Genetyczny dylemat polskiego rządu

Polskiemu rządowi zostało niewiele czasu na podjęcie decyzji w sprawie roślin i produktów modyfikowanych genetycznie

Kontynuować linię rządu PiS i podtrzymać krajowy zakaz stosowania produktów genetycznie modyfikowanych - ryzykując tym samym gigantyczną karę ze strony unijnego sądu za łamanie unijnych regulacji? A może zmienić polskie ustawy tak, żeby dostosować je do obowiązujących unijnych dyrektyw - narażając się na krytykę społeczną?

Gabinet Tuska jest w kropce. Nie ukrywał tego w niedawnym wywiadzie dla "Gazety" minister rolnictwa Marek Sawicki: - Tu nie ma jedynych dobrych rozwiązań, decyzja będzie trudna. Z pewnością trzeba jeszcze raz wszystko rzetelnie przeanalizować, aby zapewnić bezpieczeństwo żywności i stworzyć szansę na postęp cywilizacyjny w rolnictwie i przemyśle - mówi Sawicki.

Z jednej strony za nieprzestrzeganie unijnych reguł Polsce grożą kolosalne grzywny. Jak wynika z szacunków Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej - nawet do 260 tys. euro dziennie. I dodatkowo kara "ryczałtowa" - kolejne 3,6 mln euro. Do tego jeszcze pozwy ze strony przedsiębiorstw składane do polskich sądów.

Blokowanie produktów GMO (które zgodnie z ustawą o paszach wejdzie w życie od 1 stycznia 2008 r.) przyniesie dodatkową negatywną konsekwencję: wzrost cen żywności, zwłaszcza mięsa drobiowego. Znaczna część pasz importowanych do Polski zawierała bowiem śrutę sojową otrzymywaną z gatunków soi genetycznie modyfikowanej.

Jak policzył Instytut Zootechniki w podkrakowskich Balicach, zakaz stosowania tej paszy spowoduje wzrost cen mieszanek paszowych nawet o 10 proc., co błyskawicznie obniży opłacalność produkcji zwierzęcej, zwłaszcza drobiu.

Z drugiej jednak strony do dziś nie wiadomo, czy i jakie ryzyko jest związane z uprawą żywności GMO. Na masową skalę jest ona obecna na światowym rynku dopiero od połowy lat 90. Wielu naukowców podkreśla, że nawet zgoda na niewielkie uprawy roślin genetycznie modyfikowanych może całkowicie zrujnować naturalnie występująca florę (poprzez samorozsiewanie się zmutowanych roślin). Takie ryzyko występuje zwłaszcza w Polsce: nasze rolnictwo jest bardzo rozdrobnione, funkcjonuje prawie 2 mln gospodarstw, a średnia powierzchnia to ledwie 8 hektarów.

"Polska jest unikalnym w skali Europy krajem pod względem różnorodności biologicznej. Wprowadzenie do środowiska nowych kombinacji genów mogłoby doprowadzić do powstania mieszańców o zupełnie odmiennych, nowych cechach, stanowiąc tym samym zagrożenie dla przetrwania niektórych rzadkich dzikich gatunków" - czytamy w analizie UKIE.

Rządowi eksperci mają jednak pomysł, jak tę pozorną kwadraturę koła można rozwiązać: naśladować inne kraje.

Unijne prawo daje kilka możliwości stworzenia kilku barier. Po pierwsze, każdy kraj UE może przyjąć przepisy o tzw. koegzystencji - czyli ustalić warunki, na jakich dopuszczalne jest sadzenie upraw GMO obok zwykłych, niemodyfikowanych roślin.

Przykładowo, można wprowadzić obowiązek stosowania "pasów ochronnych" oddzielających różne typy roślin. Do tego można jeszcze dorzucić obowiązek szkoleń, licencjonowania, przeprowadzania konsultacji społecznych itp. To wszystko może skutecznie zniechęcić rolników, potencjalnie zainteresowanych uprawami GMO.

Drugi sposób to torpedowanie wprowadzania produktów GMO na forum unijnego komitetu naukowego, Komisji Europejskiej i Rady UE. Tak zrobiła np. Austria. Jako jedynej udało się jej "wylobbować" w Radzie UE wystarczającą większość głosów, by zablokować wdrożenie w UE dwóch gatunków kukurydzy modyfikowanej - MON 810 i T25.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.