"Trefne kliki" kolejną plagą w sieci

Internet jest jednym z najszybciej rosnących sektorów rynku reklamowego. Czy mogą mu zagrozić trefne kliki? Specjaliści twierdzą, że w Polsce ten problem nie istnieje

W rozmowie z inwestorami George Reyes, dyrektor finansowy firmy Google, określił ten problem jako "największe zagrożenie dla gospodarki internetowej". - Musimy coś zrobić z tym naprawdę, naprawdę bardzo szybko, bo to podważa nasz model biznesowy - ubolewał Reyes. Wyszukiwarka Ask Jeeves zaznaczyła w swoim sprawozdaniu finansowym, że przychody mogą zmaleć, jeśli reklamodawcy będą postrzegać trefne kliki jako "rozpowszechniony problem".

Zrujnować rywala

Ten problem w korespondencji ze swoim i klientami amerykańskie portale określają jako "niezwykłe kliknięcia" albo "nieuzasadnione klikanie". Polega on na tym, że użytkownik klika w reklamę nie dlatego, że jest zainteresowany ofertą, lecz po to, by wpędzić reklamodawcę w koszty. Jest to możliwe, gdyż w USA klienci płacą portalom najczęściej właśnie za liczbę kliknięć w ich reklamę. Dziennik "The Wall Street Journal" opisał przypadek Nathana McKelveya, szefa serwisu CharterAuction.com zajmującego się wypożyczaniem prywatnych samolotów i kupującego reklamę w Google i Yahoo!. W ubiegłym roku pierwsza z tych spółek zwróciła mu 16,91 dol., a druga - 69,28 dol. Internetowi giganci tłumaczyli przedsiębiorcy, że ktoś sabotuje jego strategię reklamową, klikając w jego reklamy bez zamiaru skorzystania z usług.

McKelvey przeprowadził dochodzenie polegające na szczegółowym badaniu wszystkich numerów IP (identyfikujących komputery w sieci) i innych danych. Udało mu się ustalić, że podejrzanie dużo kliknięć pochodzi od dwóch komputerów należących do... konkurencyjnej firmy Blue Star Jets. Jeden z podejrzanych numerów IP wygenerował około stu kliknięć.

Trefne kliki mogą zrujnować małą firmę finansowo, jeśli zamiast człowieka z myszką będzie je wykonywać niestrudzony program komputerowy. W ten sposób można również zwiększyć ekspozycję własnej reklamy, zarabiając pieniądze. 23-letni Paweł, pracownik jednej z warszawskich firm, opowiedział nam, jak współpracował z kilkoma mniejszymi portalami internetowymi, których nazw nie chciał zdradzić. - One szukają sponsorów na własną rękę. Jak już ktoś jest zainteresowany współpracą, to chce sprawdzić, czy warto umieścić swoją reklamę na takiej stronie. Umawia się na okres próbny - np. na miesiąc, a potem sprawdza, ile wejść na swoją stronę zanotował z adresu portalu - opowiada Paweł. - Jeśli kliknięć jest wystarczająco dużo, przedłuża umowę. A na tym portalom zależy najbardziej. Dlatego codziennie dorzucaliśmy od siebie kilka "bonusowych" kliknięć - tłumaczy Paweł i dodaje, że "wraz kolegami uważał, żeby nie przesadzić".

To nie u nas

Internet Advertising Bureau szacuje, że wartość rynku reklamy online wzrosła w Polsce w minionym roku do 87 mln zł. Krajowi brokerzy na razie bagatelizują problem. - Stary internetowy żart mówi, że jeśli chce się zwiększyć skuteczność internetowej kampanii reklamowej, wystarczy zatrudnić grupę studentów, którzy będą klikali w bannery - śmieje się Bartosz Drozdowski, dyrektor marketingu i sprzedaży internetowej w firmie ARBOmedia Polska. Potem poważnieje i dodaje, że nie spotkał się na naszym rynku z "fałszywymi" kliknięciami. To samo mówi Maciej Kossowski z działu sprzedaży Onet.pl. - Chodzi o to, że rozliczenia za reklamę w polskim internecie bazują głównie na liczbie odsłon. Za kliknięcia płaci się znacznie rzadziej - tłumaczy Kossowski.

Reklamodawcy zawsze woleli płacić za kliknięcia, gdyż nie mieli pewności, że wyświetlana na stronie internetowej reklama rzeczywiście została zauważona. Czy teraz zmienią zdanie? - Opisany w "The Wall Street Journal" historia udowadnia, że nieuczciwi przedsiębiorcy zawsze znajdą sposób, by pognębić rywala - kwituje Drozdowski.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.