Zatyka się prywatna służba zdrowia

Do niedawna wielotygodniowe kolejki do lekarza były specjalnością publicznej służby zdrowia. Teraz korkuje się też ta, w której problemów miało nie być, czyli prywatna i płatna. Powód? Bo zatyka się publiczna służba zdrowia...

- Jeszcze rok temu, kiedy dzwoniłam do Enel-Medu, lekarz internista był dostępny w ciągu godziny-dwóch. Rzadko kiedy wyznaczano mi termin następnego dnia. Teraz na internistę trzeba czekać cztery dni, na specjalistę półtora tygodnia. Czyszczenie kamienia na zębach - miesiąc czekania - opowiada pani Ola z Warszawy, mama kilkuletniego chłopca, który choruje dość często. - Dochodzi do tego, że jak trzeba pilnie skorzystać z dentysty, to trzeba iść gdzieś prywatnie. I płaci się dwa razy. Raz za abonament w prywatnej przychodni i dwa za dentystę, który niby powinien być w abonamencie - denerwuje się czytelniczka.

To, że kolejki są w publicznej służbie zdrowia, nikogo nie dziwi. Ale w prywatnej? - Na USG trzeba się zapisywać dwa miesiące do przodu. Kolejka do lekarza dyżurnego w sobotę bądź niedzielę - na trzy godziny - piekli się inny czytelnik.

Że problem jest, przyznają, choć niechętnie, same sieci medyczne. - Okresowo w niektórych lokalizacjach poziom dostępności usług ulega wahaniom - opowiada wymijająco Bartosz Maciejewski z Medicovera.

- Odbieramy sygnały od pacjentów, że czas oczekiwania na wizytę bywa znacznie dłuższy, niż to miało miejsce przed paroma laty - to już Barbara Gad-Karpierz, dyrektorka medyczna CM LIM.

Dawniej w CM LIM na konsultację u specjalisty czekało się góra dwa dni. Teraz według Gad-Karpierz średni czas oczekiwania może wynieść i tydzień. Chyba że chodzi o konsultację u znanego specjalisty, który przyjmuje dwa razy w tygodniu tylko przez kilka godzin. Wtedy na wizytę można czekać i 25 dni. - A w okresach urlopowych nawet dłużej - mówi dyrektorka.

Skąd ten korek? Firmy medyczne zwalają winę na pogarszającą się kondycję publicznej służby zdrowia. Na darmowego okulistę, laryngologa czy neurologa trzeba czekać w większości przychodni kilka tygodni, a nawet miesięcy. Ba, swoistym rekordzistą w tej kategorii jest jedna z łódzkich poradni, gdzie na wizytę u psychiatry trzeba się zapisywać z... ośmiomiesięcznym wyprzedzeniem.

Osoby, które mają pieniądze, zamiast czekać, idą się leczyć prywatnie. - Coraz więcej jest klientów z ulicy, którzy przychodzą do nas, nie mając naszego ubezpieczenia - potwierdza Bartosz Maciejewski z Medicovera.

Baza takich incydentalnych pacjentów to w przypadku każdej dużej firmy medycznej od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy. Zdaniem firm medycznych najbardziej niecierpliwi są rodzice małych dzieci, którzy po pierwszym kontakcie z publiczną służbą zdrowia wolą za pediatrę zapłacić już z własnej kieszeni.

Do tego dochodzą osoby, które mają wykupiony abonament - Lux-Med takich pacjentów ma już 240 tys., Medicover 210 tys., LIM ponad 150 tys., a Enel-Med ok. 50 tys.

Marek Balicki, były minister zdrowia, obecnie poseł LiD, jest jednak innego zdania. - Korki są z trzech powodów. Mamy za mało lekarzy, zwłaszcza specjalistów. NFZ za mało kupuje usług ambulatoryjnych. I trzeci powód - prywatne firmy mają dużo więcej pacjentów, bo w ubiegłym roku strajkowała służba zdrowia.

Pacjenci cierpią w kolejkach, ale firmy zarabiają. Ubiegły rok dla sieci medycznych był absolutnie rekordowy. O ile w 2006 r. pacjenci w pięciu największych firmach (Medicover, Lux-Med, CM LIM, Enel-Med, Medycyna Rodzinna - razem mają 8 proc. rynku) zostawili nieco ponad pół miliarda złotych, o tyle w 2007 r. według mniej lub bardziej oficjalnych sygnałów spółek już ok. 700 mln zł.

Przykład? Enel-Med spodziewał się, że w ubiegłym roku jego przychody wzrosną o 38 proc. (z 64,9 mln zł do 90 mln zł). - Wstępne dane wskazują, że zrealizowaliśmy ten plan z nawiązką - twierdzi prezes firmy Adam Rozwadowski.

Nie inaczej jest z Lux-Medem i Medycyną Rodzinną. Obie spółki należą do funduszu Mid-Europa Partners. Ich właściciel planował w ubiegłym roku wzrost przychodów o 41 proc. (w 2006 r. Lux-Med miał 138 mln zł, a MR - 52 mln zł). I udało mu się te założenia przekroczyć. Rosnący po 40 proc. rocznie biznes to w gospodarce ewenement. Podobnymi osiągnięciami mogą się pochwalić tylko sieci handlowe pokroju Biedronki oraz branża internetowa.

Paradoks "kolejki w publicznych przychodniach wywołują kolejki w prywatnych" na razie nie ma końca. Sieciowe firmy medyczne usiłują sobie z nim radzić, budując kolejne placówki i zatrudniając kolejnych lekarzy. W sporej części są to specjaliści z publicznej służby zdrowia. Lekarz najpierw za niewielkie pieniądze pracuje w państwowym szpitalu, a w wolnym czasie idzie dorobić do "prywaciarza".

Copyright © Agora SA