Tłuste premie maklerów i doradców

Czwarty rok hossy przyniósł rekordowe zyski na giełdzie. Zarządzający funduszami dostaną rekordowe premie - nawet po pół miliona złotych

Gdy 31 grudnia 2006 r. księgowi zamknęli bilanse funduszy inwestycyjnych i biur maklerskich, już wiedzieli, że mają za sobą najtłustszy rok w historii giełdy. Osiągnięto najwyższy obrót akcjami (341 mld zł), a indeks WIG bił historyczne rekordy aż 44 razy i wzrósł o 42 proc. Na fali hossy finansiści zarobili dla swoich klientów grube miliardy złotych. Przykładowo trzy najlepsze krajowe fundusze inwestujące w akcje zapewniły swoim klientom średnio aż po 75 proc. zysku.

Teraz maklerzy i doradcy inwestycyjni czekają na roczne bonusy.

- Premie są dużo wyższe niż w poprzednich latach - mówi Magdalena Grzybowska, członek zarządu Związku Maklerów i Doradców. - Wynik finansowy naszej firmy jest bardzo dobry. Oczekuję więc, że spora część zespołu, która na to zapracowała, będzie miała z tego satysfakcję - mówi Jakub Papierski, szef CDM Pekao, najbardziej zyskownego biura maklerskiego w Polsce.

Kto, ile i komu wypłaci to najściślej strzeżone tajemnice. Nasi rozmówcy zastrzegają sobie anonimowość.

Jak udało nam się ustalić, najwyższa premia wyniesie w tym roku 250 proc. rocznego wynagrodzenia. Chodzi o pół miliona złotych. Tak hojny jest duży bank inwestycyjny. - To są dość duże pieniądze. Średnio nasz pracownik otrzyma premię w wysokości 150 rocznego wynagrodzenia. Mówimy o kilkuset tysiącach złotych - mówi nam jego dyrektor.

- Teraz jest okres żniw. Dobry zarządzający w czasie hossy może zarabiać więcej niż prezes czy członek zarządu instytucji finansowej. Jednak warto zapłacić mu tak ogromne pieniądze, bo pracuje na sukces całej firmy. System motywacyjny oparty na bonusach w polskich instytucjach finansowych powoli zbliża się do standardów Unii czy USA - uważa Adam Ruciński, licencjonowany doradca inwestycyjny z Kancelarii Doradców i Audytorów Ruciński i Wspólnicy.

- Zarządzający w Towarzystwie Funduszy Inwestycyjnych zarabia obecnie od 20 do nawet 40 tys. zł miesięcznie brutto. Osiągający dobre wyniki może liczyć na roczny bonus wynoszący 10-20 miesięcznych pensji - opowiada nam anonimowo jeden ze specjalistów rynku kapitałowego. Od naszych rozmówców dowiadujemy się, że ćwierć miliona złotych bonusu za 2006 r. dla zarządzającego nikogo na giełdzie już nie zdziwi. Wszyscy twierdzą też, że pensje i bonusy w czasie hossy oszalały.

- Dostawałem w chudych latach bessy roczny bonus w wysokości 50 proc. rocznej pensji. Miesięcznie zarabiałem 20 tys. - powiedział nam były zarządzający w firmie asset management. - Teraz przeciętne wynagrodzenie w branży podskoczyło do mniej więcej 30 tys. zł, a premia - nawet do 100 proc. - dodał.

Utalentowany zarządzający funduszami jest na wagę złota. Funduszom bardzo bowiem zależy na osiągnięciu jak najlepszych wyników na tle konkurencji. Dobry wynik napędza im kolejnych klientów: wpłacają oni gotówkę, uiszczają prowizje i opłaty. Majątek funduszu rośnie podobnie jak wynik finansowy właściciela.

Kto może liczyć na bonusy idące w setki tysięcy złotych? Z naszych ustaleń wynika, że znaczenie ma pozycja w rankingu funduszy pod względem stopy zwrotu.

- Jeden z zarządzających umówił się, że za każdy fundusz, który zmieści się pierwszej trójce rankingu w swojej kategorii ma dostać określony bonus - usłyszeliśmy w jednym ze źródeł. Innym wskaźnikiem jest uzyskanie dla klientów zarobku przewyższającego tzw. benchmark, czyli punkt odniesienia. W wielu wypadkach jest to wzrost indeksu 20 największych spółek WIG20. Obowiązuje zasada - wygrywasz z WIG20, masz ekstra premię, bo tak naprawdę wygrałeś z całym rynkiem.

Wysokość pensji i bonusów napędza silna konkurencja na rynku pracy. W latach 2001-02, gdy panowała bessa, wielu doradców inwestycyjnych wycofało się z zawodu, rozpoczęło pracę na własny rachunek. Gdy zaczęła się hossa, zaczęło brakować rąk do pracy. W efekcie rosną płace. - W dużych instytucjach barierą są siatki płac, aby je ominąć i zatrzymać cennych zarządzających, trzeba ich wciągać do władz funduszy - mówi nam jeden z brokerów działających na giełdzie.

Właściciele salonów luksusowych aut mogą już zacierać ręce. Na Zachodzie w dobrym stylu jest wymiana przez maklerów i zarządzających sportowego auta na nowe. - Młodsi, którzy muszą się jeszcze wyszaleć, pewnie kupią sobie luksusowe samochody takich marek jak Porsche, Volvo czy Audi. Starsi, mający już 30-40 lat, zainwestują raczej w nieruchomości - mówi nam osoba znająca środowisko zarządzających.

Wszyscy, którzy czekają na wypłatę gigantycznych bonusów, wiedzą, że ich los jest ściśle związany z koniunkturą. Gdy przyjdzie bessa i ceny akcji zaczną spadać, firmy będą zwalniać w pierwszej kolejności drogich pracowników. Tak jak to było po pęknięciu bańki internetowej w 2000 r. Jednemu z zarządzających prawie co noc śnił się wtedy koszmar: "Na korytarzu słyszeliśmy kroki człowieka z toporem. Co pewien czas wchodził do jakiegoś pokoju i odcinał komuś ręce przy klawiaturze".

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.