ZZ Top, czyli jak Zbigniew Ziobro zbudował swój wizerunek

Zbigniew Ziobro ma cechę przydatną w kreowaniu wizerunku politycznego: czuje prostego człowieka i do niego dostosowuje swój przekaz

Drugiego dnia przesłuchań Leszka Millera przed sejmową komisją śledczą ds. afery Rywina przychodzi kolej na pytania od posła Prawa i Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Zaczyna niewinnie. Pyta, czy rozmowy w gabinecie premiera były nagrywane. "Proszę nie rozciągać swoich przyzwyczajeń na moją osobę" - odpowiada Miller. Przesłuchanie trwa siedem godzin. Na koniec wściekły Miller rzuca: "Pan jest zerem, panie Ziobro".

Miller nie był prorokiem. Już miesiąc później Zbigniew Ziobro pojawił się w rankingu zaufania do polityków (CBOS) - zajął 12. miejsce, ale z aż 29--procentowym poparciem. 70 proc. respondentów deklarowało, że go rozpoznaje. W opublikowanym w październiku 2003 roku badaniu dotyczącym prac komisji śledczej Ziobro znalazł się na drugim miejscu wśród posłów "najbardziej dociekliwych i zaangażowanych". Jako takiego oceniło go 53 proc. ankietowanych. W rankingu zaufania znalazł się na stałe w listopadzie 2005 roku - po wygranych przez PiS wyborach. Od marca ub. r. jest w czołówce i wyprzedza obu braci Kaczyńskich. Na początku tego roku przez kwartał był liderem toplisty z ponad 60-proc. poparciem.

Opinia publiczna o Ziobrze wie swoje - gdy w sierpniu na ministra narzekali nawet jego partyjni koledzy, on wciąż był wysoko na liście ulubionych polityków. W rankingu zaufania z połowy sierpnia zajął drugie miejsce z 58 proc. poparcia. W tym samym czasie OBOP na zlecenie "Faktu" zapytał Polaków, czy Ziobro nadal powinien być ministrem. "Tak" - odpowiedziało 47 proc., 49 proc. orzekło, że sprawdził się jako szef resortu. Aż 48 proc. badanych przez PBS (na zlecenie "GW") po zatrzymaniu Janusza Kaczmarka pozytywnie oceniło rolę Ziobry w ostatnich wydarzeniach. Choć 43 proc. oceniło ją źle, to i tak minister pozostał jedynym politykiem PiS-u, który ma więcej opinii pozytywnych niż negatywnych. Sławomir Pawlak, specjalista od wizerunku politycznego, tłumaczy dobre wyniki tak: Ziobro zdobywa popularność tym, co mówi, nie tym, co robi. - Na wszystko ma prosty przepis. Kara śmierci, zaostrzenie przepisów Mówi, jakby nowe przepisy wprowadzał od ręki. A ludzie przeważnie nie oczekują od życia niczego skomplikowanego. Wolą mieć pewność, że na obiad będzie schabowy niż obietnicę, że może być lasagne. I Ziobro daje im schabowego - wyjaśnia.

Ulubieniec mediów

Choć Ziobro nie uzyskał podczas przesłuchania Millera cennych informacji, stał się bohaterem komisji śledczej. To jego raport jako wynik prac komisji przegłosował, choć przypadkowo, Sejm.

Ważniejsze, że jako śledczy w komisji Ziobro stał się ulubieńcem dziennikarzy. Dzielił się informacjami, a przy tym - co ciekawe - urzekał medialną nieporadnością. - Był nieśmiały, budował wielokrotnie złożone zdania - opowiada jeden z reporterów.

Tomasz Sekielski z TVN-u wspomina, że Ziobro był bardzo pracowitym posłem - imponował dociekliwością. Andrzej Morozowski z TVN 24 pamięta, że radził się dziennikarzy, jak się ustawić przed kamerą i jakich użyć zdań, żeby dobrze wypaść. Inny reporter przypomina sobie jego rozżalenie, gdy na czołówkach gazet pojawił się raport Jana Rokity. Ziobro natychmiast dał dziennikarzom swój. - Był rozgoryczony, że nie trafił na pierwszą stronę. Nie rozumiał, że nie można dzień po dniu dawać czołówki z kolejnych raportów - opowiada reporter.

"Młody, w dżinsach, doktorant prawa. Mówi prawniczym żargonem, waży słowa" - opisywała go w 1999 roku reporterka "Gazety Wyborczej". Był założycielem stowarzyszenia Katon - organizacji, która pomagała rodzinom ofiar przestępstw przejść procedury prawne. "GW" rozmawiała z nim, gdy miesięcznik "Zły" opublikował zdjęcia chłopca - samobójcy. Autorką materiału była krakowska policjantka. Katon domagał się, by oskarżenie rozszerzyć na wydawcę pisma - Małgorzatę Daniszewską, żonę Jerzego Urbana. Stowarzyszenie zawiadomiło prokuraturę, że "Zły" i "Nie" publikują twardą pornografię i obrażają uczucia religijne.

W podobne sprawy Ziobro angażował się długo. Na tyle skutecznie, że Lech Kaczyński powołał go w 2001 roku na swojego zastępcę w Ministerstwie Sprawiedliwości.

- Ziobro swój wizerunek budował konsekwentnie - ocenia Piotr Śmiłowicz, dziennikarz "Newsweek Polska" i współautor książki "Zbigniew Ziobro. Historia prawdziwa". - Wiedział, jak komunikować się z mediami - dodaje.

Przy czym, odkąd został ministrem, komunikuje się z nimi specyficznie. Ma listę zaprzyjaźnionych, którym podrzuca informacje, i tych, z którymi nie rozmawia, by - jak tłumaczy - nie uwiarygodniać ich.

Dziennikarz z redakcji, która dobrze żyje z ministrem, mówi jednak: - Nie lubimy brać od niego informacji. Gdy ujmujemy temat inaczej, niż on to sobie wyobraża, denerwuje się. Zachowuje się tak, jakby chciał sam redagować tekst.

Faworyt wyborców

W wyborach parlamentarnych w 2005 roku dostał 120 tys. głosów - więcej niż Rokita i Zbigniew Wasserman (jego największy krakowski konkurent) razem.

- Przedstawia ludziom czarno-biały świat, a to się podoba - mówi Małgorzata Zaborowska, prezes agencji United PR.

Już jako minister kardiochirurga Mirosława G. zatrzymanego przez CBA w szpitalu MSWiA nazywa mordercą. Odwołanego ministra spraw wewnętrznych Janusza Kaczmarka - zdrajcą. Przestępcę, który znęcał się nad mieszkańcami Włodowa - multirecydywistą. Opozycyjnych posłów, przez których Sejm nie zdąży przegłosować nowelizacji kodeksu karnego - frontem obrony przestępców.

Brutalne, ostre określenia są przeciwwagą dla prawniczego żargonu, do którego Ziobro wciąż ma słabość. W kontrze do języka jest wygląd ministra. - On ma twarz dziecka. Gdy mówi o czymś z przejęciem, sprawia wrażenie szczerego - tłumaczy Dariusz Skrzypiński, konsultant Centrum Profesjonalnej Polityki, specjalista od marketingu politycznego.

Gdy w Wałbrzychu pedofil zgwałcił i zamordował siedmioletnią dziewczynkę, Ziobro mówił: "Dziewczynce zadano niebywałe, okrutne cierpienie, w dodatku wykorzystując jej zaufanie. Sprawiedliwa kara dla takiego mordercy to kara śmierci".

- Emocjonalny język pełen przymiotników, wręcz egzaltacja, to rzadkość wśród urzędników. Ziobrze pozwala to uwiarygodnić wizerunek człowieka przejętego niegodziwością - ocenia Barbara Prange-Barczyńska, dyrektor zarządzająca agencji Star PR.

- Ten język trafia do ludzi - potwierdza Dariusz Skrzypiński.

Sławomir Pawlak dodaje, że retoryka i wizerunek szeryfa pozwalają Ziobrze popełniać błędy. On może tłumaczyć: "Czasem przegrywam bitwę, ale przecież prowadzę wojnę, walczę o większe rzeczy" - analizuje Pawlak.

W ostatnich tygodniach, gdy konflikt między nim a Kaczmarkiem się zaostrzył, Ziobro zaczął sugerować, że groził mu zamach na życie. - To świetny zabieg socjotechniczny - ocenia Pawlak. - Groźba zamachu podnosi jego rangę. Przecież byle kogo nikt nie chce zabijać.

Skromny i uczciwy

Barbara Prange-Barczyńska zauważa, że minister posługuje się poprawną polszczyzną z tendencją do archaiczności. - Nie mówi "zrobić", lecz "uczynić", wtrąca słowa typu "albowiem". Przez to odbierany jest jako ktoś poważny - tłumaczy specjalistka.

Gdyby prześledzić, jakiego słowa minister używa najczęściej, byłoby to najprawdopodobniej "uczciwość". Gdy w niedzielę 12 sierpnia wyszedł z koszalińskiej prokuratury po konfrontacji z Andrzejem Lepperem, zorganizował konferencję prasową. Ignorował jednak dziennikarzy. Zwracał się do kilkudziesięciu osób, które przyszły przed prokuraturę go poprzeć. "Chciałbym podziękować tym, którzy wierzą we mnie..." - zaczął. Sformułowania "[moja] osobista uczciwość" użył kilka razy. 29 sierpnia występował w "Magazynie 24 godziny" w TVN 24. Justyna Pochanke pożegnała go słowami: " mówił o tym, jak trudno być sędzią we własnej sprawie", a on, na odchodnym, dorzucił: "Trudno być uczciwym człowiekiem w tym kraju".

Kolejny socjotechniczny zabieg to odwoływanie się do znajomości życia. "W życiu czasem tak bywa, że człowiek nie pokazuje czasem swojego prawdziwego oblicza " - zaczyna Ziobro, gdy ma powiedzieć, jak zawiódł się na Januszu Kaczmarku. Zanim oskarży o nieuczciwość dziennikarzy, mówi, że "w życiu czasem tak bywa, że człowiek się myli".

Zdaniem Pawlaka Ziobro sprawia wrażenie człowieka, którego chętnie zaprosiłoby się do domu. Nawet ubiera się skromnie. Elegancko, ale bez ostentacji. - Ma dobry garnitur, wyczyszczone buty, ale nie jest spod igły. Taki swój chłopak, choć nieco bardziej cywilizowany - zauważa Małgorzata Zaborowska z United PR.

- Widać, że dbałość o wygląd jest dla niego sprawą drugorzędną. Nie jest wymuskany. Gdyby był, można by pomyśleć, że wywyższa się nad wyborców, a on tego nie chce - dodaje Barbara Prange-Barczyńska.

Judym prawa

- Jest takie powiedzenie: "Mówmy o sobie dobrze, tak powstali bogowie". I tak postępuje Ziobro - ocenia Sławomir Pawlak.

Gdy został ministrem, udzielił kilku wywiadów, w których wspominał o swoim życiu prywatnym. Syn inteligentów z małego miasteczka. Ojciec, co prawda partyjny, ale "antysowiecki, słuchał ze mną BBC, chodził do kościoła". Dziadkowie z AK. On sam jako dziecko urywał się z pochodów pierwszomajowych, jako nastolatek uwielbiał czytać książki i chodzić po górach. Po studiach wybrał aplikację prokuratorską, choć narzeczona namawiała go na notarialną. "Stwierdziłem, że wolę łapać przestępców, niż zarabiać pieniądze. Przez to rozpadł się zresztą zwązek z moją ówczesną narzeczoną. Inteligentna i piękna kobieta mówiła, że ja chcę być takim doktorem Judymem wymiaru sprawiedliwości" - opowiadał "Gazecie Wyborczej".

Dla wyborcy PiS-u to piękny życiorys trzydziestolatka.

Kiedy jednak minister umościł się na dobre na topie sondaży, przestał opowiadać o sobie. - Ojciec nie żyje, brat pracuje w Brukseli, o narzeczonej nie chce mówić - wylicza jeden ze znających go dziennikarzy.

Raz Ziobro udzielił wywiadu "Vivie!", ale przy autoryzacji napisał go od nowa - w sposób, zdaniem redakcji, absolutnie nie do druku. - Ziobro korzysta z mediów w taki sposób, jaki mu jest potrzebny - twierdzi Piotr Śmiłowicz z "Newsweeka". - Gdy "Newsweek" źle pisał o pośle PO Schetynie, wymachiwał gazetą na konferencjach, używał jej jak dowodu w sprawie. Gdy źle piszemy o nim, oskarża nas o ubeckie metody. Kiedy z Andrzejem Stankiewiczem pracowaliśmy nad książką, w ogóle odmówił rozmowy, tłumacząc, że chcemy go oszkalować - opowiada.

Gdy Ziobro jeszcze nie był na topie, bardziej zabiegał o media, niż je pouczał. W styczniu 2003 roku przeczytał, że grupa przestępców terroryzuje Chrzanów. Zadzwonił do publicystki "Gazety Wyborczej" Ewy Milewicz: "Jak przeczytałem w "Gazecie" artykuł pana Czuchnowskiego, od razu skontaktowałem się z ministrem sprawiedliwości Grzegorzem Kurczukiem ( ) Proszę zwrócić uwagę, że ani opozycja, ani koalicja nic w tej sprawie nie zrobiła, dopóki nie wziął się za to wasz odważny dziennikarz".

Uprzedza atak

Dziś odważny Czuchnowski nie może już liczyć na przychylność ministra. A to za sprawą tekstu, który opublikował 6 lipca. Przedstawił w nim fragmenty dokumentacji ze śledztwa dotyczącego samobójstwa Barbary Blidy. Zanim tekst ukazał się w "GW", Ziobro dowiedział się o nim od reportera "Faktów" TVN-u, który poprosił go o komentarz do sprawy. Reakcja była natychmiastowa: jeszcze przed ukazaniem się artykułu minister zwołał konferencję i zapowiedział, że "GW" szykuje prowokację.

To jednak nie wszystko. Tego samego dnia w redakcji "Rzeczpospolitej" dziennikarz Grzegorz Praczyk (dziś w Polskapresse) został poproszony przez szefa, żeby pójść do biura prasowego Ministerstwa Sprawiedliwości. Na miejscu dostał od asystentek ministra materiał o tym, że niedługo zostaną wszczęte śledztwa w sprawie majątku Kwaśniewskich i kontaktów Leszka Millera juniora. - Wyczułem, że coś jest nie w porządku. Kiedy tego samego dnia po południu pojawiły się informacje o mającym się ukazać w "GW" tekście, nie miałem wątpliwości. Odmówiłem napisania tekstu - opowiada Praczyk.

6 lipca, gdy "GW" opublikowała tekst Czuchnowskiego, "Rzeczpospolita" dała na pierwszej stronie te same informacje w łagodniejszej formie. Obudowane komentarzem Ziobry, który tłumaczył, że nie ma nic złego w tym, iż prokuratura w Katowicach nadzorowała śledztwo w sprawie Barbary Blidy.

Następnego dnia "Rz" dała na czołówkę tekst o śledztwach dotyczących Kwaśniewskiego i Millera. Podpisani byli pod nim Cezary Gmyz oraz Izabela Kacprzak.

- W doborze informacji kierujemy się tym, czy są prawdziwe i interesujące - tłumaczy Gmyz, zastępca kierownika działu krajowego "Rz". - Ekskluzywną informację daje się na czołówkę. A skąd ją mieliśmy? Byłbym samobójcą, gdybym ujawniał informatorów.

W "Dzienniku" zaś ukazał się wywiad z ministrem sprawiedliwości, w którym ten bronił akcji w domu Barbary Blidy. Mówił m.in.: "Manipulacje, których dokonano, przekraczają wszelkie granice. Prokuratorom niczego nie narzucano".

- Ziobro jest pionierem taktyki strzałów uprzedzających. Zwykle politycy na wieść, że ktoś szykuje krytyczną publikację, znikali. On uprzedza atak - twierdzi kierownik działu Polska wydarzenia "Wprost" Marcin Dzierżanowski.

Maciej Duda, do niedawna reporter "Rz", teraz "Newsweeka", określa to inaczej - jako system przykrywek i wrzut. Wrzuty to informacje dawane zaprzyjaźnionym mediom, które mają przykryć to, co opublikują nieprzyjazne.

Informacji z ministerstwa nie dostają wszyscy. Ziobro otwarcie przyznał 13 sierpnia: "Nie udzielam wywiadów niektórym dziennikarzom. Nie udzielam wywiadów np. tygodnikowi "Newsweek" ( ) To jest wbrew mojemu interesowi politycznemu, ale ja mam trochę taki góralski temperament. Nie udzielam też wywiadów "Gazecie Wyborczej" i gazecie "Trybuna"". Tłumaczył, że zalecił urzędnikom, by również nie rozmawiali z reporterami tych pism.

- Ziobro łamie standardy. Nikt przed nim nie ogłaszał czarnej listy dziennikarzy - denerwuje się Duda. - Określa mnie jako nierzetelnego, bo pisałem o jego złych decyzjach, między innymi o powołaniu podejrzewanego o korupcję prokuratora na szefa krakowskiej prokuratury.

- Większość polityków ma redakcje, z którymi nie rozmawia, ale nikt przed Ziobrą tego nie ujawniał. Po serii nieprzychylnych artykułów Aleksander Kwaśniewski nie chciał rozmawiać z "Życiem Warszawy" i "Wprost", w których pracowałem, ale nigdy nie odmówił. Biuro prasowe kazało czekać na sygnał, który nie następował. Atakowanie konkretnych dziennikarzy jest błędem - mówi Dzierżanowski. - Sprawia wrażenie prywatnej wojenki. Psuje wizerunek męża stanu, na który Ziobro pracuje.

- On nie odróżnia przeciwników politycznych od konkurentów. Nikogo, kto ma inne poglądy - także dziennikarzy z przeciwnej opcji - nie dopuszcza do debaty ze sobą. To błąd. Z przeciwnikami trzeba dyskutować - przestrzega Sławomir Pawlak.

Pogromca elit

Ziobro opanował do perfekcji umiejętność wykorzystywania konferencji prasowych do kreowania swojego wizerunku. Organizuje je nawet kilka razy w tygodniu, między godz. 13 a 15. Funkcja ministra sprawiedliwości wystarcza, żeby TVN 24 i TVP 3 przeprowadziły transmisję. - Telewizje nie mają wtedy nic innego, a elektorat szykuje się do obiadu i ma włączony telewizor - ocenia Sławomir Pawlak. - Minister zaś może mówić, co chce, bez pośrednictwa dziennikarzy. Prosto do wyborców - dodaje.

I mówi. "Nie składamy broni". "Niezwłocznie odebrać (Łyżwińskiemu) immunitet". "Wreszcie zaostrzymy prawo". "Ograniczyć immunitety prokuratorom i posłom". "Idę na wojnę z pedofilami". "Koniec świętych krów". "Idzie na wojnę z korupcją w polskiej piłce". To niektóre tytuły relacji z konferencji z portalu Dziennik.pl.

Gdy przekaz trzeba wzmocnić, minister przynosi gadżet. Bryłę lodu z zawalonego dachu hali w Katowicach, niszczarkę dokumentów, która miała posłużyć do zniszczenia dowodów, no i ostatnio - dyktafon, czyli "gwóźdź do politycznej trumny Andrzeja Leppera".

- Dobrze dobrany gadżet wzmacnia przekaz - tłumaczy Dariusz Skrzypiński. - Już w starożytnych Atenach wiedziano, że jeśli zobrazuje się przekaz, będzie lepiej przyjęty.

Specjaliści od PR uważają częste konferencje Ziobry za znakomity chwyt. Nie dość, że dociera bezpośrednio do wyborców, to w patowej sytuacji stawia dziennikarzy - nawet tych, z którymi nie rozmawia. Mogą oczywiście nie przyjść na konferencję, ale przecież nie wiedzą, co stracą. Więc przychodzą.

Zresztą specjaliści od PR konflikt Ziobry z mediami bagatelizują. - Ludzi to nie interesuje - twierdzą. - Jeśli już, to ich cieszy, że walczy z "Gazetą Wyborczą", tak, jak walczy z adwokatami i notariuszami. Walka z elitami to jedno z ważnych haseł PiS-u, a według jego elektoratu dziennikarze do elity należą - mówi Dariusz Skrzypiński.

Tymczasem dziennikarze z upodobaniem wytykają błędy ministrowi. A to, że nie potrafił się zachować po tym, jak amerykański sąd odmówił ekstradycji Edwarda Mazura - biznesmena podejrzewanego o zlecenie zabójstwa generała Marka Papały. A to, że zniknął na cały dzień, gdy samobójstwo popełniła Barbara Blida. Wreszcie - nie było go 30 i 31 sierpnia, gdy zatrzymano Janusza Kaczmarka, Konrada Kornatowskiego i Jaromira Netzela. Że swoją twarzą firmuje sukcesy, a do ogłaszania porażek wysyła zastępców.

Dla speców od PR to potwierdzenie talentu Ziobry do kreowania wizerunku. - Dobrze, że ucieka. Im później pojawi się w telewizji, tym mniej będzie kojarzony z przegraną sprawą - uważa Małgorzata Zaborowska. - Że na konferencji po wypuszczeniu Mazura miał zaciętą twarz? To było czytelne dla specjalistów, ale ludziom mogło się podobać. Widzieli stanowczego człowieka, który walczy, nawet wtedy, kiedy przegrywa - dodaje.

Zdaniem Sławomira Pawlaka w trudnych momentach widać jednak, że Ziobro jest samoukiem, że nie korzysta z rad specjalistów. - Mąż stanu umie przyznać się do porażki, przeprosić. On tego jeszcze nie potrafi - mówi Pawlak. - Tak jakby przeczytał książkę o marketingu politycznym, ale bez kilku ostatnich rozdziałów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.