Prezes Stoczni Gdańsk pod lupą

Forma sprzedaży Stoczni Gdańskiej ukraińskiemu Donbasowi zagraża finansom kolebki ?S" - ostrzega państwowa Agencja Rozwoju Przemysłu. Grozi odwołaniem szefa stoczni.

16 października - pięć dni przed wyborami parlamentarnymi - Andrzej Jaworski, prezes Stoczni Gdańsk, a także kandydat PiS do Sejmu, ogłosił na konferencji prasowej: - Prywatyzacja stoczni jest przesądzona. Naszym właścicielem będzie ISD Polska, spółka-córka ukraińskiego Związku Przemysłowego Donbasu, właściciel Huty Częstochowa.

Według deklaracji Jaworskiego Ukraińcy mieli kupić nową emisję akcji Stoczni Gdańsk za 400 mln zł. Dzięki temu mieliby już 83 proc. akcji kolebki "S" i zyskaliby pełną kontrolę nad firmą. - To świetny interes dla stoczni - chwalił się prezes.

Do Sejmu się nie dostał.

Proces sprzedaży stoczni toczy się dalej. - Ale na innych warunkach, niż było to wcześniej postanowione - denerwuje się Paweł Brzezicki, prezes państwowej Agencji Rozwoju Przemysłu (powołany za rządów PiS w 2006 r.), który - w imieniu skarbu państwa - kontroluje Stocznię Gdańsk.

Powodem konfliktu stała się uchwała zarządu stoczni z 30 października. Wtedy zdecydowano, że nowy właściciel nie musi wpłacać całej sumy od razu, a jedynie 100 mln zł (do 29 listopada). Pozostałe 300 mln ma trafić na konto stoczni do końca 2008 r.

- Te pieniądze mają być przeznaczone na inwestycje. Inwestycje wymagają przynajmniej kilku miesięcy przygotowania. Jaki jest sens, by kapitał tkwił bezczynnie na koncie, jak możemy zarabiać dużo więcej w innym miejscu? - mówi Konstanty Litwinow, prezes ISD Polska.

Takie tłumaczenie jednak nie przekonuje prawników ARP. - Mamy opinię, że taki model transakcji nie zabezpiecza w wystarczający sposób stoczni, na wypadek gdyby nowy właściciel wbrew deklaracjom nie wpłacił w 2008 r. pozostałej kwoty - uważa Brzezicki. - Poprosiliśmy zarząd stoczni, by do 18 listopada uzgodnione zostały dodatkowe gwarancje zabezpieczające interes stoczni.

Jeżeli tak się nie stanie, to dzień później zbierze się rada nadzorcza stoczni. - Jeżeli nie będzie reakcji na naszą prośbę, rozważymy odwołanie zarządu stoczni - zapowiada prezes ARP.

- Jak dostanę pismo od ARP, to się ustosunkuję - ucina Jaworski.

Litwinow zapewnia polubownie: - Jeśli pan Brzezicki będzie chciał dalszych gwarancji, rozważymy ich wprowadzenie. Teraz myślimy jednak przede wszystkim o tym, jak unowocześnić stocznię. Już wiemy, że nasze inwestycje będą wyższe niż 400 mln zł i wyniosą ponad 600 mln zł.

Według ukraińskich planów w stoczni, w której dziś powstają głównie kontenerowce i fragmenty kadłubów, budowane mają być bardziej rentowne jednostki, np. luksusowe żaglowce. Uruchomiona ma być także dodatkowa działalność - budowa wież do elektrowni wiatrowych i fragmentów platform wiertniczych.

Litwinow zapowiada także zwrócenie budżetowi państwa pomocy publicznej, którą przed laty zasilił stocznię. Komisja Europejska postawiła warunek: stocznia musi zwrócić pomoc albo ograniczyć moce produkcyjne. - Chcemy definitywnie rozwiązać spór z Komisją - tłumaczy Litwinow. Jak dużą kwotę zwróci Donbas? Litwinow nie chce odpowiedzieć. UOKiK szacował pomoc publiczną na 106 mln zł, a zarząd stoczni - na 30 mln zł. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że Ukraińcy przymierzają się do oddania budżetowi ok. 40 mln zł.

Politycy PO na razie przyglądają się rozwojowi sytuacji. - Nasz cel to jak najszybsza prywatyzacja wszystkich polskich stoczni. Nie oznacza to jednak, że nie będziemy skrupulatnie kontrolować decyzji poprzedników - mówi Tadeusz Aziewicz, poseł PO, ekspert tej partii od przemysłu stoczniowego.

Copyright © Agora SA