Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji samej siebie

W Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa najszybciej działa dziś karuzela kadrowa. Najwolniej - komputery. O ile w ogóle działają.

Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR) jest największą agencją płatniczą nie tylko w Polsce, ale w całej Unii. Rocznie przelewa na konta rolników kilka miliardów złotych różnego rodzaju dotacji. Jest też największym zamawiającym na rynku zamówień publicznych - na unowocześnianie systemu komputerowego czy łącza telefoniczne z jej budżetu idą co roku setki milionów.

- Ogłosili przetarg na kupno dodatkowych komputerów, ale zapomniano o elemencie niezbędnym do ich zamontowania i teraz nowy sprzęt stoi, my pracujemy na starych, a będziemy ogłaszać przetarg na tę część. Tak tu się teraz pracuje - mówi z goryczą jeden z pracowników.

Inny opowiada o nowym komputerowym systemie finansowo-księgowym kupionym za ok. 60 mln zł od firmy Oracle. Miał ruszyć 1 stycznia 2006 r., potem 1 stycznia 2007 r. Nie działa do tej pory. Agencja pracuje w starym, niewydolnym systemie. Tak niewydolnym i nieprzystającym do jej obecnych zadań, że kiedy pod koniec każdego miesiąca przychodzi pora wypłat pensji dla pracowników, to zawiesza się wypłaty dla rolników. Po prostu system finansowo-księgowy Agencji tym dwóm funkcjom jednocześnie nie jest w stanie sprostać.

Zdaniem pracowników wszystko z powodu rozgrywek personalnych, jakimi Agencja żyje od ostatnich wyborów.W ciągu 1,5 roku aż siedmiokrotnie zmienił się prezes Agencji. Najpierw PiS czyścił Agencję z ludzi poprzedniej, eseldowskiej ekipy, potem Samoobrona czyściła z ludzi PiS, teraz nowa ekipa Wojciecha Mojzesowicza wyrzuca ludzi Samoobrony.

Na czele Agencji stoją dwaj ludzie Mojzesowicza - prezes Leszek Droździel i p.o. wiceprezesa Grzegorz Pięta. Droździel został awansowany z zastępcy na prezesa agencji na kilka dni przed mianowaniem Mojzesowicza na ministra rolnictwa, Pięta - usunięty z funkcji w maju tego roku przez Andrzeja Leppera - teraz wrócił na poprzednie stanowisko.

Nowi prezesi już zaczęli czystki w agencji. W ciągu pierwszych kilku dni odwołali trzech dyrektorów regionalnych z nadania Samoobrony - z Mazowsza, Podlasia i Podkarpacia. Jak się dowiedzieliśmy, ciąg dalszy usuwania ludzi Samoobrony wstrzymano na dwa tygodnie - minister rolnictwa czeka, czy Samoobrona pozostanie w koalicji.

- Tylko w tym roku trzykrotnie zmienił się dyrektor odpowiedzialny za przetargi. Ledwie ktoś oswoi się z gabinetem, a już odchodzi albo go wyrzucają. Tu nikt nie pilnuje spraw bieżących, nie myśli, jak zapewnić im ciągłość. Przychodzą partacze, działacze partyjni i ich krewni, a odchodzą fachowcy. Mało kto zdaje sobie sprawę z katastrofalnej sytuacji w Agencji - mówi ktoś z departamentu przetargów.

Jedną z najważniejszych osób w ARiMR jest wiceprezes ds. informatycznych nadzorujący funkcjonowanie systemu IACS (zintegrowany system zarządzania i kontroli płatnościami Agencji). Wiceprezesem ds. informatycznych jest Grzegorz Jakuć, podlaski poseł PiS, bliski współpracownik byłego ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela. Wcześniej był radnym, potem zastępcą wójta w Brańsku na Podlasiu. Za rządów PiS został najpierw szefem oddziału ARiMR na Podlasiu, a po paru miesiącach wiceprezesem w centrali. Sęk w tym, że - jak twierdzą współpracownicy - brak mu jakiejkolwiek wiedzy na tematy informatyczne. - Na początku próbowaliśmy mu pomóc, tłumaczyliśmy, jak system działa, co trzeba zmienić, ulepszyć, ale szybko się załamaliśmy. Nie wszyscy są w stanie pojąć, jak działa komputer - mówi były pracownik departamentu informatycznego. Znacznie bliższe są Jakuciowi sprawy Podlasia. Jak mówią nam pracownicy ARiMR, starannie dzieli swój tydzień pracy - do czwartku spędza go w centrali agencji w Warszawie, potem już na Podlasiu.

Mimo to Jakuć decyduje o najważniejszych dla życia i funkcjonowania agencji sprawach - nadzoruje zakupy sprzętu, łączy, oprzyrządowania i decyduje o warunkach zakupów.

- Przykro mi to przyznać, ale w tej firmie najlepiej się działo za czasów SLD, bo było najmniej polityki - mówi wieloletni pracownik deklarujący prawicowe poglądy. - Prezes Wojciech Pomajda był z SLD, bliski kumpel Olejniczaka, ale już wiceprezesów dobrał sobie bezpartyjnych, a na dyrektorów i kierowników mianował ludzi, którzy mieli pojęcie o tej robocie. Były niedoróbki, opóźnienia, ale widać było sens w naszej pracy, wszystko zmierzało w jakimś logicznym kierunku. W najgorszych snach nie przypuszczałem, że będę tęsknić za tamtym okresem.

Na wiosnę ogłoszono przetarg na rozbudowę sieci komputerowej w oddziałach regionalnych i biurach powiatowych. Zakupiono nowe komputery, zatrudniono dodatkowych pracowników, którzy mieli przy nich pracować. Ale przetarg na okablowanie biur Agencji unieważniono, bo doszukano się błędów w jego warunkach (np. zapomniano wpisać wymóg niekaralności oferentów). Agencja musi więc ogłosić nowy przetarg, a tymczasem zakupione komputery stoją martwe, a nowo przyjęci pracownicy do ich obsługi pracują na drugą zmianę na starym sprzęcie.

Z kolei kilkadziesiąt oddziałów powiatowych agencji, które zamierzają zmienić siedziby, wstrzymuje przeprowadzki, bo z powodu nierozstrzygniętego przetargu w nowych biurach nie ma jeszcze kabli do sieci komputerowych. Na przykład oddziałowi w Tczewie za dwa miesiące kończy się umowa wynajmu starego biura. Ma już nowy, większy, nowocześniejszy lokal, tyle że tam komputery nie będą działały, bo nie ma położonej sieci. Rozstrzygnięcie przetargu i okablowanie biura przez jego zwycięzcę może potrwać jeszcze kilka miesięcy.

Inny problem to konserwacja obecnej sieci komputerowej. Zajmuje się tym firma Hewlett-Packard w ramach umowy na 400 mln zł. HP prowadzi zapasową serwerownię dla Agencji, konserwuje urządzenia i usuwa usterki. Umowa zawarta pod koniec 2005 r. kończy się w październiku 2008 r. Aby system komputerowy ARiMR działał bez zakłóceń, już parę miesięcy temu należało zacząć przygotowania: powołać komisję przetargową, ustalić termin i wstępne warunki przetargu. Zdaniem specjalistów na płynne przejście potrzeba 12-16 miesięcy, jeśli nikt nie będzie podważał wyników przetargu (co w przypadku ARiMR jest mało prawdopodobne). Tymczasem w Agencji nikt nawet nie chce rozmawiać na temat nowej umowy konserwacyjnej.

- Skończy się tak, że czas ucieknie i Agencja zwróci się do prezesa Urzędu Zamówień Publicznych o zgodę na wybór firmy bez przetargu. I ją dostanie, bo przecież chodzi o spokój na wsi, który legnie w gruzach, jeśli z powodu niedziałającego systemu zawieszone zostaną wypłaty dla rolników. Najpewniej przedłużą umowę z HP, której usługi są najdroższe na rynku. W ten sposób wszyscy płacimy za panujący tu bałagan - mówi anonimowo jeden z pracowników.

Wczoraj nie udało nam się skontaktować z rzecznikiem ARiMR, nie odpowiadał na telefon "Gazety".

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.