Skarbówka oddaje firmom pieniądze

Prawie miliard złotych niesłusznie pobranych podatków musiały zwrócić firmom w ubiegłym roku urzędy skarbowe! To o kilkadziesiąt procent więcej niż rok wcześniej. Liczba skarg do sądów będzie rosła - twierdzą przedsiębiorcy

Joanna Jarosz jest właścicielką firmy odzieżowej New Knitting z Sosnowca. Pięć lat temu przyszła do niej kontrola skarbowa i zarzuciła nieprawidłowości w rozliczaniu podatku. Jarosz sprzedawała ubrania do niemieckiego oddziału swojego zakładu i jako eksporter otrzymywała zwrot VAT. Kontrola uznała, że żadnej sprzedaży nie było, a ubrania po prostu były "przesuwane" między magazynami. Fiskusa nie przekonały faktury i deklaracje celne potwierdzające wywóz ubrań za granicę. Naliczono milion złotych kary. Jarosz była zszokowana - cztery miesiące wcześniej kontrola z tego samego urzędu stwierdziła, że wszystko z rozliczeniami jest w porządku.

Kobieta musiała zwolnić 170 osób z 250-osobowej załogi, kontrahenci zerwali współpracę, urząd skarbowy zajął maszyny, na budynkach ustanowił hipoteki, zablokował konta, a banki momentalnie zażądały spłaty 300 tys. zł kredytów.

Jarosz wygrała sprawę w sądzie administracyjnym. - Nie wiem, czy nie będę musiała zamknąć zakładu. Przestałam już ufać urzędnikom, boję się, że znów w każdej chwili mogą zakwestionować moje rozliczenia - mówi.

Fiskus oddaje pieniądze

Podobnych pomyłek fiskusa jest cała masa. Urzędy kontroli skarbowej w zeszłym roku naliczyły firmom 2,6 mld zł zaległości podatkowych. Podatnicy zakwestionowali z tej kwoty 1,7 mld. Aż miliard w wyniku ich odwołań i skarg fiskus musiał oddać - wyliczyła firma doradcza Ernst &Young. To prawie dwa razy więcej, niż zarezerwowano w budżecie państwa na becikowe. Do tego dochodzi blisko 200 mln zł odsetek od nieprawnie ściągniętych pieniędzy. Firmy oprócz zwrotu zabranych niesłusznie kwot mogą podać też fiskusa do sądu powszechnego o odszkodowania. W 2003 r. państwo z tego tytułu musiało zapłacić 170 tys. zł, w 2004 - już 481 tys zł, w zeszłym roku - 863 tys. zł.

- Miliard to porażająca kwota - komentuje Mieczysław Bąk z Krajowej Izby Gospodarczej. - Organy fiskalne prowadzą bardzo agresywną politykę. Chcą wyrwać pieniądze z firm niezależnie od tego, że trzeba będzie je potem oddać. A że firma w międzyczasie padnie? To już urzędników nie obchodzi - dodaje Bak.

Organizacje pracodawców oceniają, że fiskus co roku będzie musiał oddawać więcej. Bo rośnie prawna świadomość przedsiębiorców. O tym, że z fiskusem można wygrać, przekonała ich głośna sprawa Romana Kluski.

Podobnie jak Klusce przedsiębiorcom najwięcej kłopotów przysparza ustawa o VAT. - Jest potwornie skomplikowana, problemy mają z nią nawet doświadczeni księgowi - opowiada Bąk. - Można ją interpretować na wiele sposobów.

Ofiarą takich interpretacji padł np. zielonogórski Eltor-Pol. Skarbówka do firmy budowlanej wkroczyła dziewięć lat temu. Po kontroli zarzuciła właścicielom, że przez pół roku źle rozliczali się z drobnej części przychodów. Nałożyła ogromną karę - 1,3 mln zł - tak jakby nieprawidłowości dotyczyły całych obrotów firmy. Eltor-Pol odwoływał się od decyzji, musiał zwolnić 88 ze 100 pracowników. W 2004 r. firma podała zielonogórski UKS do sądu. Biegli kilka dni temu uznali, że fiskus powinien zwrócić firmie 2,2 mln zł.

Według przedsiębiorców podobne sytuacje nie miałyby miejsca, gdyby parlament uprościł ustawę o VAT i wprowadził do niej ułatwienia dla biznesu. Projekt takiej ustawy przygotowały organizacje przedsiębiorców jeszcze jesienią 2005 r.

- Sejmowa komisja gospodarki wnioskowała do Ministerstwa Finansów o poparcie tych rozwiązań - opowiada Artur Zawisza z PiS.

Mimo poparcia wiceministra finansów Mirosława Barszcza projektu nie udało się przepchnąć. Resort zadecydował, że pomysły przedsiębiorców są ciekawe, ale nie chce iść aż tak daleko. Uproszczenie przepisów mogłoby bowiem spowodować spadek wpływów do budżetu. Barszcz m.in. z powodu VAT zrezygnował ze stanowiska.

Bat na urzędnika

Przedsiębiorcy chcą, aby fiskus przy orzekaniu kar brał pod uwagę sytuację finansową firmy. - Nasi urzędnicy powinni brać przykład z USA - twierdzi Bąk. - Tam, jeśli firma ma kłopoty, urzędnicy prowadzą z nią negocjacje. Razem liczą, ile przedsiębiorca może zapłacić, tak aby dalej prowadzić działalność i za jakiś czas oddać fiskusowi cały dług. W naszym prawie też są podobne mechanizmy, rozłożenie długu na raty, umorzenie części należności, ale korzysta się z nich bardzo rzadko.

Firmy wiążą również nadzieje z sporządzonym przez Platformę Obywatelską projektem ustawy o odpowiedzialności urzędników za swoje czyny. Ustawa (jest w Sejmie) ma zobowiązać skarb państwa i samorządy do dochodzenia od winnych kwot, które wypłaciły za ich błędy. W rażących, potwierdzonych sądownie przypadkach do wysokości 12-krotności średniej pensji krajowej. Za umyślne działanie - nawet całość odszkodowania.

Nie wiadomo jednak, czy prawo wejdzie w życie. Niektórzy posłowie mają co do pomysłu wątpliwości. Artur Zawisza: - Od osoby publicznej powinno się wymagać więcej niż od normalnego człowieka. Nie sądzę jednak, aby nowe przepisy doprowadziły do szybszego wydawania decyzji. Co przedsiębiorcy przyjdzie z tego, że urzędnik, który popełni pomyłkę, dostanie za to jakąś straszną karę? To mu nie pomoże odzyskać tego, co stracił.

- Tak, ale może urzędnik się zastanowi, zanim wlepi karę - argumentują przedsiębiorcy.

Skrzywdzeni przez fiskusa

Joanna Jarosz (na zdjęciu), właścicielka firmy odzieżowej New Knitting: - Po wygranym procesie przeciw fiskusowi, złożyłam wniosek o zdjęcie hipoteki z maszyn. I co? Na drugi dzień znów miałam kontrolę skarbówki - opowiada. Przez pięć lat walczyła o zwrot miliona złotych, w końcu wygrała przed sądem. Za miesiąc chce pozwać fiskusa o odszkodowanie.

Nina Cholewicka przez dziesięć lat była właścicielką firmy odzieżowej Nina w Chmielniku. Zatrudniała 50 osób. W 1996 r. do firmy weszła kontrola skarbowa. Urzędnicy uznali, że firma sprzedawała część tkanin na lewo, a w księgach wpisywała je jako odpady. Naliczono jej ok. miliona zaległego podatku. Komornicy zabrali wszystko - łącznie z samochodami dostawczymi. Pani Nina z czwórką dzieci została w domu wystawionym na licytację. Sąd Najwyższy uchylił niekorzystne dla niej wyroki NSA. I kazał ponownie rozpatrzyć sprawę.

2 lipca 2002 r. o godz. 6 rano do domu Romana Kluski pod Nowym Sączem wkroczyła policja z bronią. Były prezes komputerowej firmy Optimus został skuty i przewieziony do krakowskiego aresztu. Wyszedł stamtąd za kaucją 8 mln zł. Na jego byłą firmę nałożono karę 30 mln zł. Skarbówka zarzuciła Klusce próbę wyłudzenia VAT. Przepisy zwalniały z tego podatku importowane komputery, a Optimus eksportował je na Słowację, gdzie sprzęt kupowało... polskie Ministerstwo Edukacji. Oskarżenia wycofano kilka lat później, po wyroku NSA. Żaden z urzędników, którzy wydali błędne decyzje, nie poniósł kary.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.