Zgodnie z rządowym projektem nowelizacji Prawa zamówień publicznych, nad którym pracuje obecnie Sejm, centralnego zamawiającego wskazywałby premier spośród ministerstw lub urzędów centralnych, w zależności od rodzaju zamówienia. System nie obejmowałby zamówień na roboty budowlane.
Jaka może być wartość "scentralizowanych" zamówień? Urząd Zamówień Publicznych szacuje, że cały rynek zamówień publicznych był wart w 2005 r. ok. 70 mld zł. Na zamówienia realizowane przez państwowe urzędy i instytucje może przypadać jedna czwarta tej kwoty. Z tej należy wyłączyć roboty budowlane, które stanowiły jedną trzecią wszystkich zamówień. - Na pewno w grę wchodzą setki milionów złotych, a potencjalne oszczędności oceniam na kilkadziesiąt milionów - mówi prezes UZP Tomasz Czajkowski.
Wiceminister rozwoju regionalnego Tomasz Nowakowski zapewniał niedawno posłów, że centralizacja zamówień sprawdziła się w wielu starych krajach UE, gdzie wydatki finansowane z pieniędzy podatników radykalnie spadły. - Oszczędności mogą sięgać nawet 40 proc. w porównaniu z nabywaniem usług i dostaw przez indywidualnych zamawiających - wtórował mu poseł sprawozdawca Artur Zawisza z PiS. Poseł nie wskazał konkretnego przetargu, który przyniósłby takie oszczędności. Jednak z wypowiedzi Nowakowskiego wynika, że resort wcześniej przyglądał się tego typu scentralizowanym zamówieniom we Francji. Podobne przepisy obowiązują we Włoszech, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech, Austrii, Belgii, Holandii, Szwecji, Portugalii i na Węgrzech.
Przedsmak tego, co czeka przedsiębiorców w całym kraju, miały firmy startujące do przetargów w Warszawie. System skumulowanych zamówień obejmujący około tysiąca podległych miastu jednostek (np. urzędów, szkół, przedszkoli czy teatrów) wprowadza tu komisarz stolicy Mirosław Kochalski. W ubiegłym roku miasto zorganizowało dziewięć dużych przetargów. W ten sposób zamówiło m.in. komputery (kontrakt za przeszło 3,4 mln zł dostała firma Intertrading STM) oraz papier do kserokopiarek i drukarek (blisko 915 tys. zł zarobi spółka Olprint). - Każdy z tych przetargów zakończył się sukcesem. Ceny były o 10-15 proc. niższe od najniższych uzyskiwanych poprzednio - zapewnia Kochalski, który wcześniej był dyrektorem biura zamówień publicznych w stołecznym ratuszu, a zanim przyszedł tu do pracy, pełnił funkcje dyrektorskie w Urzędzie Zamówień Publicznych.
Kochalski twierdzi, że skumulowanie zamówień ma sens tylko w przypadku towarów i usług, które łatwo jest zdefiniować i powszechnie dostępnych, np. materiałów biurowych, komputerów i oprogramowania, samochodów, usług telekomunikacyjnych i finansowych. Na tych ostatnich Warszawa zaoszczędzi miliony złotych. W grudniu miasto wybrało jednego operatora telefonii komórkowej - Orange (wcześniej urzędnicy w poszczególnych dzielnicach korzystali z usług wszystkich operatorów) i jeden bank - Pekao SA. Oczywiście przetargi na tego typu usługi będą co jakiś czas ponawiane, w zależności od decyzji radnych.
- Wadą systemu centralnego jest pewna inercja - przyznaje Kochalski. Chodzi o to, że zorganizowanie bardzo dużego przetargu uwzględniającego potrzeby wielu instytucji trwa dłużej. Radny stolicy Andrzej Golimont (SLD) opowiada o blamażu, jakim był przetarg na... koperty organizowany jeszcze za rządów prezydenta Lecha Kaczyńskiego. - Przez trzy tygodnie urzędnicy nie mieli kopert, bo musieli czekać na rozstrzygnięcie przetargu - mówi opozycyjny radny. Według niego władzom Warszawy nie udawały się tego typu zakupy, bo nie potrafiły ich odpowiednio skoordynować.
Kochalski wyjaśnia, że w przypadku pilnych zamówień urzędnicy w poszczególnych dzielnicach mają możliwość organizowania własnych przetargów.
- Centralnych zamówień nie można doprowadzić do absurdu. Mają one sens, ale w odniesieniu do raczej nielicznych dostaw i usług - broni pomysłu rządu prezes UZP. I wyjaśnia, że korzystanie z usług centralnego zamawiającego będzie dobrowolne (w tym celu będą zawierane tzw. umowy ramowe). Projekt ustawy przewiduje jednak, że w konkretnych przypadkach premier mógłby zobowiązać do tego całą administrację rządową. Zdaniem Tomasza Czajkowskiego tego typu praktyki należy się spodziewać w przypadku zakupu np. komputerów, samochodów czy usług telekomunikacyjnych.
Jednym z pierwszych centralnych zamówień może być megaprzetarg na usługi telekomunikacyjne dla całej administracji państwowej. Przygotowujące tę operację Ministerstwo Transportu i Budownictwa liczy, że wydatki mogą być zredukowane nawet o 40 proc. W grę wchodzą spore kwoty. Tylko ten resort zapłacił w 2005 r. za rozmowy komórkowe urzędników ok. 1,2 mln zł, a za rozmowy z telefonów stacjonarnych - ok. 300 tys. zł.
Platforma Obywatelska nie jest zachwycona pomysłem powołania nowej instytucji. - Drobni przedsiębiorcy zrzeszeni w różnych organizacjach branżowych bardzo boją się tego przepisu - mówił Tomasz Lenz z PO. - Z jednej strony wprowadzenie niniejszej instytucji oczywiście obniży koszty i przyspieszy postępowanie. Może się jednak okazać, że do rozpisanego przez centralnego zamawiającego przetargu będą mogły przystąpić jedynie duże firmy - tłumaczyła Aldona Młyńczak z PO.
- Nie ma takiego zagrożenia. W przypadku Francji 80 proc. zamówień w ramach scentralizowanego systemu to zamówienia realizowane przez małe i średnie przedsiębiorstwa. To pokazuje, że ten system nie eliminuje tych przedsiębiorstw z rynku - uspokajał Nowakowski. Potwierdza to Mirosław Kochalski, powołując się na doświadczenia z zamówień warszawskich.
Wątpliwości mają nie tylko posłowie PO, ale także i PiS. Według Grzegorza Tobiszowskiego z tej partii istnieje niebezpieczeństwo, że terenowe jednostki administracji publicznej będą zgłaszać się do centralnego zamawiającego, kierując się aktualnie organizowanymi przetargami, a nie swoimi potrzebami. Tak więc niektóre zakupy będą realizowane na "na zapas" i "na wszelki wypadek".
Wiele wskazuje jednak na to, że Sejm zaakceptuje powołanie centralnego zamawiającego. Pomysł rządu poparły nie tylko PiS, LPR i Samoobrona, ale także PSL. Marek Sawicki w imieniu ludowców stwierdził, że to rozwiązanie "w dużym stopniu ogranicza ilość osób wiedzionych na pokusę korupcji przy realizacji równolegle wielu podobnych zamówień".
A co na to przedsiębiorcy? Zastrzeżeń nie zgłosiła Konfederacja Pracodawców Polskich. W stanowisku dotyczącym nowelizacji Prawa zamówień publicznych nawet wymieniła instytucję centralnego zamawiającego wśród rozwiązań "oczekiwanych przez środowisko pracodawców". Natomiast Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych "Lewiatan" przyjęła propozycję rządu z mieszanymi uczuciami. - Małe i średnie firmy boją się, że nie będą w stanie spełnić wymogów stawianych przez centralnego zamawiającego - mówi ekspert prawny Lewiatana Krzysztof Kajda. - Z drugiej strony rząd uspokaja, że nie ma takiego zagrożenia. Życie pokaże, kto miał rację. Centralny zamawiający to instytucja u nas nieznana. Będziemy więc z uwagą śledzili jej działalność - dodaje.