądzie Polak? Jan Litwiński był wówczas dyrektorem generalnym i prezesem zarządu polskiego Lotu - firmy, która wybrała Swissair na swego inwestora strategicznego. Zdaniem szwajcarskich prokuratorów nie był to jednak wybór bezinteresowny - według aktu oskarżenia Swissair zapłacił dyrektorowi Lotu oraz innym członkom ówczesnej rady nadzorczej polskiego przewoźnika ponad 1 mln franków honorariów za wyimaginowane zlecenia. Prokuratorzy zarzucają także Litwińskiemu oraz Philippowi Bruggiserowi, ówczesnemu szefowi szwajcarskiej kompanii, że Lot i Swissair fakturowały sobie nawzajem nieistniejące usługi w celu "polepszenia" wyników księgowych szwajcarskiego przewoźnika. Litwiński miał też według aktu oskarżenia pobierać "niczym nieuzasadnioną" pensję od Swissaira w wysokości 15 tys. franków miesięcznie. I tym samym także on, zdaniem prokuratorów, działał na niekorzyść bankruta.

Zdaniem szwajcarskich ekspertów prawnych oskarżeni do więzienia jednak nie trafią. Jak powiedział "Gazecie" Daniel Jostich, profesor prawa karnego z Uniwersytetu w Zurychu, nawet jeśli oskarżeni zostaną uznani za winnych, to ze względu na ich dotychczasową niekaralność przewidywane przez kodeks kary do dwóch lat pozbawienia wolności powinny zostać orzeczone w zawieszeniu. Proces w Bülach nie oznacza jednak końca zmartwień dla oskarżonych. Uznanie ich za winnych otworzyć może bowiem drogę do roszczeń cywilnych - byli akcjonariusze, pracownicy i wierzyciele Swissaira wciąż domagają się od bankruta blisko 900 mln franków. I zgodnie ze szwajcarskim prawem mogą przenieść swe roszczenia na osoby, które zostały uznane za winne upadku firmy.

Z powodu ogromnego zainteresowania procesem będzie się on odbywał w hali widowiskowo-sportowej w Bülach. Pomieścić może ona do 1,5 tys. osób. Jan Litwiński wezwany jest na 29 stycznia.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.