Szałamacha, minister do zadań specjalnych

Do niedawna złośliwie określany w PiS jako desant Kazimierza Marcinkiewicza w rządzie wiceminister skarbu Paweł Szałamacha wyrasta na jeden z głównych gospodarczych mózgów partii Kaczyńskiego. - Jeśli wygramy wybory, dostanie propozycję pozostania w resorcie. Musi dokończyć to, co zaczął - mówi zaufany współpracownik premiera

- Jestem bezpartyjnym PiS-owcem - mówi o sobie 38-letni Szałamacha.

Ryszard Sowiński, kolega wiceministra z liceum i studiów na Wydziale Prawa poznańskiego Uniwersytetu Adama Mickiewicza: - Gdy Paweł w coś wierzy, oddaje się temu bez reszty. Za komuny drukował bibułę w podziemiu. To wymagało odwagi od licealisty. Na znak oporu wobec komunistycznego państwa nie kasował biletów w tramwaju. Zaczął kasować dopiero po 1989 roku, bo uznał, że wolne państwo należy wspierać.

***

Szałamacha jako wiceminister pilnuje interesów skarbu państwa w strategicznych spółkach: PKO, PZU, Orlenie, Lotosie, kopalniach, zbrojeniówce, spółkach gazowych, ciężkiej chemii. Inni wiceministrowie mają po dwie-trzy ważne firmy. Szałamasze stale przybywa obowiązków. Ostatnio, gdy w ramach przedwyborczej umowy z PSL-Piast premier dał stanowisko wiceministra skarbu Krzysztofowi Tołwińskiemu (PSL Piast ma zapewnić PiS wiejskie głosy), Szałamacha dostał też stocznie. Miał się nimi zająć Tołwiński, absolwent technikum leśnego, ale na stoczniach się nie znał. A rząd musi rozwiązać konflikt z Brukselą, która każe zamknąć Stoczni Gdańsk dwie z trzech pochylni.

Według naszych rozmówców w PiS Szałamacha wyrasta dziś na jeden z gospodarczych mózgów partii Jarosława Kaczyńskiego. To on odpowiada za wielkie fuzje PKO z PZU czy Orlenu z Lotosem, które stały się sztandarowym projektem PiS w kampanii wyborczej - Szałamacha rozpoczął kilka ważnych projektów i jeśli wygramy wybory, będzie musiał je dokończyć - mówi jeden z najbliższych ludzi premiera Kaczyńskiego.

- Dostanie tekę ministra?

- Nie sądzę. Ministrem będzie raczej ktoś od nas.

Na pytanie o wady wiceministra znajomi Szałamachy zgodnie podają jedną: - Jest cholerykiem. Nie panuje nad nerwami. Jak się wkurzy, potrafi walnąć pięścią w stół.

Jeden z rozmówców wspomina, jak w połowie lat 90. któryś z kolegów przyznał się, że w wyborach prezydenckich głosował na Aleksandra Kwaśniewskiego - Paweł eksplodował - mówi jego przyjaciel. - Zaczął krzyczeć do tego chłopaka, że jest zdrajcą i że tacy jak on doprowadzili Polskę do zapaści. I przestał utrzymywać z nim kontakty.

W resorcie skarbu krąży opowieść, jak Szałamacha z hukiem wyrzucił za drzwi lobbystę z Samoobrony, który przekonywał go, żeby poparł zaprzyjaźnioną z nim firmę w staraniach o majątek upadłej Walcowni Rur "Jedność" w Siemianowicach Śląskich. - Szałamacha bez ogródek kazał mu się wynosić. Gdy lobbysta poszedł poskarżyć się na ministerstwo do radia, Szałamacha wpadł w prawdziwy szał. Biegał po gabinecie i wykrzykiwał takie epitety, że niejednemu zwiędłyby uszy. Na całym piętrze było słychać - opowiada pracownik resortu.

Pytany o wybuchowy temperament Szałamacha dyplomatycznie odpowiada: - Pracuję w dużym stresie.

- Rząd PiS od samego początku był atakowany. Były głosy, że podstawowe wolności i demokracja są zagrożone - mówi wiceminister. - To jest walenie cepem, a nie dyskusja. Wolałbym, żebyśmy traktowali życie publiczne jako racjonalny proces, w którym pobudki ludzi są w miarę szlachetne. W przypadku rządu PiS na początek był mocny kopniak w podbrzusze, a później zdziwienie, że nie chce prowadzić dialogu.

- A to nie PiS atakował? Ludwik Dorn chciał wziąć lekarzy w kamasze, inteligencję nazwał wykształciuchami. To nie służyło publicznej debacie - zauważam.

Szałamacha widzi to inaczej: - Jedyną grupą, którą PiS atakował, byli agenci SB. Nie piętnowano całych grup społecznych czy zawodowych, ale konkretnych ludzi lub postawy.

***

Prawnika z praktyką w renomowanej międzynarodowej kancelarii Clifford Chance wciągnął w orbitę PiS Kazimierz Marcinkiewicz. Szałamacha odszedł z kancelarii, bo uznał, że praktykowanie prawa - choć daje satysfakcję materialną - intelektualnie jest nudne. W 2003 roku założył Instytut Sobieskiego, fundację zajmującą się tworzeniem idei dla partii politycznych (do Polski takie instytucje zwane think tankami przywędrowały z Zachodu). Złośliwi mówią, że Instytut Sobieskiego powstał po to, by utorować polityczną karierę jego twórcom (oprócz Szałamachy wiceministrem finansów, a później ministrem budownictwa został ekspert instytutu Mirosław Barszcz). - Paweł jest profesjonalistą i nonkonformistą - broni Szałamachy europoseł PiS Konrad Szymański (znają się kilkanaście lat). - Zrezygnował z pracy w renomowanej kancelarii prawnej po to, by założyć Instytut, który jest organizacją non profit.

W 2004 r. Kazimierz Marcinkiewicz zaprosił ekspertów Sobieskiego na konwencję PiS do Gdańska. Szałamacha miał przedstawić liderom partii propozycję programu gospodarczego. Jednak rozwiązania instytutu były sprzeczne z koncepcją "Solidarnego państwa" i nie znalazły się w programie PiS. Po wygranych wyborach Marcinkiewicz zaproponował jednak Szałamasze stanowisko wiceministra skarbu.

Na początku 2005 r., po odwołaniu z funkcji ministra Andrzeja Mikosza, premier Marcinkiewicz chciał nawet zrobić Szałamachę ministrem skarbu. Ale Jarosław Kaczyński postawił veto. Doniesienia "Rzeczpospolitej" o pożyczce 300 tys. dol., której żona Mikosza udzieliła ze wspólnego majątku matce gracza giełdowego, oskarżanego o manipulacje kursem akcji Kopeksu, utwierdziły Kaczyńskiego w przekonaniu, że najlepiej ufać tylko wiernym partyjnym druhom. Ministrem skarbu mianował Wojciecha Jasińskiego, z którym zna się jeszcze ze studiów. Szałamacha, absolwent zagranicznych studiów z prawa UE, który w kancelarii Clifford Chance doradzał przy prywatyzacjach PLL LOT i KGHM, został jego zastępcą.

Jednak politycy PiS mu nie ufali. Gdy kilka miesięcy temu Marcinkiewicz popadł w niełaskę PiS za krytykę sposobu zarządzania partią przez Jarosława Kaczyńskiego, posłowie domagali się, żeby usunąć Szałamachę z resortu. Ostatnio w PiS pojawiły się sugestie, że nowo mianowany wiceminister skarbu Dawid Jackiewicz (poseł PiS minionej kadencji) ma patrzeć na ręce bezpartyjnym wiceministrom, żeby w okresie kampanii nie podpisali jakiejś umowy, która mogłaby zaszkodzić PiS.

- Nie odebrał pan tych sugestii jako votum nieufności? - pytam Szałamachę.

- Znam je jedynie z drugiej ręki, nie ma o czym dywagować - mówi wiceminister. Ale zaraz dodaje, że może w każdej chwili wyjść z resortu. - Nie mam tam wiele: szpady, kufel i minerały od górników.

***

Nasi rozmówcy w PiS mówią, że jeśli wygrają wybory, Szałamacha zostanie. W rządzie pamiętają, jak renegocjował umowę prywatyzacyjną Polskich Hut Stali. Powołując się na raport NIK, który mówił, że huty sprzedano zbyt tanio, Szałamacha wynegocjował od hinduskiego miliardera Lakshmi Mittala dodatkowe 430 mln zł. - On już nie jest postrzegany jako człowiek Marcinkiewicza, ma opinię eksperta - mówi bliski współpracownik premiera. - Nie jest oczywiście osobą z naszego środowiska, ale prawda jest taka, że z tych młodych wiceministrów w skarbie on najlepiej zna się na tej robocie. A my mamy krótką ławkę w gospodarce.

Wiceminister skarbu patrzy na gospodarkę podobnie jak premier Kaczyński. Popiera wojnę, którą PiS wypowiedziało w tej kampanii oligarchom. - Władza publiczna powinna ustalać sprawiedliwe reguły działania dla biznesu, korporacji zawodowych. Nie może być ich zakładnikiem - podkreśla Szałamacha. - Dziś wiele osób twierdzi, że rząd jest po to, żeby być dobrym dla biznesu, zwłaszcza dla dużego biznesu.

Podobnie jak premier Szałamacha woli biznes rodzinny. - W Polsce bardzo duży kapitał, nazwijmy to nieoligarchiczny, który nie zrobił pieniędzy jedynie dzięki zamówieniom rządowym, nie powstał - ubolewa wiceminister. - Jest bardzo dużo firm autentycznego sukcesu, choćby rosnąca firma Solaris, Fakro, Mokate, Atlas (tę firmę jako przykład chlubnego sukcesu przeciwstawiał oligarchom premier Kaczyński), od początku budowane prywatne firmy. Ale one nie mają jeszcze tyle środków, żeby udźwignąć ciężar prywatyzacji gigantów, kilku miliardów złotych.

I tak jak Jarosław Kaczyński wiceminister wierzy w "układ", który rządził prywatyzacją w III RP.

- Francuzi z France Telekom nie byli w stanie sami kupić TP SA - mówi Szałamacha. - Dopiero gdy przyszli z Kulczyk Holding, to im sprzedano. Czy zna pani przykłady prywatyzacji z zachodniej Europy, gdzie światowi giganci musieliby wiązać się z niewielkimi lokalnymi partnerami, aby sfinalizować taką transakcję? Kolejny przykład to BIG Bank Gdański wpuszczony do konsorcjum z Eureko podczas prywatyzacji PZU. Samo Eureko to firma o niewielkiej pozycji na rynku ubezpieczeń, gdy weszła do PZU. Dlaczego? BIG Bank po dwóch latach odsprzedał z górką akcje temu samemu Eureko. To na pewno nie była racjonalna, transparentna prywatyzacja. "Gazeta" może wierzyć lub nie w istniejący czy nieistniejący "układ".

- Zlecił pan zespołowi ds. kontroli prywatyzacji, który działa w ministerstwie, sprawdzenie tej transakcji?

- Dokumenty mogą być poza skarbem, w spółce prywatnej.

Prywatyzację TP SA badała NIK. Nie stwierdziła większych nieprawidłowości.

***

Za swój sukces wiceminister uznaje zakończenie fuzji Pekao SA z BPH. Krytycy Szałamachy podkreślają jednak, że mimo rozpętania awantury na pół Europy (polski rząd złożył nawet skargę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości przeciwko Komisji Europejskiej, która zgodziła się na fuzję) rząd ugrał niewiele. I tak musiał się zgodzić na fuzję, i to na warunkach dobrych dla Włochów, którzy ostatecznie przejmą aż 75 proc. majątku BPH (reszta trafi do amerykańskiego GE Money).

Opozycja ciągle wytyka rządowi, że nie potrafi sobie poradzić z konfliktem z Eureko. Mniejszościowy akcjonariusz (ma 33 proc. akcji ubezpieczyciela) domaga się przekazania obiecanej mu kontroli nad spółką. Trybunał arbitrażowy już dwa lata temu nakazał polskiemu rządowi dokończenie prywatyzacji PZU. Trwa liczenie odszkodowania dla Holendrów, którzy wyceniają swoje straty na kilka miliardów złotych.

W lutym resort skarbu zażądał od Eureko wycofania pozwu z Trybunału. Argumentował, że spory między akcjonariuszami powinien rozstrzygać polski sąd. Atmosferę podgrzały ostre wypowiedzi Szałamachy. - Jest możliwa sytuacja, że skończy się arbitraż, a my nie uznamy jego wyroku - zagroził w marcu w "Gazecie Prawnej". - Z drugiej strony możliwe jest, że podejmiemy kroki przewidziane prawem polskim. Nastąpi wtedy zderzenie czołowe. Eureko będzie miało wyrok arbitrażu, którym będzie mogło sobie machać jak flagą. A realne procesy zajdą w Polsce.

Po tej wypowiedzi prawnicy zajmujący się rozwiązywaniem międzynarodowych sporów łapali się za głowy. - Nie było podobnego przypadku na świecie - komentowali.

W grudniu 2006 r. sąd uznał, że wiceminister naruszył dobre imię Eureko. W wydanym pół roku wcześniej komunikacie zarzucił Holendrom, że pieniądze z dywidendy od zysków PZU będą chcieli wykorzystać na "nękanie procesami sądowymi, stosowanie lobbingu i czarnego PR" przeciwko polskiemu rządowi. Sąd uznał, że publiczne wypowiedzi Eureko są rzeczową krytyką i nie mogą być traktowane jako czarny PR.

Po wyroku Szałamacha nie chce się wypowiadać w sprawie Eureko. - Wygramy, ponieważ mamy rację - mówi tylko.

***

Według Szałamachy państwo powinno wzmacniać swą pozycję w niektórych sektorach gospodarki. Stąd wziął się pomysł stworzenia wielkich narodowych koncernów z połączenia PKO z PZU czy Orlenu z Lotosem. Szałamacha jeszcze jako ekspert Instytutu Sobieskiego wspominał, że fuzja na rynku paliwowym byłaby korzystna. - W większości europejskich krajów istnieje jedna wiodąca firma narodowa, która konkuruje z globalnymi koncernami typu Shell czy Exon. Wprowadzenie u nas takiego rozwiązania nie będzie obrazą rozumu - mówi wiceminister. - Nie trzeba od razu formalnie łączyć Orlenu i Lotosu w jedną firmę.

Szałamacha uważa, że wielkie koncerny poprawią konkurencyjność polskiej gospodarki na europejskim rynku. - Powinniśmy dążyć do tego, żeby nie być peryferiami gospodarczymi, żeby to u nas były centra dużych firm, żeby tutaj powstawały ambitne wizje i cele. Żeby nie było jedynym pomysłem zarządów spółek skarbu państwa to, że sprzedamy się firmie zagranicznej - mówi dziś Szałamacha - W latach 90. dokonaliśmy prywatyzacji prawie całego sektora farmaceutycznego, elektromaszynowego, bankowości, budowlanego etc. Oczywiście mamy pozytywy: inwestycje firm ponadnarodowych, lepiej zarządzane firmy. Można powiedzieć: coś za coś. Ale faktem jest, że obecnie jesteśmy przede wszystkim warsztatem produkcyjnym. Laboratoria są w Holandii czy Wielkiej Brytanii. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w warunkach słabego kapitału krajowego można uznać, że kapitał państwowy będzie swego rodzaju protezą? Powinniśmy spróbować.

- Takie fuzje powinny odbywać się na podstawie kalkulacji biznesowych, a nie mniej lub bardziej chorych wizji ministrów Szałamachy czy Jasińskiego - kontruje poseł Aleksander Grad (PO), szef sejmowej komisji skarbu. - Przesłanek biznesowych na razie nie ma. Łączenie PZU z PKO w sytuacji konfliktu z Eureko byłoby tylko umacnianiem pozycji mniejszościowego akcjonariusza. Jeśli chodzi o Orlen i Lotos, to dziś powinny się one zająć umacnianiem własnych pozycji. Mogą oczywiście współpracować, ale po co je łączyć?

PO zapowiada, że jeśli wygra wybory, zrezygnuje z planów fuzji i skupi się na dokończeniu prywatyzacji w Polsce. Dziś państwo ma udziały w ponad 1200 spółkach.

***

PiS nie zamierza rezygnować z fuzji. - Jeśli wygramy wybory, opracowanie szczegółowych projektów znajdzie się wśród rządowych priorytetów - zapowiada wysoki rangą polityk PiS.

Ale zanim dojdzie do łączenie firm, resort skarbu będzie miał sporo roboty. - Należy poprawić kulturę pracy, dyscyplinę, wprowadzić merytokratyczną selekcję kadr - mówi Szałamacha.

Odpolitycznienie władz spółek i stosowanie klucza merytorycznego zamiast politycznego PiS obiecywał już w kampanii w 2005 roku. Na obietnicach się skończyło. - Szałamacha przez dwa lata realizował PiS-owską politykę TKM w spółkach - uważa poseł Grad. - Obsadzał ludzi podesłanych przez kancelarię premiera (wiceprezesem Bumaru został Tomasz Szatkowski, były szef sekretariatu wicepremiera Gosiewskiego) czy prezydenta.

Dzięki protekcji prezydenta prezesem PZU został Jaromir Netzel, prawnik bez doświadczenia w ubezpieczeniach. Dziennikarze szybko wyciągnęli Netzlowi podejrzane związki z firmą posądzaną o pranie brudnych pieniędzy. Szefem rady nadzorczej PKO BP został znajomy prezydenta Marek Głuchowski z sopockiej kancelarii, w której córka Lecha Kaczyńskiego robiła aplikację. Stanowisko prezesa PKN Orlen stracił Igor Chalupec, uznawany za jednego z najskuteczniejszych polskich menedżerów. Musiał zrobić miejsce dla Piotra Kownackiego, dawnego współpracownika prezydenta z NIK. Szefem Stoczni Gdańsk jest etnolog bez doświadczenia w branży, który doradzał Lechowi Kaczyńskiemu, jak oddzielić Stocznię Gdynia od Stoczni Gdańsk.

Szałamacha broni polityki kadrowej PiS: - To obecne kierownictwo ministerstwa wprowadziło zapisy do ustawy o komercjalizacji ograniczające uczestnictwo funkcyjnych członków partii i pracowników biur poselskich w radach nadzorczych i zarządach.

Jednak to było rozwiązanie połowiczne. Partyjni funkcjonariusze PiS masowo zrzekli się swoich funkcji i w spółkach pozostali.

Ostatnio Szałamacha chciał wystąpić do rady nadzorczej Lotosu z wnioskiem o odwołanie mianowanego za czasów SLD prezesa Pawła Olechnowicza. Olechnowicz od wielu miesięcy był solą w oku polityków PiS. Poseł Jacek Kurski żądał jego głowy, bo odmówił sponsorowania drugoligowego klubu piłkarskiego Lechia Gdańsk. Olechnowicz publicznie mówił, że nie jest entuzjastą lansowanej przez premiera koncepcji połączenia Orlenu z Lotosem.

Szałamacha zapewniał, że za wnioskiem o odwołanie Olechnowicza nie stały polityczne względy. - Przyczyną był niezbyt energiczny nadzór nad spółkami grupy Lotos. Z jej spółek zależnych na Litwie wyprowadzono 30 mln dol. - tłumaczył na konferencji prasowej. Minister gospodarki złożył w tej sprawie doniesienie do prokuratury już w lipcu. Dlaczego wniosek o odwołanie szefa Lotosu skierowano dopiero na kilka tygodni przed wyborami? Wiceminister tłumaczy, że to było pierwsze posiedzenie rady nadzorczej po wakacjach.

Gdy w mediach rozpętała się burza wokół próby odwołania Olechnowicza, jeszcze tego samego dnia Szałamacha nieoczekiwanie wycofał swój wniosek. - Dostał telefon z kancelarii premiera, że taki krok mógłby zaszkodzić PiS w kampanii wyborczej, więc się wycofał - mówi wysoko postawiony pracownik resortu skarbu.

Na zarzuty o brak samodzielności w decyzjach kadrowych Szałamacha nie odpowiada wprost: - Zarządy, które zostały powołane podczas naszej kadencji z reguły mają lepsze wyniki od poprzedników. Zarzut upolityczniania to wytrych, łatwa krytyka decyzji resortu - uważa.

***

Znajomi Szałamachy mówią, że równie dobrze mógłby być ministrem w rządzie PO. - On jest ekspertem - ocenia przyjaciel wiceministra. - Zawsze był zwolennikiem wolnego rynku i prywatyzacji.

Europoseł Konrad Szymański (PiS): - Paweł jest propaństwowcem z liberalnym podejściem do gospodarki. Na początku lat 90. był bliżej Unii Polityki Realnej. Choć w przeciwieństwie do UPR zawsze uważał państwo za istotny element życia publicznego - wspomina.

Wiceminister od liberalizmu się odcina. - Jestem przeciwnikiem prymatu ekonomii nad polityką i kulturą - zapewnia.

Szałamacha jest wielkim rozczarowaniem posła Grada: - Dwa lata temu myślałem, że jako gospodarczy liberał będzie głosem rozsądku tego rządu - mówi polityk PO. - Ale całkowicie dał się przerobić Kaczyńskim.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.