Ulga prorodzinna? Dzieci będą na papierze

Kolejny bubel podatkowy? Przepisy w sprawie nowej ulgi za dzieci otwierają pole do nadużyć.

Pewnego dnia o północy wiosną 1987 r. nagle zniknęło 7 mln amerykańskich dzieci. Największa fala porwań w historii? Bynajmniej. Był 15 kwietnia, pora składania zeznań podatkowych, a właśnie zmienił się pewien przepis w prawie podatkowym. Zamiast po prostu podawać imiona i nazwiska dzieci, podatnicy musieli teraz wpisywać numer ubezpieczenia społecznego każdego z nich. Nagle 7 mln dzieci - dzieci, które istniały tylko jako fikcyjne podstawy zwolnień od podatku na formularzach PIT z poprzedniego roku - wyparowało. A stanowiły około jednej dziesiątej wszystkich dzieci pozostających na utrzymaniu rodziców w Stanach Zjednoczonych. To cytat z książki "Freakonomia. Świat od podszewki" Stevena D. Levitta, Stephena J. Dubnera.

Czy polskie dzieci też mogą nagle wyparować? Na razie nie. Przeciwnie, ich liczba może w najbliższym czasie gwałtownie wzrosnąć. A to za sprawą nowej ulgi podatkowej. W rozliczeniu podatkowym za 2007 r. Polacy po raz pierwszy będą mogli odpisywać sobie od podatku ulgę na dzieci. Wystarczy, że w roku podatkowym wychowywali dzieci. No i że płacą podatek według skali ze stawkami 19, 30 i 40 proc. (ulgi na dzieci nie będą więc mogli odliczać ci przedsiębiorcy, którzy rozliczają się ryczałtem oraz rolnicy, którzy nie płacą PIT).

Radość zwolenników zwiększania dzietności polskich rodzin jest jednak przedwczesna. Dzieci będzie przybywać nie za sprawą pomysłów zachęcających do prokreacji, lecz raczej na skutek nieudolności. Ściślej, nieudolności w pisaniu prawa podatkowego. Uchwalone niedawno przez Sejm przepisy wprowadzające ulgę nie nakładają na rodziców żadnych obowiązków dowodowych. Nie trzeba dokumentować faktu posiadania i wychowywania dzieci. Wystarczy podać w zeznaniu rocznym liczbę dzieci. A to może mieć przykre konsekwencje. Dla budżetu.

W połowie lat 90. z dnia na dzień Polska stała się nagle krajem darczyńców. Wcale nie dlatego, że drgnęły w nas serca i postanowiliśmy ze wszelkich sił pomagać słabszym i biedniejszym. Po prostu na jaw wyszła luka w przepisach podatkowych. Sprawiła, że podatnicy mogli fikcyjnie przekazywać najbliższym darowizny i korzystać przy tym z ulgi podatkowej. W ten sposób można było odliczać od podatku wydatki, które np. rodzice i tak musieli ponosić na utrzymanie dziecka. Niepotrzebne były żadne wiarygodne dokumenty. A bez nich fiskus nie mógł podatnikom udowodnić oszustwa. Potężnie uszczupliło to dochody budżetu. W 1995 r. z ulgi za darowizny skorzystało 4,1 mln podatników, a budżet stracił 900 mln zł. Bilans 1996 r. był jeszcze bardziej "imponujący": ulgową darowiznę przekazało 6,3 mln podatników, a budżet kosztowało to 1,9 mld zł.

Tym razem aż tak źle chyba nie będzie. Wcale jednak nie dlatego, że Polacy stali się uczciwsi. Po prostu ulga jest śmiesznie niska - 120 zł rocznie na każde dziecko. Jeśli to jednak przemnożyć przez kilka pociech... Papier jest cierpliwy. A Ministerstwo Finansów przyznało niedawno w Sejmie z rozbrajającą szczerością, że nie ma pojęcia, ile dzieci mogą mieć polscy podatnicy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.