CBŚ niesłusznie zatrzymało Emila Wąsacza - uznał sąd. Były minister skarbu ma otrzymać za to 6,3 tys. zł odszkodowania
Wąsacz wygrał z państwem PiS
Były minister skarbu ma otrzymać 6,3 tys. zł odszkodowania za niezgodne z prawem zatrzymanie go przez CBŚ.
Rozliczenie prywatyzacji PZU sprzed ośmiu lat minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zapowiadał od początku swojej kadencji. Sztandarowe śledztwo zlecił Prokuraturze Apelacyjnej w Gdańsku.
18 września ub.r. funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego zatrzymali na Śląsku Emila Wąsacza, ministra skarbu w rządzie Jerzego Buzka, który prywatyzował PZU. Kamery telewizyjne nagrywały, jak uzbrojeni policjanci wchodzą do domu Wąsacza i wyprowadzają go, by przewieźć na przesłuchanie do Gdańska.
"Dokonywanie czynności przed kamerami stacji telewizyjnych, jak w przypadku zatrzymania b. ministra skarbu Emila Wąsacza, nie znajduje żadnego uzasadnienia. Powoduje natomiast poniżenie osoby sprawującej ważne funkcje w oczach społecznych" - napisał wtedy rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski do ówczesnego szefa policji Konrada Kornatowskiego.
Emil Wąsacz spędził w prokuraturze apelacyjnej ok. 11 godzin (po pierwszej turze przesłuchań już bez policyjnej asysty nocował w hotelu, a rano sam dojechał do prokuratury, żeby dokończyć składanie wyjaśnień). Na koniec przedstawiono mu zarzut przestępstwa urzędniczego polegającego na "zaniechaniu obowiązków przez funkcjonariusza publicznego i spowodowanie znacznej szkody skarbu państwa". Grozi za to dziesięć lat więzienia.
W 1999 roku Wąsacz sprzedał 30 proc. akcji PZU konsorcjum Eureko i Bankowi Millennium (wówczas BIG Bank Gdański). Uzyskał cenę ok. 3 mld zł. Zdaniem prokuratury, mając dwóch oferentów - francuską firmę AXA i holenderskie konsorcjum Eureko - Wąsacz popełnił błąd, wybierając Holendrów do dalszych negocjacji. Gdyby prowadził negocjacje równolegle z obiema firmami, cena sprzedaży akcji PZU byłaby wyższa. Śledczy uznali, że były minister skarbu umożliwił osiągnięcie korzyści majątkowej przez Eureko i BIG Bank Gdański. Śledztwo zresztą wciąż trwa.
Wąsacz niezmiennie twierdzi, że postąpił zgodnie z prawem, i odpiera zarzuty. Swoje zatrzymanie nazywa "akcją polityczną".
- Będą wybory. Nie sądzę, że jest jakaś kiełbasa wyborcza, sądzę, że to jakaś kaszanka - mówił dziennikarzom po wyjściu z prokuratury we wrześniu ub.r.
Były minister złożył zażalenie na zatrzymanie przez policję, które trafiło do Sądu Rejonowego w Gdańsku. W październiku zeszłego roku sąd ten uznał, że nie było powodów do zatrzymania Wąsacza, bo można było wezwać go do prokuratury w normalnym trybie.
Z tym wyrokiem w ręku były minister zaczął domagać się od skarbu państwa odszkodowania. - Straciłem co najmniej 6335 zł, bo musiałem zrezygnować z opłaconego już wyjazdu za granicę. Nie wspominam o innych, niematerialnych kosztach - argumentował.
Wczoraj Sąd Okręgowy w Gdańsku ogłosił wyrok. - Zatrzymanie Emila Wąsacza było niesłusznie, gdyż nie było żadnych przesłanek, aby przypuszczać, że samodzielnie nie stawi się on na wezwanie prokuratury czy też w inny sposób będzie utrudniał postępowanie, np. wyjeżdżając z kraju i ukrywając się przed policją - uzasadniała sędzia Dorota Rostankowska.
A właśnie m.in. uzasadnionym podejrzeniem, że Wąsacz planował ucieczkę z kraju, resort sprawiedliwości tłumaczył zatrzymanie ministra.
- Postępowanie wykazało, że gdy funkcjonariusze przyszli po pana Wąsacza, nie wiedzieli jeszcze, że ma on spakowane walizki. O tym, że miał wyjechać za granicę na urlop, dowiedzieli się dopiero po fakcie od niego samego - powiedział nam rzecznik sądu okręgowego sędzia Rafał Terlecki.