Warszawiacy kupują ziemię dla dopłat

Kiedyś warszawiacy kupowali na Mazurach działki pod domki letniskowe. Dzisiaj kupują tam ziemię po to, by dostać dopłaty od Unii.

Dopłaty obszarowe z Unii dostają ci, którzy mają co najmniej 1 hektar ziemi rolnej (na własność lub w dzierżawie). Do każdego hektara można dostać od Unii ponad 500 zł. I nie trzeba nawet mieć papierów świadczących o wykształceniu rolniczym.

To sprawia, że w ziemię inwestują coraz częściej ludzie z miasta. Trudno już dziś kupić czy wydzierżawić ziemię na warmińsko-mazurskich wsiach. - Zainteresowanie w ostatnich latach jest tak duże, że w całym regionie zagospodarowaliśmy już 95 proc. gruntów przydatnych rolniczo - mówi Zygmunt Komar, dyrektor olsztyńskiego oddziału Agencji Nieruchomości Rolnych. - Chcą ją kupować nie tylko miejscowi rolnicy, ale też ludzie z miast całej Polski.

Olsztyński oddział agencji na początku lat 90. miał w zasobach 943 tys. hektarów ziemi. - Z tego prawie 400 tys. hektarów sprzedaliśmy, a 500 tys. hektarów daliśmy ludziom w dzierżawę - mówi Zygmunt Komar.

Agencja nie prowadzi statystyk, z jakich miast pochodzą kupcy, jednak z samych rozmów z nimi wynika, że to głównie mieszkańcy województw mazowieckiego i wielkopolskiego. Bardzo często w przetargach startują też zabużanie, którzy za ziemię płacą papierami wystawionymi im za majątek utracony na Wschodzie.

Zainteresowanie mieszczuchów wywołało przewrót na mazurskim rynku ziemi. W górę poszły ceny lichych gleb, V czy VI klasy. Są dziś droższe niż ziemia uprawna lepszej klasy. Dlaczego? Bo przy lepszej ziemi trzeba się napracować - posiać zboże czy posadzić ziemniaki. A miastowi wolą piach, na którym wystarczy zasiać trawę lub posadzić las. Trawę wystarczy skosić raz w roku i już można dostać unijną dopłatę.

- Dla nas rolnik z Marszałkowskiej jest takim samym petentem jak rolnik, który mieszka na terenie naszego powiatu - mówi Zbigniew Nadrowski, kierownik Powiatowego Zespołu Doradztwa Rolniczego w Mrągowie. Tego rodzaju ośrodki pomagają m.in. wypełniać wnioski o dopłaty. - Ale nasi rolnicy zwykle dość dobrze orientują się, gdzie leżą ich pola, a rolnicy z miasta mają z tym kłopoty. Raz rozmawiałem z panem, który pytał tylko: "Ile za tę moją ziemię dostanę dopłat?".

Boom na liche pola sprawił, że miejscowym rolnikom brakuje łąk, więc ludzie z miast robią dodatkowy interes - dzierżawią pola miejscowym rolnikom, których nie stać już na dokupowanie pól - mówi Jan Szałaj, specjalista ds. zasobów w oddziale ANR w Korszach. - Rolnicy i miastowi najczęściej umawiają się, że właściciel ziemi zgarnia dopłaty, a rolnik płaci do gminy podatek gruntowy. Zwykle wypasa na tej ziemi krowy, dzięki czemu miastowy nie martwi się nawet o koszenie łąki - opowiada Szałaj.

Wielu ludzi z miast decyduje się też na zalesianie. Ale w to na początku trzeba zainwestować - ok. 2,7 tys. zł na hektar. - Wyliczyłem, że włożone w to pieniądze zwrócą mi się za pięć-siedem lat. Dopłaty będą dostawał przez 20 lat, więc i tak sporo zyskam - mówi jeden z mieszkańców Warszawy, który zasadził las w okolicach Węgorzewa. - Do tego drewno wciąż jest w cenie. Za 30-40 lat mój syn pewnie zarobi na tym lesie nie gorzej niż ja na dopłatach.

W tym roku wnioski o dopłaty obszarowe możne składać od 15 marca do 15 maja. Ich wysokość będzie zależała od kursu euro, wypłaty będą od 1 grudnia 2006 do 30 czerwca 2007 r.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.