Informatyzacja bałaganu bardziej szkodzi niż pomaga

Rozmowa z ministrem nauki i informatyzacji Michałem Kleiberem

Zbigniew Domaszewicz: - W opublikowanym niedawno rankingu "World Economic Forum" na temat ekonomicznej konkurencyjności państw Polska zajęła dopiero 51. miejsce. Najgorzej oceniono to, że polski rząd przywiązuje małą wagę do rozwoju technologii informatyczno-telekomunikacyjnych i ich promocji - w tych dwóch zestawieniach ledwo zmieściliśmy się w pierwszej setce na świecie. Dziwi Pana ten wynik?

Prof. Michał Kleiber: - Wyniki takich rankingów bardzo zależą od metodologii i często nie do końca odpowiadają rzeczywistości. Nie zawsze też poszczególne kraje da się łatwo porównywać - np. u nas dużo trudniej jest dotrzeć wszędzie z szybkim internetem niż np. w małej Estonii. Jeden czy drugi zły wskaźnik to jeszcze żaden dramat - najważniejsze są dobre rozwiązania systemowe pozwalające szybko niwelować opóźnienia.

Nie ulega wszakże wątpliwości, że informatyzacja oraz, patrząc znacznie szerzej, rozwój technologiczny powinien być priorytetem każdego rządu. Przyznaję, że w ostatnim 15-leciu nie było z tym w Polsce najlepiej.

Co stanęło na przeszkodzie?

- To bardzo szeroki temat. Myślę, że niektórych przyczyn można szukać np. w mentalnych oporach decydentów niemających zaufania do możliwości naszych uczonych i innowacyjnych przedsiębiorców. Wiele przeszkód to problemy obiektywne, którym nie jest łatwo zaradzić. Np. niedojrzały rynek kapitału zwiększonego ryzyka dostępnego dla innowacyjnych firm przekłada się na niezadowalający poziom innowacyjności i działalności badawczo-rozwojowej w Polsce. Przydałby się także bardziej elastyczny rynek pracy oraz łatwiejsze i szybsze procedury zakładania firm. Jest na szczęście wiele pozytywnych rozwiązań w tym obszarze.

Informatyzacja kraju należy do kompetencji Ministerstwa Nauki. Jest Pan zadowolony z jej zaawansowania?

- Jednym z najważniejszych problemów w tej dziedzinie jest informatyzacja administracji publicznej, która ułatwiłaby życie obywatelom, ale przede wszystkim znacznie uprościła i zmniejszyła koszty funkcjonowania firm. To jednak trudne zadanie, przekrojowe, przebiegające w poprzek wszystkich ministerstw i urzędów. Dlatego sam minister nauki i informatyzacji, z dotychczas dość ograniczonymi prerogatywami, miał niewielkie możliwości wymuszenia niektórych koniecznych zmian i decyzji. Podobnym przekrojowym projektem była np. europeizacja państwa, do której przecież powołano specjalny Urząd Komitetu Integracji Europejskiej.

Teraz jest dobry moment, by postawić pytanie o usytuowanie działu informatyzacja w przyszłym rządzie. Moim zdaniem kwestie związane ze społeczeństwem informacyjnym (udostępnianie szybkiego internetu, rozwój treści i usług, bezpieczeństwo w sieci) powinny pozostać w gestii resortu nauki, ale informatyzacja administracji publicznej powinna raczej przejść w ręce ministra właściwego ds. administracji lub podlegać kancelarii premiera. Dlaczego? Bo w przede wszystkim trzeba poprawić wszelkie procedury administracyjne, a dopiero potem przystąpić do ich informatyzacji. Obecnie bywa tak, że niektóre dokumenty nie mają nawet jasno określonej w przepisach ścieżki obiegu urzędowego. Czegoś takiego nie da się zinformatyzować. Informatyzacja bałaganu zawsze przyniesie więcej szkód niż korzyści.

To wszystko jednak nie znaczy, że stoimy w miejscu. Przeciwnie - przez ostatnie lata udało się bardzo wiele zrobić, mamy dokonania, które stopniowo zaczną procentować.

Co uważa Pan za swoje główne dokonania na stanowisku ministra?

- Przygotowaliśmy i doprowadziliśmy do uchwalenia dwóch bardzo ważnych ustaw - o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne (popularnie nazywana ustawą o informatyzacji - red.) i o zasadach finansowania nauki. Obie zostały przyjęte w parlamencie niemal jednogłośnie, co uważam za wielki sukces.

Ustawa o informatyzacji to pierwszy dokument tego rodzaju w Polsce. Zobowiązuje m.in. rząd do przygotowania planu informatyzacji państwa, który ma jasno określić działania w tej dziedzinie do 2010 r. Ustawa ma też spowodować, by systemy informatyczne poszczególnych resortów i urzędów były kompatybilne, czyli mogły ze sobą współpracować, komunikować się i wymieniać dane. Oczywiście, aby informatyzacja miała sens, potrzebna jest ustawiczna edukacja informatyczna, która pozwoli w pełni korzystać z dobrodziejstw tej technologii wszystkim obywatelom.

Ustawa o zasadach finansowania nauki sprawi, że pieniądze na badania będą wydawane w sposób ukierunkowany na cele. Ważnym elementem nowego systemu organizacji i finansowania badań jest przygotowany przez nas krajowy program ramowy - ma on umożliwić koncentrację pieniędzy na badaniach naukowych realizowanych w tych obszarach życia społecznego i gospodarczego, które obecnie wymagają szczególnego wsparcia przez naukę (np. ochrona zdrowia, żywność, bezpieczeństwo obywateli, nowe materiały, technologie przyjazne środowisku, teleinformatyka).

W ramach tego programu chcemy realizować rocznie 20-30 dużych projektów badawczych, z których każdy może liczyć na finansowanie rzędu 0,5-20 mln zł. M.in. dzięki tym nowym zasadom finansowania badań w projekcie przyszłorocznego budżetu nakłady na naukę zwiększono o niemal miliard złotych (z niespełna 3 mld zł w tym roku).

Uczestniczyliśmy też w pracach nad ważną ustawą o wspieraniu działalności innowacyjnej przygotowaną przez Ministerstwo Gospodarki i Pracy. Parlament uchwalił ją latem. Daje ona przywileje i zachęty dla polskich innowacyjnych przedsiębiorstw, a także dla zagranicznych koncernów, które chciałyby ulokować w Polsce swoje ośrodki badawczo-rozwojowe. Poprawie innowacyjności służyć też powinna niedawno przyjęta ustawa o partnerstwie publiczno-prywatnym.

We wrześniu minister gospodarki uroczyście podpisał umowę inwestycyjną z firmą IBM, która takie właśnie centrum ma stworzyć w Krakowie. Gdy chwilę później spytałem polskich szefów IBM, czy podobają im się zachęty w ustawie o innowacyjności i czy będą z nich korzystać, okazało się, że o istnieniu tych zachęt nie mają pojęcia. Czy polityka informacyjna rządu w dziedzinie zaawansowanych technologii, innowacyjności, badań i rozwoju jest wystarczająca?

- Akurat ta ustawa to bardzo nowy dokument, nic dziwnego, że nie jest jeszcze powszechnie znana. Ale faktem jest, że w Polsce bagatelizuje się potrzebę i znaczenie rozwoju zaawansowanych technologii. To jednak nie może być zarzut tylko pod adresem rządu. Owszem, wszyscy chętnie ubolewają, że Polska wypada fatalnie w rankingach innowacyjności, ale spójrzmy na media publiczne. Czy w polskiej telewizji widać jakąkolwiek promocję technologii? Mamy okres wyborczy, dziennikarze odpytują polityków z najróżniejszych rzeczy, ale nikt nie zapyta o ich wizję i pomysły na rozwój zaawansowanych technologii, na innowacyjność w gospodarce, na badania naukowe. O to, na czym właściwie nasi politycy chcieliby zbudować przyszłą przewagę konkurencyjną Polski na świecie. Te tematy kluczowe dla przyszłości kraju w ogóle w mediach nie istnieją lub stanowią zupełny margines debaty.

Polska nie ma innej szansy na szybki rozwój niż poprzez dobrze określoną politykę naukową i innowacyjną, atakże preferencje dla nowych technologii. Będziemy na tyle konkurencyjni, na ile nasza gospodarka będzie innowacyjna. Inaczej za jakiś czas nie będziemy w stanie wyprodukować niczego, co można na świecie z zyskiem sprzedać lub co najwyżej będziemy produkować wyłącznie za pomocą zakupionych zagranicznych technologii, pozwalając najwięcej zarobić ich autorom i właścicielom. Apeluję do dziennikarzy, by zaczęli wypytywać polityków o te kluczowe dla kraju sprawy.

Podobno nie jest wykluczone, że w rządzie nowej koalicji PiS-PO pozostanie Pan na stanowisku ministra nauki i informatyzacji.

- Nie mam dzisiaj żadnych przesłanek do zabierania głosu na ten temat. Czuję się ciągle bardziej naukowcem niż politykiem czy urzędnikiem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.