Stop taniemu paliwu dla rolników

Od listopada setki tysięcy polskich rolników mają odbierać budżetowe dopłaty do paliwa - ok. 50 zł na hektar. Komisja Europejska powie jednak ?nie?. - Chcielibyśmy pójść polskiemu rządowi na rękę, ale nie możemy - tłumaczą eurokraci

Tańsze paliwo dla rolników to jedyna spośród bardzo wielu obietnic dla wsi, którą partia braci Kaczyńskich zrealizowała. Skąd w ogóle ten pomysł? W cenę oleju napędowego i benzyny wliczona jest akcyza, z której dochody w znacznej część muszą być przeznaczone na utrzymanie dróg. - Maszyny rolnicze jeżdżą po polach, a nie po drogach, paliwo dla nas musi być tańsze. Zresztą rolnicze paliwo jest także w wielu krajach UE - mówili działacze rolniczych związków. Po blisko ośmiu latach bojów w 2001 r. wywalczyli bony paliwowe, którymi rolnicy mogli płacić na stacjach benzynowych. Bony kosztowały budżet ok. 600 mln zł rocznie, ale w 2004 r. rządowi udało się namówić posłów, żeby je zlikwidować. Kiedy rok później ceny ropy poszły w górę, rolnicy przypomnieli sobie o dopłatach do oleju napędowego. Zresztą już teraz wielu z nich korzysta z tańszego, choć nielegalnego paliwa, lejąc do baków tańszy, bo obłożony czterokrotnie mniejszą akcyzą olej opałowy. Urzędnicy fiskusa w 2004 r. skontrolowali zaledwie kilkaset rolniczych ciągników, jedna trzecia jechała na "opale".

Po wyborach rząd Kazimierza Marcinkiewicza bardzo szybko wysłał do Sejmu projekt ustawy o dopłatach do rolniczego paliwa. Parlament szybko go przyjął. Rolnicy będą je dostawać w gminach (ok. 50 zł na hektar). Z tegorocznego budżetu pójdzie ok. 600 mln zł. Krytykom pomysłu premier odpowiadał, że z tej formy wsparcia rolnictwa korzysta wiele państw UE i dopuszcza ją unijna dyrektywa. Ministerstwo Rolnictwa już informuje rolników, jakie wnioski mają wypełnić i gdzie w listopadzie odbierać pieniądze.

Bruksela powie "nie"

Pomysł napotkał jednak na nieoczekiwaną - przynajmniej dla rządu - przeszkodę: nie zgadza się nań Komisja Europejska. - Na razie nie możemy zaakceptować tego programu. To jest po prostu niemożliwe - powiedział "Gazecie" Michael Mann, rzecznik unijnej komisarz ds. rolnictwa Mariann Fischer Boel.

Co się stało? Unijni urzędnicy rozkładają bezradnie ręce. Polska - przyznają - stała się ofiarą własnej gorliwości. Zgodnie z "paliwową" dyrektywą 2003/96/EC polski rząd musiał powiadomić Komisję Europejską o swych planach. Ale napisał też, że program dopłat może być pomocą publiczną. I to był błąd. W sprawach pomocy państw obowiązują bowiem bardzo ścisłe procedury, których nie można obejść.

Kilka państw "starej" UE już od wielu lat dopłaca do rolniczego paliwa. Tyle że jeszcze nigdy żadne z nich nie przesłało do Komisji Europejskiej oficjalnej notyfikacji, w której informowałyby, że to wsparcie udzielane rolnikom może stanowić pomoc publiczną. Mówiąc wprost, wspierają rolników tańszym paliwem, udając jednocześnie, że to wsparcie nie ma nic wspólnego z pomocą publiczną. A Komisja, mówiąc kolokwialnie, patrzy w inną stronę.

Tymczasem Polska postanowiła być praworządna do bólu. I jako pierwsze państwo w historii wysłała do Komisji Europejskiej notyfikację swojego programu, otwarcie wyznając, że może on zawierać elementy pomocy publicznej. Okazało się, że nasz rząd wpadł w pułapkę.

- Dyrekcja generalna ds. rolnictwa naprawdę nie miałaby nic przeciw, żeby Polska uruchomiła ten program. Wręcz przeciwnie! Niestety, uruchomiona została cała procedura. Zajęły się nim także służby prawne Komisji. I to właśnie one stwierdziły, że ten program jest niezgodny z najnowszymi zasadami udzielania pomocy [także z wyrokami Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości] i jako taki nie może zostać zaakceptowany - mówi jeden z rozmówców "Gazety" w Komisji proszący o zachowanie anonimowości. - Jednym słowem, zrobił się nam jakiś paragraf 22. Ta cała sytuacja jest żenująca - dodaje.

Dlaczego polski program tak bardzo przypominał niedozwoloną pomoc publiczną? Unijne prawo pozwala dawać rolnikom tańsze paliwo, ale tylko pod warunkiem że będzie ono przeznaczone wyłącznie na produkcję rolną. Tymczasem w polskiej wersji dopłaty do paliwa będą się należeć każdemu, kto jest rolnikiem. Czyli np. przedsiębiorca, posiadający przetwórnię mięsa i jednocześnie 500 ha pól, miałby przewagę nad swym konkurentem, który ziemi nie ma.

Polski rząd nic nie wie

Urzędnicy podlegli komisarz Fischer-Boel, mocno zaskoczeni całą sytuacją starają się znaleźć jakieś rozwiązanie. Według naszych źródeł polski rząd ma dwa wyjścia:

Poczekać. Przypadkiem złożyło się, że akurat teraz Komisja pracuje nad generalną reformą przepisów o pomocy publicznej dla rolnictwa (tzw. guidelines). - Chcemy je zmienić tak, żeby polski wniosek zaczął się kwalifikować - mówi nasz informator. Kłopot w tym, że prace nad zmianą wytycznych zostaną zakończone najwcześniej jesienią. A może nawet zimą. Jednak zgodnie z unijnymi przepisami nie można uruchomić pomocy publicznej bez zgody Komisji.

Zaryzykować. Teoretycznie Polska mogłaby wycofać swoją notyfikację, a następnie wypłacać pieniądze w nadziei, że po kilku miesiącach unijne przepisy się zmienią i dostaniemy zgodę ex post. Ryzyko polega jednak na tym, że przynajmniej przez kilka miesięcy wsparcie dla rolników będzie udzielane bezprawnie. Jeżeli np. jakiś polski przedsiębiorca złoży skargę do Komisji Europejskiej, bo nie spodoba mu się, że jego konkurent rolnik dostanie dopłaty, to wypłacone pieniądze trzeba będzie wpłacić do kasy Brukseli.

Rzecznik unijnej komisarz ds. rolnictwa powiedział nam, że o problemie powiadomiono stronę polską. Ale w Ministerstwie Rolnictwa nic o nim jeszcze nie wiedzą. - Na razie dostaliśmy tylko pismo z Komisji z tłumaczeniem, że potrzebują więcej czasu na zapoznanie się ze sprawą - powiedziano nam w biurze prasowym resortu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.