Sklepy z PRL-u handlują w internecie

Kolejne firmy ogłaszają inwestycje w spożywcze supermarkety internetowe. Ale o portfele internautów już od lat walczą także tradycyjne spożywcze hale handlowe, znane Polakom jeszcze czasów z PRL-u. I nawet wierzą, że wygrają

Gdybyśmy mieli z tego żyć to już byśmy nie żyli - Anatol Świeżak, szef warszawskiej Hali Targowej Wola, nie ma złudzeń. Kierowca, który rozwozi z jego sklepu do klientów zakupy internetowe nie ma z tym wiele roboty - zamówień z sieci wpływa około 40 miesięcznie. Ale Świeżak jest pewien, że jego Hala, otwarta przez Spółdzielnię "Społem" półtora roku przed stanem wojennym i należąca za komuny do największych i najlepiej zaopatrzonych placówek handlowych w Warszawie, musi mieć swoje miejsce w internecie. - Chodzi o prestiż i o przyszłość - tłumaczy.

Tym miejscem w sieci jest serwis Totu.com, być może najstarszy polski serwis wirtualnego handlu. Stworzony w 1997 r. przez poznańskiego przedsiębiorcę Wojciecha Bogajewskiego, zrzesza blisko 70 tradycyjnych sklepów z całej Polski, oferujących kilkaset tysięcy produktów- głównie spożywczych. Przez lata taka oferta była w praktyce raczej propozycją dla hobbystów internetowych zakupów. Ale w ostatnich miesiącach w sprzedaż artykułów spożywczych online zaczęły coraz poważniej inwestować kolejne duże firmy. Dostrzegły w tym szansę na dobry biznes.

- My jesteśmy na tym rynku już od wielu lat - podkreśla Józef Idzikowski, prezes Spółdzielni Hale Banacha, również należącej do sieci Totu.com. Kierowca z Banacha ma trochę więcej pracy niż ten z Woli - do supermarketu na warszawskiej Ochocie wpływa z internetu około stu zamówień miesięcznie.

Zakupy na kod pocztowy

Totu.com działa według prostego modelu. Bogajewski prowadzi tzw. platformę internetową - jeden serwis, za którym kryją się wszystkie współpracujące z nim w Polsce sklepy. Na początek klient musi wprowadzić swój kod pocztowy i wtedy ukazuje mu się oferta tego sklepu, który obsługuje wskazany teren. I tak. np. prawobrzeżną Warszawę obsługuje Uniwersam Praga (który zresztą nie dopracował się dotąd nawet swojej strony internetowej) a lewobrzeżną podzieliły między siebie wspomniane hale Banacha i Wola. Według Bogajewskiego jego sieć pokrywa już 76 proc. kodów pocztowych w Polsce.

Złożone online zamówienie Totu.com przekazuje do właściwego sklepu. Robi to e-mailem lub faksem, czyli metodami raczej anachronicznymi. Sklep potwierdza jeszcze zamówienie telefonicznie.

Ceny w Totu.com są identyczne jak w sklepie realnym. Opłata za dostawę - od kilkunastu do ponad 20 zł (gratis przy zakupach za ponad 300 zł). Sklep ma dostarczyć towar w ciągu dwóch godzin. Za utrzymanie serwisu, jego aktualizowanie, obsługę transakcji itp. firma Totu pobiera od kupców prowizję.

- Kupuje u nas kilkanaście tysięcy osób rocznie. W ubiegłym roku wartość sprzedaży wzrosła o ponad 300 proc., było to już kilka milionów złotych. Same tylko prowizje wystarczyły mi na utrzymanie firmy - mówi szef Totu.com. Więcej szczegółów zdradzać nie chce.

Spożywczy tłok w sieci

- Proszę, kilka lat temu pisali o mnie w "Time Magazine" - pokazuje Bogajewski, z którym spotkaliśmy się wczoraj w Hali Banacha. Numer amerykańskiego pisma w jego rękach to jednak pamiątka chyba jeszcze z czasów pierwszego boomu internetowego z początków wieku. Tymczasem towarzyszący mu prezesi Idzikowski i Świeżak wyraźnie chcieliby, żeby znacznie mocniej reklamował i promował swój serwis. Chcą mieć więcej klientów z sieci. - Co najmniej dziesięć razy więcej stałych klientów, którzy przed monitorem robiliby u nas swoje tygodniowe zakupy. To by nas zadowoliło - mówi Świeżak.

- Do tej pory promowałem się głównie za granicą, m.in. w gazetach polonijnych. Obecnie ponad 70 proc. naszych klientów to Polonia fundująca poprzez Totu.com paczki swoim bliskim w kraju - tłumaczy Bogajewski. - Ale to prawda, że czas na większą promocję w kraju.

Rzeczywiście - wystarczy krótki sondaż wśród znajomych by stwierdzić, że jak na 10 lat działania firma jest relatywnie mało znana. Ze spożywczymi zakupami w internecie bardziej kojarzy się hipermarket Leclerc, delikatesy Bomi lub Piotr i Paweł czy nawet uruchomiony zaledwie kilka miesięcy temu czysto internetowy sklep Frisco.pl, należący do grupy kapitałowej Sobiesława Zasady, który przed startem obwiesił warszawskie ulice swoimi billboardami. Sklepy te sprzedają żywność w sieci w stolicy i kilku dużych miastach Polski. Frisco zrobił nawet wersję anglojęzyczną, licząc na zagranicznych menedżerów pracujących w Warszawie. Firma zainwestowała w profesjonalne mercedesy do dowozu żywności, w których nawet wódka może dojechać odpowiednio zmrożona.

A w miarę jak przybywa internautów (jest ich już w Polsce ok. 12 mln) i rośnie e-handel (5 mld zł w ubiegłym roku) konkurencja wśród internetowych sklepów spożywczych zaczyna się szybko zaostrzać. Od maja działa Galeria Internetowa A.pl - sklep z towarami spożywczymi stworzony przez giełdową spółkę Action, jednego z największych w Polsce dystrybutorów komputerów. A.pl kusi klientów darmową dostawą już przy zakupach za ponad 100 zł. Kilka dni temu "Rzeczpospolita" podała, że we wrześniu własny sklep internetowy otworzy krakowska sieć delikatesowa Alma, która ma swoje sklepy m.in. w Krakowie, Warszawie, Trójmieście, Wrocławiu i Poznaniu. Na rynku robi się więc coraz ciaśniej.

Wojciech Bogajewski uważa jednak, że jego sieć ma znacznie większe szanse na przetrwanie w internecie niż jakakolwiek pojedyńcza firma handlowa, nie mówiąc już o sklepach czysto internetowych. - Tworzymy ogromną sieć rzeczywistych sklepów, które towar dla klienta biorą wprost ze swych półek. Nie trzeba budować i płacić za całą logistykę. To nasze atuty - mówi. Prezesi Idzikowski i Świeżak słuchają z nadzieją.

Copyright © Agora SA