Zacznijmy jednak od przypomnienia kiepskiej wiadomości: GUS potwierdził, że w 2004 r. inwestorzy oddali do użytku niespełna 108,1 tys. mieszkań, czyli o przeszło jedną trzecią mniej niż rok wcześniej. Równocześnie statystycy zwrócili uwagę, że to nie ubiegły rok był dramatycznie zły, lecz 2003 - wyjątkowy. Wówczas wielu inwestorów, głównie indywidualnych, zgłosiło zakończenie budowy od dawna gotowych domów, m.in. w obawie przed karą za nieujawnianie tego faktu.
Dobra wiadomość to informacja, że w zeszłym roku wydano w Polsce pozwolenia na budowę około 105,8 tys. mieszkań i domów, czyli o blisko 14 proc. więcej niż rok wcześniej. Rozpoczęto zaś budowę przeszło 97,2 tys. - o 18 proc. więcej. Z tego 23,4 tys. (wzrost o 57 proc.) przypadło na coraz bardziej aktywnych deweloperów, a 60,9 tys. (wzrost o blisko 7 proc.) na inwestorów indywidualnych, którzy są motorem napędzającym branżę.
Specjaliści zwracają uwagę, że poprawa koniunktury w budownictwie mieszkaniowym najpewniej jest efektem ożywienia gospodarczego. Nie są to jednak dane zapowiadające boom. Inwestorom może podciąć skrzydła brak miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. 1 stycznia 2004 r. wygasły bowiem stare plany (sprzed 1995 r.), a nowych gminy na ogół jeszcze nie mają. W efekcie procedury związane z uzyskaniem pozwolenia na budowę są bardziej czasochłonne. Np. ubiegłoroczny wysyp pozwoleń na budowę można częściowo tłumaczyć tym, że inwestorzy występowali o nie na podstawie decyzji o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu wydanych jeszcze w 2003 r., zanim wygasły stare plany.
Początek roku nie przyniósł jednak pogorszenia koniunktury. W styczniu urzędy wydały pozwolenia na budowę 6,7 tys. mieszkań, czyli o prawie 4 proc. więcej niż przed rokiem.