Koniec emerytalnych przywilejów?

Rząd pracuje nad tajnym projektem ustawy, który ma zniechęcić rodaków do przechodzenia na wcześniejsze emerytury. Będą one nawet o połowę niższe niż dziś, a emeryt nie będzie mógł do nich dorobić nawet złotówki. Związki zawodowe już zapowiadają protesty

Na obowiązujących dziś zasadach na wcześniejszą emeryturę będzie można przechodzić tylko do końca tego roku. Później ma wejść w życie nowa ustawa, tzw. pomostowa.

Rząd pracuje nad nią od roku. Odpowiedzialne za to Ministerstwo Pracy już trzy razy wyznaczało termin prezentacji projektu. Za każdym razem wycofywało się w ostatniej chwili.

Najnowszy pomysł na wcześniejsze emerytury jest tak radykalny, że Anna Kalata, szefowa resortu pracy, nie chce o nim mówić. Dwa dni temu Kalata odmówiła ujawnienia go Jerzemu Kędzierskiemu z Federacji Związków Zawodowych Pracowników Polskich Kolei Państwowych. - Usłyszeliśmy tylko, że założenia trafiły do kancelarii premiera - mówi Kędzierski. Wczoraj kolejarze wysłali do premiera protest. Leszek Miętek, szef Związku Zawodowego Maszynistów Kolejowych w Polsce: - Jeśli do 15 marca nie dostaniemy informacji, zaostrzymy nasze stanowisko.

"Gazeta" dotarła do założeń ustawy pomostowej. Wcześniejsza emerytura ma być równoznaczna z całkowitym zakazem dorabiana. Co więcej, wcześniejsze emerytury mają być zmniejszone nawet o połowę. Dziś zależą w niewielkim stopniu od stażu pracy. Efekt? W 2005 r. przeszło na nie aż 84 tys. osób, a tylko 20 tys. osób pracowało do ustawowego wieku emerytalnego (60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn). Zgodnie z założeniami to staż pracy i wysokość odłożonych składek ma decydować o wysokości świadczenia.

To podoba się ekspertom. Według Aleksandry Wiktorow, prezes ZUS, dzisiejszy stan prawny jest patologiczny. - Jeśli można dorobić do 130 proc. średniej krajowej, to nie dziwię się, że ludzie szybko kończą pracę i przechodzą na wcześniejsze, pokrywane z budżetu państwa emerytury - twierdzi. - Łączenie wcześniejszej emerytury z pracą jest absurdem. Powinien być zakaz pracy.

Rządowy projekt może przynieść duże oszczędności dla budżetu. - Jeśli tylko co druga osoba zrezygnuje z przechodzenia na wcześniejszą emeryturę (zamiast 80 tys. rocznie byłoby to np. 40 tys. osób), państwo zaoszczędzi ok. miliarda złotych rocznie - twierdzi Jeremi Mordasewicz z Polskiej Konfederacji Pracodawców "Lewiatan". Zwraca jednak uwagę, że zakaz dorabiania to broń obosieczna - może również doprowadzić do wzrostu szarej strefy.

Jednak przed rządem ciężka przeprawa ze związkami zawodowymi. A te zapowiadają, że nie oddadzą łatwo pola. Jeszcze w grudniu kilka tysięcy kolejarzy demonstrowało w stolicy, żądając zachowania emerytalnych przywilejów. Podobne twarde stanowisko mają inne profesje.

- Nie zgodzimy się na taki projekt. Będziemy szukać wsparcia wśród innych grup zawodowych - twierdzi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Jego zdaniem nauczyciel, przechodząc na pełną emeryturę, już dziś dostaje niewielkie pieniądze 900-1000 zł na rękę. - Przy uzależnieniu wysokości emerytury pomostowej od stażu pracy, nauczyciele będą dostawać grosze. Uniemożliwienie dorabiania to po prostu działanie antyspołeczne - mówi Broniarz.

Jak załatwić sobie przedłużenie emerytalnych przywilejów, pokazali górnicy. Ich demonstracje w 2005 r. przed Sejmem z kilofami w rękach doprowadziły do tego, że w ciągu godziny posłowie uchwalili dla nich osobną ustawę emerytalną. Będą mogli odejść na emeryturę po 25 latach pracy pod ziemią, a jeden rok pracy liczy im się do emerytury jak 1,5-1,8. Będzie to kosztować 70 mld zł w ciągu 25 lat.

To jednak nie koniec. - W tym pośpiechu politycy zapomnieli zapisać, że górnicy, chcąc przejść na wcześniejszą emeryturę, muszą wystąpić z OFE. W rezultacie od 2009 r. górnicy jako jedyna grupa społeczna będą dostawać emerytury ze starego systemu i z OFE - twierdzi Wiktorow. - W przeliczeniu wyjdzie półtorej emerytury.

Tak jak teraz emerytury pomostowe będą wypłacane w czasie między odejściem z pracy a osiągnięciem wieku emerytalnego. Zazwyczaj jest to pięć lat. A więc kobiety będą mogły iść na wcześniejszą emeryturę w wieku 55 lat, a mężczyźni - 60. Nie zmieni się też lista uprawnionych do wcześniejszych świadczeń, nadal prawo do niej będzie miało blisko sto grup zawodowych, np.: nauczyciele, kolejarze, energetycy, hutnicy.

TO MOŻE PODPIS POD FOTO

Wicepremier Zyta Gilowska niedawno poprosiła prezes ZUS Aleksandrę Wiktorow, żeby powiedziała jej, ile będzie dostawać emerytury. Szefowa Zakładu wyliczyła, że 2800 zł brutto.

- Dlaczego tak mało, przecież to na rękę jedynie ok. 2200 zł - zdziwiła się Gilowska.

- Ale to i tak dwa razy więcej niż średnia krajowa - broniła się Wiktorow.

Wicepremier nie ujawniła, czy znając już wyliczenia, szybko na emeryturę przejdzie. Będąc w rządzie, zarabia 14 573 zł 80 gr brutto miesięcznie

DO CHYBA OSOBNY TEKST

Rośnie dotacja do ZUS

W ubiegłym roku budżet państwa przekazał do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych 24,5 mld zł, czyli o 4,1 mld więcej niż rok wcześniej. Z tych pieniędzy ZUS wypłaca renty i emerytury.

ZUS ogłosił wczoraj raport o swoich wydatkach w roku ubiegłym. Okazało się że z samych składek Zakład zebrał 81 mld zł, to wystarczyło na pokrycie jedynie 70,5 proc. wszystkich wydatków. Oprócz dotacji państwa konieczne były więc też kredyty. Pod koniec ub.r. zadłużenie Zakładu w bankach przekroczyło 2,6 mld zł. (rok wcześniej było to 4,5 mld zł).

Fundusz Rezerwy Demograficznej (FRD), z którego pieniądze mają wesprzeć system emerytalny w czasie niżu demograficznego po 2009 r., zgromadził dotąd zaledwie 2,4 mld zł. Według prezes ZUS Aleksandry Wiktorow wystarczy to na wypłatę emerytur i rent tylko w jednym miesiącu. Tak niska kwota to efekt nieprzekazywania do ZUS wpływów z prywatyzacji spółek skarbu państwa.

Copyright © Agora SA