Google zarabiało na piratach?

Hollywoodzkie studia filmowe mają pretensje do Google o to, że napędzało ruch witrynom internetowym, które ułatwiały ściąganie nielegalnych kopii filmów z sieci. I dodatkowo zarabiał na ich popularności

O sporze pomiędzy wytwórniami a e-gigantem napisał wczoraj dziennik "The Wall Street Journal", powołując się na anonimowe źródła. Cała sprawa wyszła na jaw przypadkiem: w 2005 r. wytwórnie filmowe wniosły do sądu pozew przeciwko dwóm 26-letnim mieszkańcom stanu Missouri. Prowadzili oni strony internetowe EasyDownloadCenter.com i TheDownloadPlace.com (obie już nie działają), na których można było kupić oprogramowanie ułatwiające wyszukiwanie filmów w internecie i ściąganie ich na dysk. Przedsiębiorczy Amerykanie pobierali od użytkowników opłaty - 29,95 dol. rocznego abonamentu. Popularność obu stron szybko zwróciła na siebie uwagę wytwórni - oskarżyły właścicieli witryn o pomaganie w rozpowszechnianiu nielegalnych kopii filmów, które dopiero co trafiły do kin (chodziło m.in. o takie tytuły jak: "Iniemamocni", "Między słowami" czy "Spiderman 2").

Co z tym wszystkim ma wspólnego Google? Otóż oba serwisy reklamowały się w internetowej wyszukiwarce. Z informacji dziennika wynika, że spółka wiedziała, jakiego rodzaju biznes prowadzą właściciele obu witryn internetowych. Ci ostatni zeznali, że pracownicy Google doradzali im nawet, jakie słowa wybrać do reklamy, by przyciągnąć jak największą liczbę internautów (m.in. "download harry potter movie", czyli "ściągnij film o Harrym Potterze"). Oczywiście niebezinteresownie - im więcej osób klikało w linki do EasyDownloadcenter i TheDownloadPlace, tym więcej dolarów wpływało na konto Google. Prawnicy wytwórni filmowych zażądali, by Google przestało pomagać podobnym serwisom.

Google nie skomentowało sprawy, oświadczyło jedynie, że zabrania reklamodawcom promowania "sprzedaży nielegalnych materiałów". - Stale pracujemy nad tym, by wykluczać z naszej sieci reklamy, które naruszają te zasady - napisał rzecznik spółki.

Copyright © Agora SA